Sofarita leżała w fotelu. Jej umysł ogarnęła senność, a kończyny stały się bezwładne.
– Ona już to robi! Odepchnij ją kobieto! Twoje życie jest w niebezpieczeństwie!
Sofarita zamrugała i spróbowała usiąść. Czuła się słabo i dręczyły ją mdłości. Z unoszącej się przed nią w powietrzu twarzy zostały tylko oczy, wielkie, zielone i błyszczące. W kobiecie rozgorzał gniew, który wezbrał niczym fala przypływu. Obraz Almei zamigotał i zniknął.
Sofarita zadrżała.
– Musisz się strzec – mówił głos. – Ona zaatakuje znowu. Jesteś jej śmiertelnym wrogiem. Nie spocznie, dopóki cię nie zabije.
– Kim jesteś?
Przed oczyma jej umysłu pojawiła się kolejna twarz. Mężczyzna w średnim wieku o ogorzałej twarzy i ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Na czarno-siwych, splecionych w warkocze włosach nosił wyszywaną paciorkami opaskę. Zatknął za nią dwa orle pióra.
– Jestem Jednooki Lis – przedstawił się mężczyzna – szaman Pierwszych Ludzi, Anajo. Próbowałem dotrzeć do ciebie, gdy przelatywałaś nad naszą wioską.
– Pamiętam. Czy słyszałeś wszystko, co mi powiedziała?
– Większość.
– Czy to prawda? Czy jestem skazana na to, by stać się blokiem kryształu, tak jak ona?
Gdy jej odpowiedział, w jego głosie pobrzmiewał smutek.
– Mam za mało sił, żeby z nią walczyć. Mogę się tylko przed nią ukrywać. Wyczuwam jednak prawdę w tych słowach. To, o czym opowiadała, rzeczywiście ją spotkało. Setki lat temu. Wkroczyłem na Szarą Drogę i widziałem to. Kiedyś znała uczucia i używała swej mocy do uzdrawiania. Teraz domaga się tysięcy ofiar. Jej żądza krwi i śmierci jest nienasycona.
– W takim razie zniszczę ją, zanim zginę.
– Ktoś musi ją zniszczyć, zanim wszyscy zginiemy. Gdzie jest Talaban?
– Nie znam tego imienia. Czy on jest Awatarem?
– To kapitan czarnego okrętu. On będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.
– A gdzie? – zainteresowała się Sofarita.
– Jeszcze tego nie wiem. Ale Talaban będzie wiedział, gdy nadejdzie czas. On i Dotknij Księżyca staną na szczycie niczym lampy rozświetlające mrok.
Głos szamana umilkł i Sofarita została sama. Sama i bliska śmierci! Jej młode życie wypełniały drobne plany. Chciała znaleźć miłość i założyć rodzinę. Zbudować dom w górach, nieopodal wodospadu, i mieć ogród pełen kwiatów. Maleńkie marzenia, które pocieszały ją w pierwszym roku wdowieństwa. Na swój sposób kochała męża. Veris był dobrym człowiekiem, ale był dwadzieścia lat starszy od niej. Małżeństwo zaaranżował ojciec Sofarity, gdyż ziemia Verisa graniczyła z jego polami. Ceną za żonę były dwie łąki. Sofarita się nie sprzeciwiała. Znała Verisa przez całe życie. Był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, skorym do śmiechu. Wiedziała, że znajdzie z nim zadowolenie. Ostatniego poranka życia, jedenaście tygodni po ślubie, pocałował ją w policzek i ruszył na pole. Zatrzymał się jednak w drzwiach, odwrócił się i uściskał ją.
– Dzięki tobie po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwy – powiedział.
To były ostatnie słowa, które od niego usłyszała.
Miesiąc po jego śmierci nabawiła się przeziębienia, które przeszło w uporczywy, dręczący kaszel. Traciła na wadze i opuszczały ją siły. Pogodziła się wówczas ze śmiercią.
Ale teraz było inaczej.
Magiczny kamień Awatara rozpalił w niej na nowo wszystkie nadzieje i marzenia, i wydawało się jej okrucieństwem, że zmiażdżono je w tak straszliwy sposób. Wieśniacy byli z reguły zbyt praktyczni, by pojmować subtelności ironii, teraz jednak Sofarita je rozumiała. Posiadała wielką moc, a także zdolność uzdrowienia każdej rany i choroby, ale nie potrafiła ocalić własnego życia. Wyglądało na to, że Viruk wcale jej nie uratował, a tylko skierował na inną drogę, wiodącą ku zagładzie.
Obiecała szamanowi, że pomoże zniszczyć Almeię, zanim śmierć zabierze jej duszę. Wypowiedziała jednak te słowa w przypływie gniewu, a teraz czuła przygniatający ją ciężar rozpaczy.
Nie dokonałam w życiu niczego, pomyślała. Niczego wartościowego.
W takim razie zrób to teraz, powiedziała sobie. Pomóż pokonać Almeków.
Talaban!
Kim on był? Ta myśl przebiła się przez zasłonę rozpaczy.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej duch uniósł się nad miastem. W porcie i po drugiej stronie ujścia, w Pagaru, nadal płonęły pożary. Sofarita pomknęła do portu i zobaczyła czarny okręt cumujący przy nabrzeżu. Opadła w dół i zanurzyła się pod pokłady, szukając kajuty kapitana. Sprawdziła wiele pomieszczeń, ale wszystkie wydały się jej małe i ciasne. W końcu ruszyła w stronę rufy i znalazła się w większej kabinie. Za biurkiem siedział tam mężczyzna. Jak wszyscy Awatarowie, wyglądał młodo. Miał kwadratową przystojną twarz i prawie czarne włosy, zabarwione na niebiesko na krótko wystrzyżonych skroniach. Z jego rysów można było wyczytać stanowczość, ale nie było tam okrucieństwa. Rozmawiał z Vagarem… nie, uświadomiła sobie Sofarita, to nie był Vagar, lecz człowiek z jakiegoś plemienia. Ciemne włosy splótł sobie w warkocz. Miał na sobie czarną kamizelkę, ozdobioną białymi kośćmi.
Otworzyła duchowe uszy. Człowiek z plemion coś mówił.
– Złe wizje miałem. Suryet mnie potrzebuje. Moje plemię cierpi.
– Chciałbym ci pomóc, Probierzu. Wiesz, że mówię prawdę. Ale mój lud również cierpi i dopóki kwestor generalny nam nie pozwoli, nie mogę popłynąć Wężem na zachód.
– Wiem – przyznał ze smutkiem dzikus. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nagle odwrócił się i spojrzał wprost na Sofaritę. – Kim jesteś? – zapytał.
W pierwszej chwili była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć.
– Do kogo mówisz? – odezwał się Talaban.
– Do pięknej kobiety. Ducha.
– Jestem Sofarita – odparła. – A ty jesteś Dotknij Księżyca.
– To imię, które zdobyłem. Nie wolno go używać obcym. Możesz mnie zwać Probierzem.
– Jak sobie życzysz. Jak to możliwe, że mnie widzisz?
– Widzę wiele rzeczy. Czy umarłaś?
– Jeszcze nie. – Zerknęła na Talabana, który siedział bez słowa, przyglądając się z uwagą towarzyszowi. – Pomyśli, że postradałeś zmysły.
– Zaczekaj na mnie – zaproponował. – Trudno mówić w tym języku. – Zamknął oczy. Wokół jego głowy i piersi pojawiła się łuna, przechodząca z czerwieni w fiolet. Potem dzikus wyszedł z ciała. – Teraz możemy rozmawiać swobodnie w języku ducha – oznajmił. – Skąd przybywasz, piękna?
– Mieszkam w mieście – wyjaśniła. – Mówił ze mną Jednooki Lis. Powiedział, żebym znalazła Talabana, bo tylko on będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.
– Jeszcze tego nie wie. – Dzikus obejrzał się na kapitana. – To dobry człowiek. Najlepszy z nich.
– Ma w sobie smutek.
– Utracił ukochaną i płomień jego serca tli się słabo. Czy masz męża?
– Nie.
– Mogłabyś rozpalić ten płomień.
– Próbujesz mnie wyswatać z mężczyzną którego nigdy nie spotkałam. Jesteś bardzo bezpośredni, Probierzu.
Uśmiechnął się.
– Powiedz mi, gdzie cię znaleźć, a przyprowadzę go do ciebie, choćbym musiał ogłuszyć go pałką i przynieść na plecach.
– Jestem w domu kwestora Ro. Przyprowadź go jutro. O zmierzchu.
Duch dzikusa wrócił do ciała. Probierz otworzył oczy.
– I gdzie jest teraz ta piękność? – zapytał z uśmiechem Talaban.
– Czeka. Zobaczymy się z nią jutro. Polubisz ją być może.
Читать дальше