– Dzisiaj zwyciężyliśmy. Na razie musi nam to wystarczyć. Niclin skinął głową a gdy znowu przemówił, w jego głosie brzmiał smutek.
– Widziałem dzisiaj, jak zginęło trzech Awatarów. W jednej chwili. Trzech ludzi, których znałem od ponad dwustu lat.
– Strzelił palcami. – Trzask i po nich. Dziś rano byli nieśmiertelni. Byli bogami. A teraz zamienili się w poszarpane trupy. Gdybym był religijny, pomyślałbym, że Źródło nas opuściło. Talaban wypełnił kielich winem i wręczył go Niclinowi.
– Moim zdaniem zwycięstwo zawsze przypada silniejszym – stwierdził. – Źródło, jeżeli taka istota w ogóle istnieje, ma z tym bardzo niewiele wspólnego.
Probierz zachichotał i potrząsnął głową.
– Masz coś do powiedzenia, dzikusie? – zapytał Niclin.
Probierz podniósł się zwinnie.
– Śnicie małe sny – oznajmił i opuścił kajutę.
Pierwszego dnia wojny poległo trzydziestu pięciu Awatarów. Trzydziestu pięciu nieśmiertelnych. Ludzi, których życie trwało stulecia. Rael siedział przygnębiony w Sali Obrad. Towarzyszyli mu kwestorzy Niclin i Caprishan. Na stole przed nimi leżało kilka czarnych ognistych pałek. Rael podniósł jedną i przyjrzał się jej. Miała długą, pustą w środku lufę z metalu, osadzoną w gładzonym drewnie. Było tam też kilka dźwigni.
– To nie jest magiczna broń – stwierdził Niclin. – Nie łączy się z umysłem użytkownika. – Otworzył woreczek znaleziony przy zabitym Almeku i wysypał na stół jego zawartość – czarny gruboziarnisty proszek. W drugim woreczku znajdowały się kulki z ciężkiego metalu. – W jakiś sposób – skonkludował radny – te kulki są wypychane z wielką siłą z lufy.
– Dowiedzcie się, jak to się dzieje – rozkazał Rael.
– Wzięliśmy do niewoli pięćdziesięciu Almeków – poinformował go Caprishan. – Właśnie są przesłuchiwani. Ale to twardzi ludzie i niewiele mówią.
Rael uniósł wzrok. Jego oczy miały bardzo zimny wyraz.
– Zaprowadźcie dziesięciu z nich do Komnaty Kryształów. Wyssijcie życie z jednego na oczach pozostałych. Przekonamy się, czy wtedy staną się bardziej rozmowni.
– Ta broń nie jest tak skuteczna jak łuki zhi, Raelu – odezwał się Niclin.
– Chcę wiedzieć o niej wszystko. Jaki ma zasięg i z jaką szybkością można z niej strzelać? W porcie zrobili to tylko raz. Widziałem, jak starali się ją naładować. Ile czasu na to potrzeba?
– Dowiemy się tego wszystkiego – zapewnił Niclin. – Pytanie brzmi, co mamy zrobić teraz?
– Nie możemy nic zrobić – odparł Rael. – Inicjatywa należy do przeciwnika. My możemy tylko reagować na jego posunięcia. Mamy za mało ludzi, by przejść do kontrataku. Na razie. Ale Viruk wyruszył z pomocą Ammonowi. Dzięki armii Erek-jhip-zhonad oraz podporządkowanych im plemion możemy jeszcze rozbić najeźdźców.
– Naprawdę wierzysz, że zwycięstwo jest realne? – zapytał Caprishan.
– Muszę w to wierzyć – odparł Rael.
Gdy powóz zatrzymał się przed domem Ro, minęła już północ. Zmęczony kwestor wygramolił się z pojazdu, zapominając podziękować woźnicy. Złamana dłoń bolała go straszliwie. Dokuczał mu również ból w żebrach i w lewej nodze. Odbył rytuał, by rozpocząć proces zdrowienia, ale złamane kości wymagały co najmniej czterech sesji, a nie mogło ich być więcej niż dwie w ciągu doby. W przeciwnym razie miejsce złamania pozostawało kruche i łatwo mogło pęknąć znowu.
Pokuśtykał ku drzwiom wejściowym. Sługa zobaczył go, pokłonił się nisko i wyszedł mu na spotkanie. Ro zatrzymał się na schodach i spojrzał na miasto. Ze wzgórza, na którym wzniesiono jego imponujące domostwo, było widać port i położone dalej ujście. Niektóre budynki nadal płonęły. Nad portem wisiała czerwona łuna. Westchnął. Rany znów zaczęły go boleć.
– Chwała Źródłu, że żyjesz, panie – przywitał go Sempes, kłaniając się po raz drugi. Ro przyjrzał się słudze uważnie, zastanawiając się, czy mówi szczerze. Jeszcze wczoraj takie pytanie z pewnością nie przyszłoby mu do głowy.
– Ile lat już ze mną jesteś, staruszku? – zapytał.
– Trzydzieści trzy, panie.
– Jesteś żonaty?
– Byłem, panie. Moja żona umarła w zeszłym roku.
– Przykro mi z powodu twej straty.
Staruszek obrzucił kwestora zdziwionym spojrzeniem.
– Jesteś chory, panie?
– Mam wrażenie, że właśnie wyzdrowiałem. Czy byłbyś tak uprzejmy i przygotował mi kąpiel?
– Natychmiast, panie. Woda już się grzeje.
Ro wszedł do przedpokoju i popatrzył na oświetlone blaskiem lamp ściany. Wisiały na nich piękne obrazy, widoki Parapolis oraz jego okolic.
– Zdejmę ci buty, panie – powiedział Sempes, klękając obok ozdobionego złotymi wytłoczeniami krzesła. Ro spoczął na nim, wyciągając prawą nogę. Sługa zgrabnie ściągnął but. Kwestor skrzywił się z bólu, gdy Sempes zdejmował lewy.
– Zraniłeś się w nogę, panie. Przepraszam.
– Zagoi się. Nie przejmuj się tym.
Sługa oddalił się i wrócił z miękkimi aksamitnymi pantoflami, które wsunął na nogi Ro. Kwestor czuł się niezmiernie zmęczony i chciał już powiedzieć Sempesowi, żeby dał sobie spokój z kąpielą, gdy sługa nagle rzekł:
– Twój gość czeka w pokoju ogrodowym, panie. Zapaliłem tam ogień.
– Gość?
– Kruczowłosa dama, którą przyprowadziłeś tu przed paroma dniami. Czeka w domu już od poprzedniej nocy. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem, pozwalając jej zostać.
Tak, dobrze – potwierdził Ro. Potem wstał i przeszedł przez korytarz oraz wąską bibliotekę, kierując się do pokoju ogrodowego. Zatrzymał się w progu, by jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do słabego światła dogasającego kominka, i rozejrzał się po pomieszczeniu. Stały tam cztery sofy oraz dwa głębokie, obite skórą fotele. Sofarita spała w fotelu ustawionym przy kominku.
Gdy Ro wszedł do środka, cztery zgaszone lampy nagle się zapaliły. W łukach trzech wyjść prowadzących do ogrodu pojawiły się ostre cienie. Sofarita usiadła prosto.
– Czy nadal chcą mnie zabić? – zapytała.
– Mają na głowie inne problemy – odpowiedział Ro.
– Chodź do mnie – rozkazała. Ku swemu zdziwieniu wykonał polecenie. Sofarita wstała i ujęła w dłoń jego ranną rękę. Ból zniknął bez śladu. Uniósł dłoń i zacisnął ją w pięść. Kości były zrośnięte.
– Byłeś bardzo odważny, kwestorze Ro – rzekła cicho Sofarita. – Kiedy wystrzeliłeś trzeci impuls, byłeś przekonany, że broń eksploduje. Sądziłeś, że zginiesz na miejscu.
– To prawda.
– A mimo to nie przestałeś walczyć. Postąpiłeś szlachetnie.
Niski kwestor poczerwieniał na twarzy.
– Dlaczego tu przyszłaś?
– Nadal potrzebujecie mojej pomocy, Awatarze. Powiedz mi, jak czuje się żołnierz, któremu złamałam nogę?
– Odpoczywa. Potrzeba czasu, by takie złamania mogły się zagoić.
– Zrobiłam mu wielką krzywdę – wyznała. – Pozwoliłam, żeby zapanował nade mną gniew. To już się nie powtórzy. Jutro jego również uzdrowię.
Ro usiadł w fotelu naprzeciwko Sofarity.
– Jak sądzisz, kiedy wrócą? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– Nie przypuszczam, żeby znowu próbowali atakować miasta od strony morza. Ale wysadzili armię na południu. Trzy tysiące ludzi i bestie. Druga armia płynie w górę Luanu. Dojdzie do wielkiej rzezi i zniszczenia.
– Co możemy zrobić?
– Cóż innego, jak postąpić zgodnie ze swą naturą? – odparła. – Jesteście tym, kim jesteście.
– Czy aż tak bardzo nienawidzisz Awatarów? – zapytał, słysząc pogardę w jej głosie.
Читать дальше