Kobieta z wielką radością przyjęła wybawienie od bólu. Wsparła głowę na ramieniu Talabana.
Księżyc świecił jasno na niebie. Skąpana w jego blasku puszcza przybrała niesamowity wygląd. Było tu zupełnie cicho, drzewami nie poruszał nawet najsłabszy wietrzyk. Suryet szła na czele kolumny obok Probierza. Żadne z nich się nie odzywało.
Niedługo przed świtem Suryet nagle uniosła rękę, a potem przykucnęła nisko. Awatarowie zatrzymali się. Talaban postawił Sofaritę na ziemi i podszedł do dzikuski. Kobieta dotknęła palcem ust, a potem wyciągnęła rękę w prawo. W wielkiej niecce obok strumienia płonęły ogniska. Suryet wskazała gestami, że kolumna powinna skręcić w lewo, żeby je ominąć. Talaban skinął głową i podróż zaczęła się na nowo. Był już zmęczony i rozkazał jednemu z awatarskich żołnierzy nieść Sofaritę. Sam przeszedł na czoło kolumny, dołączając do Probierza i Suryet.
Z nadejściem świtu opuścili las. Przed nimi ciągnął się łańcuch górski, ale to nie turnie przyciągały wzrok i sprawiały, że dech zamierał w piersiach. Poza szczytami widać było coś, co wyglądało jak czarny mur wokół świata, gigantyczny i mroczny. Ciągnął się tak daleko, jak okiem sięgnąć.
– Kraina Almeków – wyjaśnił Probierz.
Była czymś obcym i nienaturalnym. Talaban nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Ciągnie się na setki mil – dodała Sofarita.
– Otwarty teren – oznajmił Probierz, wskazując na wąski pas równiny dzielący ich od gór. – Duże niebezpieczeństwo.
Talaban ostrzegł swych Awatarów. Wzdłuż całego szeregu na łukach zhi pojawiły się struny światła.
– Pora ruszać – oznajmił.
Awatarowie weszli na stok i rozciągnęli się szeroko, trzymając w rękach gotowe do strzału łuki. Musieli pokonać co najmniej milę na otwartej przestrzeni, nim dotrą do podstawy gór. Gdy byli gdzieś w połowie drogi, jeden z nich głośno krzyknął. Z lasu wyłaniali się uzbrojeni ludzie.
Ścigający byli pół mili za nimi, ale Awatarowie musieli nieść Sofaritę, co ich spowalniało. Talaban wiedział, że niemal na pewno znajdą się w zasięgu Almeków, zanim zdążą się skryć pośród wzgórz.
Wysłał połowę swych ludzi naprzód, a sam został z tyłu, razem z dziesięcioma Awatarami. Zasięg ognistych pałek wynosił około stu jardów – dwukrotnie mniej niż w przypadku łuków zhi. Talaban miał nadzieję, że przynajmniej spowolni pościg.
Almekowie ruszyli biegiem i odległość szybko się zmniejszała. Pięćset jardów. Czterysta.
– Gotowi! – krzyknął Talaban. Ścigających było co najmniej pięciuset.
Trzysta jardów. Dwieście.
Talaban wystrzelił impuls, a potem drugi i trzeci. Łuki zhi zaśpiewały i co najmniej trzydziestu Almeków padło na ziemię. Reszta nie zaprzestała jednak szarży.
– Jeszcze raz! – zawołał. Zginęło dwudziestu kolejnych Almeków. Pozostali nie zwolnili kroku.
Zagrzmiały ogniste pałki. Wokół Awatarów zaświstały ołowiane kule. Jeden z nich został trafiony w czoło i padł bezgłośnie na ziemię.
– Odwrót! – zawołał Talaban. Jego ludzie rzucili się do ucieczki po trawie. Jeszcze jednego dosięgnął pocisk, ale nie przestał biec.
– Wszyscy Awatarowie do mnie! – krzyknął dowódca. Żołnierz niosący Sofaritę postawił ją na ziemi, wziął od Ro swój łuk zhi, odwrócił się i pobiegł do Talabana razem z dziewięcioma towarzyszami. Awatarowie ustawili się w luźny szereg i zaczęli strzelać do zbliżających się Almeków. Z górą stu nieprzyjaciół zginęło, nim atak wreszcie się załamał. Ocalali wojownicy padli na ziemię i zaczęli strzelać z ognistych pałek. Trafili trzech Awatarów, lecz tylko jeden z nich zginął.
Sofaritę niósł teraz Probierz. Dotarli już niemal do granicy lasu. Talaban zaczekał, aż znikną mu z oczu, a potem ruszył za nimi ze swymi ludźmi. Almekowie podnieśli się z ziemi i wystrzelili za nimi salwę. Jeden z Awatarów był ranny w nogę. Potknął się, ale biegł dalej.
Talaban jeszcze dwukrotnie rozkazywał swym ludziom zatrzymać się i ostrzelać nieprzyjaciela salwą impulsów z łuków zhi.
W końcu Awatarowie dotarli do lasu, gdzie przez chwilę mieli być bezpieczni. Zza osłony drzew wystrzelili kolejne impulsy, siejąc straszliwe spustoszenie wśród wbiegających na nagi stok Almeków. Ponad połowa nieprzyjaciół zginęła, nim wreszcie ściganym udało się zmusić ich do odwrotu.
– Nie można odmówić im odwagi – zauważył kwestor Ro, podchodząc do Talabana.
Wojownik skinął głową.
– Z pewnością im jej nie brak – przyznał. – I co teraz, kwestorze?
– Sofarita mówi, że powinniśmy wspiąć się wyżej. Musi się znaleźć powyżej płaskowyżu Almeków. Dopiero wtedy będzie mogła naprawdę zaatakować Kryształową Królową.
Talaban i jego ludzie ruszyli w głąb lasu. Dwóch rannych zgłosiło się na ochotnika, proponując, że zostaną tu i będą nękali nieprzyjaciela. Talaban zgodził się, uścisnął im dłonie i poprowadził resztę oddziału w głąb lasu.
– Zginą tu – zauważył Ro.
– Wiedzą o tym – odparł dowódca.
Pięli się powoli w górę. Z tyłu dobiegał ich huk ognistych pałek i krzyki umierających.
Suryet i Probierz zatrzymali się przed wodospadem. Z chaszczy wokół nich wyłonili się wojownicy Anajo. Jednooki Lis uściskał Probierza, a potem podszedł do Sofarity.
– Zatrzymamy ich tutaj – zapewnił. – Ty musisz iść dalej.
Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego ramię. Wypełniła go moc.
– Dziękuję – rzekł z szerokim uśmiechem.
– Ja również ci dziękuję – powiedziała. – To drobiazg w porównaniu z uratowaniem mi życia.
Podszedł do nich Talaban. Jednooki Lis coś do niego powiedział, ale Awatar nie zrozumiał ani słowa.
– Chce cię przywitać – przetłumaczył Probierz. – Mówi też, że z północy nadciąga druga armia.
– Musimy zająć pozycje obronne – stwierdził Talaban. – W jakimś wąskim przejściu, łatwym do utrzymania.
Probierz przetłumaczył jego słowa Jednookiemu Lisowi. Obaj mężczyźni wymienili szybko kilka zdań.
– Mówi, że jest tu takie miejsce. Ale z taką garstką ludzi nie utrzymamy go długo. Może dzień.
– Potrzebuję dwóch dni – oznajmiła Sofarita. – Co najmniej.
– Damy ci je, jeśli tylko będzie to możliwe – obiecał Talaban.
W Dolinie Kamiennego Lwa mijały lata i robotnicy zżywali się ze sobą coraz bardziej. Z początku dziwiło to Yashę. Co innego zgodzić się na dwudziestoletni kontrakt w zamian za obietnicę bogactwa, a co innego przepracować niekończące się, pełne ponurej monotonii lata. Okazało się jednak, że wcale nie były ponure. Praca sprawiała im radość, zwłaszcza gdy kończyli „kolejne kondygnacje budowli. Jej dodatkową zaletą była przedłużona młodość i siła robotników. Mijały lata, a na głowie żadnego z nich nie pojawił się choćby jeden siwy włos. Ludzie byli żywotni i pełni energii.
Wszyscy z wyjątkiem Świętego, który z każdym dniem stawał się starszy i bardziej wątły.
To było tak, jakby sam brał na swe barki brzemię mijających lat. Z początku robotników niepokoiły zachodzące w nim zmiany, ale stopniowo pokochali go za to, co się z nim działo. Jego fizyczny upadek ostro kontrastował z ich wieczną młodością.
Gdy dotarły do nich wieści o straszliwej wojnie, która szalała za mgłą poczuli się tu bezpieczni, a kiedy Anu zapewnił ich, że piramida ocali miasta i ich rodziny, zaczęli pracować jeszcze ciężej i z większym zapałem.
Gmach był już prawie gotowy i Yasha czuł z tego powodu dziwny smutek.
Читать дальше