– Na mój znak strzelać w wylot ognistej broni! – rozkazał swym ludziom.
Podbiegli do krawędzi dachu i wycelowali. Rael policzył powoli do dziesięciu i wystrzelił. Impuls uderzył w długą rurę z brązu sterczącą z przedniego pokładu. Rozbłysło światło, ale broń była nienaruszona. Pozostałe impulsy również trafiły w cel – bez rezultatu. Rael wystrzelił znowu. Tym razem impuls uderzył prosto w wylot broni, z której właśnie wydostawała się ognista kula. Wewnątrz rury nastąpiła eksplozja. Wybuch rozerwał broń na kawałki, odłamki brązu wzbiły się pod niebo. Dziób okrętu ogarnął gwałtowny pożar.
Złoty okręt odpłynął od brzegu, przechylając się na lewą burtę. Do portu wpłynął następny. Rael zaklął cicho.
Kwestor Ro spróbował otworzyć oczy. Jego ciało było morzem bólu. Lewe oko miał opuchnięte, a lewe ramię unieruchomione pod stertą gruzu. Spróbował poruszyć prawą ręką i uświadomił sobie, że trzy palce ma złamane. Wydawało mu się, że coś uciska mu pierś. Oddychał z trudem. Otworzył prawe oko i zobaczył, że leży na nim jedna z podtrzymujących dach belek. Prawą dłoń opierał o słoneczny ogień. Broń przestała już wibrować. W połowie pokrywały ją odłamki kamienia, a o lufę opierała się belka. Dzięki temu nie zmiażdżyła Ro. Uderzyła go, gdy zawalił się sufit, ale słoneczny ogień ją zatrzymał.
Czy umieram?, zastanowił się Ro. Ból był potworny. Nogi również go bolały. Spróbował poruszyć palcami stóp i wydawało mu się, że może to zrobić, ale przypomniał sobie, że człowiek z amputowaną ręką opowiadał mu kiedyś, że nadal czuł palce utraconej dłoni. Ro poruszył prawą, złamaną ręką, próbując sięgnąć do kieszeni rozerwanej tuniki. Gdy włożył dłoń do środka, zmiażdżone palce znowu przeszył ból i kwestor nie był w stanie wyciągnąć kryształu. Położył więc na nim delikatnie dłoń i zaczął recytować pierwszy z Sześciu Rytuałów. Ból ustąpił i Ro poczuł, że kości zaczynają się zrastać. Gdy już odzyskał siły, zdjął kamienie z brzucha i nóg, uwalniając się od ciężaru. I wtedy zauważył, że jeden ze złotych okrętów opuszcza port. Jego dziób płonął. Towarzyszyła mu druga jednostka.
Ro podszedł do tylnej części słonecznego ognia, odrzucając na bok gruz. Dźwignia spustu złamała się w połowie długości, a tylna część celownika zniknęła. Mimo to Ro widział, że broń jest wymierzona prosto w dwa okręty.
Znieruchomiał na chwilę. Nawet jeśli wystrzeli, zdoła zniszczyć tylko jedną z jednostek przeciwnika. Druga z pewnością go wykończy.
Śmierć. Długi upadek w ciemność. To była przerażająca myśl dla kogoś, kto mógł żyć wiecznie.
Cóż znaczy życie bez honoru?, zapytał jednak sam siebie. Złapał za złamany uchwyt i pociągnął go ku sobie. Przez chwilę nic się nie działo. Potem z pęknięcia w lufie trysnęło błękitne światło i słoneczny ogień wystrzelił po raz ostatni. Broń przechyliła się, gdy runął dach i mało brakowało, by potężny impuls energii chybił celu. Uderzył w górny pokład drugiego okrętu, niszcząc kabinę sternika, odbił się i pomknął ku niebu, rozpraszając się z hukiem stu piorunów.
Uszkodzony okręt zwiększył prędkość i pomknął w stronę lądu. Nie wystrzelił ani jednej ognistej kuli ani nie zwolnił, nim uderzył dziobem o kamienie nabrzeża. Drewno pękło z trzaskiem. Okręt nadal posuwał się naprzód, miażdżąc kadłub. Potem mocno się przechylił. Almekowie wybiegali na pokłady i skakali na ziemię.
Ro opuścił zburzoną Wieżę Portową i usiadł na stercie gruzu. Czuł się zmęczony i nadal cierpiał dotkliwy ból, lecz mimo to przyglądał się z zimnym zainteresowaniem, jak Rael i jego łucznicy zabijają ocalałych Almeków.
Złoty okręt przechylił się jeszcze bardziej, a potem zsunął się z nabrzeża i poszedł na dno.
Pierwszy z okrętów wypłynął z portu. Cztery pozostałe stały bezpiecznie w zatoce, ostrzeliwując ognistymi kulami bezbronne miasto Pagaru.
Niclin przykucnął na zachodnich murach Pagaru w towarzystwie czterech starszych rangą oficerów. Czekali na nadejście nieprzyjaciela. Za ich plecami płonęły liczne budynki. Na ulicach leżały ciała zabitych. Wybuchy zniszczyły znaczny fragment muru na prawo od Niclina, zabijając trzech awatarskich żołnierzy.
Niclin przesunął się wzdłuż blanków, trzymając głowę nisko, i wyjrzał przez wyrwę w murze. Pierwszy ze złotych okrętów płynął ku brzegowi. W kadłubie pojawiły się otwory i Awatar widział gromadzących się tam wojowników.
Nagle niebo rozświetlił potężny wybuch. Niclin zamrugał i spojrzał na morze. Jeden ze złotych okrętów przechylił się mocno. Ze środkowej części jego kadłuba buchał dym. Jednostka przewróciła się na bok i zniknęła w odmętach. Pierwszy z okrętów zamknął pośpiesznie otwory w złotym kadłubie i oddalił się od brzegu. Niclin nie widział zza muru nic więcej, wyprostował się więc – i ujrzał ratunek!
Wąż Siedem mknął ku portowi niczym czarny cień śmierci. Jego dziób pruł fale na pełnej prędkości. Nagle wystrzelił z niego impuls światła, który trafił drugi ze złotych okrętów, odrywając rufę. Dwie ocalałe almeckie jednostki umknęły na pełne morze, a Wąż zawinął do portu.
Awatarscy żołnierze wyszli spomiędzy budynków portowych i przywitali go radosnymi okrzykami. Niclin również poczuł nagłe uniesienie, stłumił je jednak i wrócił po murze do swych oficerów. Spokojnym głosem rozkazał im zorganizować pododdziały, które zajmą się gaszeniem pożarów i ratowaniem rannych. Potem udał się do portu.
Gdy opuszczono trap, Niclin wsiadł na pokład Węża. Młody vagarski marynarz zaprowadził go do kajuty Talabana. Radny wszedł do środka. Na dywaniku siedział dzikus zwany Probierzem. Talaban wstał zza biurka, ukłonił się i poczęstował kwestora kielichem wina.
– Przybyłeś akurat na czas, kapitanie – oznajmił Niclin, przyjmując poczęstunek. – Choć przyjemniej byłoby ujrzeć cię godzinę wcześniej.
– To wyłącznie moja wina, kwestorze. Nocą schroniliśmy się w zatoce przed sztormem. To opóźniło nasze przybycie.
– Szkoda, że sztorm nie podziałał tak samo na Almeków.
– Oni nie muszą oszczędzać energii – wyjaśnił Talaban.
– Czy ponieśliście wielkie straty?
Niclin wypił łyk wina. Nie lubił Talabana, ale zdawał sobie sprawę, że traktuje nieuprzejmie człowieka, który uratował miasto. Westchnął i odpowiedział łagodniejszym już głosem:
– Pododdziały ratownicze dopiero zaczynają pracę, ale sądzę, że mamy kilkuset zabitych. Zrobiłeś dobry użytek ze słonecznego ognia, Talabanie. Gdybyśmy mieli jeszcze pięć takich broni, moglibyśmy nawet wygrać tę wojnę.
– Jeszcze jej nie przegraliśmy, kwestorze – zauważył Talaban.
– To prawda, jeszcze nie. Osiem złotych okrętów popłynęło w górę Luanu. Wysadzą armię na naszych tyłach. Druga, równie liczna grupa udała się na południe. Kwestor generalny wysłał do Pejkanu, Borii i Cavalu rozkazy poddania się bez walki. Jest przekonany, że w ten sposób zapobiegnie zbyt wielkim stratom i zniszczeniom. Nie zgadzam się z nim. Gdyby rozkazał Vagarom walczyć, zabiliby choć część żołnierzy nieprzyjaciela.
– Ale wszyscy by zginęli – zauważył Talaban. – A to wpłynęłoby na morale w bliźniaczych miastach.
– Panujemy teraz tylko nad nimi – stwierdził kwaśnym tonem Niclin. – Zniszczyliśmy pięć złotych okrętów. Zostało dziewiętnaście. A za parę dni będziemy mieli do czynienia z dwiema, być może nawet trzema armiami lądowymi.
– Wszystko po kolei, kwestorze – uspokoił go Talaban.
Читать дальше