Tym razem obaj, i Will, i Malcolm spiorunowali go wzrokiem.
– Właściwie to szkoda, że nie jestem czarnoksiężnikiem – westchnął Malcolm. – Zmieniłbym cię w ropuchę.
– Coś mi podpowiada, że ktoś cię w tym ubiegł – prychnął Will.
Xander wyglądał na urażonego.
– Ja tylko żartowałem – odezwał się nadąsanym tonem. Odpowiedź nie padła, więc odsunął się o kilka kroków. Mruczał pod nosem, narzekając na ludzi, którzy nie znają się na żartach. Po chwili, kiedy wyczuł niechętne spojrzenie Willa, uciszył się.
– Miesiąc prawie zaszedł – mruknął Malcolm.
Will zerknął na sierp księżyca. Wisiał nisko nad horyzontem. Za parę minut nastanie zupełna ciemność.
– Na mnie pora – stwierdził.
Nie spieszył się jednak. Uniósł się lekko, przez długą chwilę obserwował krajobraz. Badał naturalne rytmy nocy. Sprawdzał, jak płożące się krzewy reagują na dotyk wiatru, obserwował sunące po ziemi cienie chmur. Okolica przypominała subtelny wzór, utkany ze światła, cienia oraz z ledwie dostrzegalnych drgań. Will chłonął ten wzór, przygotowywał się, by się weń wtopić.
Aż wreszcie ruszył. Dostosował się do rytmu przyrody, zlał się z samą nocą. Malcolm z Xanderem spoglądali za odchodzącym. Obaj wiedzieli, skąd wyruszył, dokąd zmierzał. Lecz nie oddalił się nawet o dwadzieścia metrów, gdy już się im zdawało, że zniknął wśród świateł i cieni. W trawie i w zaroślach. Był tam. A potem, w jednej chwili, już go nie było.
Malcolm zorientował się, że Xander wstrzymuje dech. Sekretarz był naprawdę zdziwiony. Zrezygnował nawet z wygłaszania swych wielce zgryźliwych uwag.
– Widziałeś? – zwrócił się do Malcolma.
Uzdrowiciel wolno, niezwykle wolno pokręcił głową. Zaprzeczył.
– Nie. Nie widziałem – odparł. – I dopiero to mnie zdumiało.
Wtrącona do celi na szczycie wieży, Alyss nie czuła się ani bezpiecznie, ani komfortowo. Skoro Buttle ją rozpoznał, straciło sens udawanie, że jest niezbyt rozgarniętą, szlachetnie urodzoną damą, która zmierza akurat tędy na własny ślub.
Zaskakujące, lecz Keren bynajmniej nie usiłował wycisnąć z niej żadnych informacji. Zasępił się tylko. Wezwał straże i kazał odprowadzić ją do tego oto więzienia. Maks, zbrojny jedynie w ozdobny sztylet, broń bardziej zdatną do parady niż do walki, stanął co prawda w jej obronie, lecz dziewczyna powstrzymała szambelana. Nie zamierzała brać na siebie odpowiedzialności za jego śmierć. On oraz obie pokojówki zostali wyprowadzeni pod strażą i także uwięzieni. Alyss nie wątpiła, że wkrótce dołączą do tej trójki pozostali zbrojni z jej orszaku, kwaterujący w zamkowych koszarach.
Zupełnie nie pojmowała, dlaczego Keren kompletnie lekceważy jej osobę. W gruncie rzeczy to właśnie niepokoiło kurierkę najbardziej. Jak dotąd, zdążyła pozbyć się wszelkich złudzeń. W samym środku wydarzeń, które rozgrywają się w Zamku Macindaw, tkwi ów rycerz. O co chodzi Kerenowi? Chyba kieruje nim zamiar, jaki rozmawiając z Alyss, przypisał Ormanowi oraz Willowi. To on planuje przekazanie zamku najeźdźcom z Piety. Bądź co bądź, przywłaszczywszy sobie prawa należne Syronowi i Ormanowi, raczej nie mógł się spodziewać, że król Duncan uzna go za lorda Macindaw. Ma więc jedną tylko szansę na zaspokojenie wygórowanych ambicji. Musi szukać dla siebie nagrody poza królestwem Araluenu.
Cokolwiek rycerz pragnął osiągnąć, na pewno owo coś, z jej punktu widzenia, nie oznaczało niczego dobrego. Bardzo dziwne, nie próbował kurierki wypytywać, nie starał się dowiedzieć się, co ona z Willem planowali, jak dużo wiedzieli. Szczerze mówiąc, spodziewała się, że zostanie przesłuchana brutalnie. Liczyła się nawet z torturami.
Kiedy jedyne drzwi do celi otworzyły się i stanął w nich Keren, odwróciła się, zaskoczona.
Popatrzył. Zwrócił uwagę na skromne umeblowanie. Stół, dwa krzesła, drewniana prycza z cienkim materacem wypchanym słomą, dwa wytarte koce. Jeszcze kominek, w którym pełzał nikły płomyk, oraz pojedyncza lampka oliwna, umieszczona pod zwierciadłem z wypolerowanego metalu. Lampka służyła do oświetlania więziennej komnaty. Na okno, zakratowane pionowymi prętami z żelaza, dawało się narzucić grubą zasłonę, żeby powstrzymała co silniejsze podmuchy wiatru. W tej chwili okno było odsłonięte.
– Miło? Przytulnie? – zapytał z rozbawieniem.
– Bywało gorzej – odpowiedziała Alyss.
Ochoczo przytaknął.
– Och, tak. W rzeczy samej. Zawsze może być gorzej. Sądzę, że powinnaś o tym pamiętać.
– Zakładam, że moim ludziom nie dzieje się krzywda? – spytała.
Keren wzruszył ramionami.
– Wszystkich upchnąłem w piwnicy. Niezbyt im wygodnie, ale drzwi są tam solidne. Jeden z twoich zbrojnych próbował protestować. Został ranny. Lekko, wydobrzeje.
– Nie spodziewasz się zapewne podziękowań – syknęła.
Keren znów wzruszył ramionami, tym sposobem ucinając dalsze rozważania na temat służby Alyss. Wskazał stół i krzesła.
– Proszę. Sądzę, że pora, byśmy zafundowali sobie małą pogawędkę.
Zaczyna się, pomyślała Alyss. Wzmogła czujność. Zdawała sobie sprawę, iż opór nie ma sensu. Podeszła zatem do stołu, odsunęła jedno z krzeseł, usiadła, sztywno wyprostowana. Keren zajął krzesło naprzeciwko. Oparł się wygodnie, założył nogę na nogę. Uśmiechnął się, jakby odprężony.
– Bez obaw – zapewnił. – Chciałem tylko zadać ci kilka pytań. – Sięgnął do kieszeni, wyjął dziwny niebieski kamień, rozmiarów mniej więcej przepiórczego jaja. Zaczął obracać go w dłoniach. Kamyk na szczęście, pomyślała Alyss. Słyszała, że niektórzy ludzie używają takich przedmiotów, by koić nerwy. Przyszło jej do głowy, że może sir Keren nie jest wcale aż tak swobodny, jak by się mogło wydawać.
– O pytania się nie troszczę – odparła – raczej zastanawiam się, co nastąpi, gdy nie otrzymasz odpowiedzi.
Uśmiech zgasł. Keren ściągnął brwi, jakby naprawdę poczuł się dotknięty.
– Chyba nie sądzisz, że poddałbym cię torturom? – spytał. – Nie jestem potworem. Bądź co bądź, rozmawiasz z rycerzem.
– Zdaje się, że zapomniałeś o niektórych rycerskich powinnościach – odrzekła.
Zawahał się, nim odpowiedział.
– Cóż, może tak to wygląda. Jednak łatwo sądzić, jeżeli nie ma się całego obrazu sytuacji. Przez lata dbałem, żeby ten zamek trwał. Silny, dobrze broniony. Jedno, o co w zamian prosiłem Syrona, to odrobina uznania, drobny gest wdzięczności. Tyle raptem chciałem za moje wysiłki. Jednak nie. On przekazał wszystko swojemu synowi. Dla mnie nie zostało nic. Zabrakło nawet gwarancji, że Orman, przejąwszy zamek, dla mnie też znajdzie tutaj jakieś miejsce. Większą część dorosłego życia poświęciłem na strzeżenie granic królestwa. Były bezpieczne. Co dostałem w zamian? Ochłapy. Nie więcej, niż wynosi zapłata ciśnięta byle najemnikowi. Zasłużyłem chyba na coś lepszego.
– Być może zasłużyłeś. Jednak nie miałeś prawa szukać zapłaty u Skottów – zaryzykowała, czekając na reakcję. Nie musiała czekać długo.
Spojrzał z zainteresowaniem.
– Domyśliłaś się? Ciekawe, co jeszcze wiesz? – Spojrzenie rycerza zsunęło się z postaci Alyss i zatonęło w niebieskim kamieniu.
Podążyła wzrokiem za jego oczami. Przyjrzała się kamieniowi. Idealnie okrągły. Błękitna barwa zdawała się nabierać mocy, gdy się w niego spoglądało. Alyss doznała fascynującego wrażenia, że gdyby wpatrywała się dostatecznie uważnie, zdołałaby wejrzeć pod powierzchnię kamienia, odkrywając głębię. Nieznacznie pochyliła się do przodu. Wydało jej się osobliwe, że taki mały kamyk może przywabiać głębią… Tak, przepastną głębią… Keren dostrzegł jej zainteresowanie.
Читать дальше