– Mam mu uciąć głowę, panie? Bratu króla?
– Martwemu bratu króla – poprawił go Viruk. – Tak, głowę. Uważaj, żeby nie uszkodzić tej śmiesznej brody. – Zawahał się, spoglądając na zabitego. – Czemu to robią? Po co im tak sztywno nawoskowane brody? Jak można z taką spać?
– Nie wiem, panie. Może na wznak.
– Pewnie masz rację. A teraz wracajmy do twojego zadania. Utnij mu głowę.
– Tak jest, panie. – Mężczyzna wyjął miecz i uderzył cztery razy w szyję trupa. Głowa uparcie nie chciała odpaść.
– Mam nadzieję, że jesteś lepszym garncarzem niż szermierzem – skwitował Viruk. Wyjął sztylet i uklęknął, by przeciąć ostatnie ścięgna.
Potem wstał i zwrócił się w stronę jeńca.
– Nazywam się Viruk. Potrafisz to zapamiętać?
– Tak, panie. Viruk.
– Świetnie. Powiedz królowi, że jeśli jeszcze ktoś wtargnie na ziemie uprawne Awatarów, przyjadę do tej nędznej nory, którą zwie swoim pałacem, i wypruję mu trzewia. A potem każę mu je zjeść. Bądź tak uprzejmy i powtórz teraz te słowa.
Mężczyzna wykonał polecenie.
– Znakomicie – pochwalił jeńca Viruk, klepiąc go po ramieniu. – A teraz bierz tę głowę. Jestem pewien, że król ucieszy się, kiedy ją dostanie. Przynajmniej będzie miał co pochować.
Awatar wrócił do wozów i zajrzał pod plandekę pierwszego. Było tam pełno worków ze zbożem.
– Co jest w pozostałych? – zapytał sierżanta.
– Głównie to samo, panie. W ostatnim jest trochę łupów. Ale są niewiele warte.
– Dobra, zabierzcie je do miasta. – Viruk podszedł do jednego z ocalałych koni i dosiadł go.
– Dokąd jedziesz, panie? – zapytał sierżant.
– Na przejażdżkę, mój chłopcze. Tak sobie myślę, że mogą się tu kręcić jeszcze inni łupieżcy. Nie chcielibyśmy, żeby zaatakowali takich odważnych chłopaków, jak wy, w drodze powrotnej, nieprawdaż?
Awatar zabrał łuk zhi i oddalił się cwałem na wschód.
– To szaleniec – stwierdził mężczyzna stojący obok sierżanta.
– Masz rację – warknął podoficer. – Ale dzięki niemu nadal żyjemy. To mi wystarcza.
Jeniec podjechał do niego.
– Mam już ruszać? – zapytał.
– Tak bym ci radził – odparł Vagar. – Kapitan łatwo… zmienia zdanie. Może dojść do wniosku, że nie chce wysyłać wiadomości. A wtedy… – Wskazał na ciała.
Błotniak zawrócił konia i odjechał.
Viruk czuł przypływ energii, jakiego nigdy nie mogłyby mu zapewnić kryształy. Jego ciało przepełniała moc. Powietrze, którym oddychał, miało czystszy i świeższy aromat. Nawet marna chabeta, której dosiadał, wydawała mu się rumakiem pełnej krwi. Życie było dziś dobre. Awatar ryknął głośnym śmiechem, przypominając sobie z zachwytem wyraz twarzy dowódcy w momencie, gdy do niego strzelił. Zastanawiał się, co czuł tamten w owej straszliwej chwili, kiedy wiedział, że jego życie zakończy się eksplozją ognia i bólu. Czy czuł żal? Rozpacz? Gniew? Czy zadawał sobie pytanie, po co zmarnował tyle czasu na pielęgnowanie tej śmiesznej woskowanej brody? Chyba nie, skonkludował Viruk. Na jego twarzy malował się wyraz niedowierzania. Tak czy inaczej, krótka potyczka w cudowny sposób dodała Awatarowi wigoru.
Wyobraził sobie minę króla rzeki w chwili, gdy przybędzie garncarz z głową jego brata. Będzie wściekły. Niewykluczone, że zabije posłańca, zwłaszcza gdy usłyszy wiadomość. Viruk miał nadzieję, że tak się nie stanie. W mgnieniu oka polubił małego Błotniaka.
Ten uczynek nie spotka się z pochwałą Wysokiej Rady. Nazwą go prowokacją. Viruk jednak o to nie dbał. Otwarta wojna z plemionami stawała się nieunikniona. Wiedział o tym każdy awatarski wojownik. Wszyscy też zdawali sobie sprawę, jak ona się skończy.
Bez łuków zhi miasta padną w kilka dni. Viruk uniósł swój łuk, sprawdzając poziom jego mocy. Był niski. Zostało może z pięć impulsów.
Jechał przed siebie, mijając bogate tereny uprawne. Ignorował wypalone budynki. Łupieżcy dokonali w dolinach wielkich zniszczeń. W mieście zostało zaledwie pięćdziesiąt łuków zhi i większość garnizonów wycofano. Wieśniacy byli bezbronni. Viruk nie zgadzał się z tą polityką. W ten sposób zachęcali Błotniaków i inne plemiona do napadów na pełne pól kukurydzy doliny, co zakłócało handel i było przyczyną braków żywności w pięciu miastach. Sam jednak nie chciał stać się członkiem grupy ustalającej politykę. Wolał życie dowódcy żołnierzy, który mógł swobodnie jeździć po dzikich krainach, walczyć i zabijać. Teraz jednak był niemal skłonny żałować tej decyzji. Kwestorzy wydawali krótkowzroczne rozkazy, a kwestor generalny Rael lojalnie je wykonywał. Powinien zapomnieć o tradycji i pozbawić kwestorów władzy, pomyślał Viruk.
Ale on nie chciał tego zrobić. Bez względu na wszystkie swe talenty, Rael był więźniem tradycji. Krępował go kodeks honorowy, który zginął pod falami wraz z ich rodzinnym światem. Powinien ogłosić się Pierwszym Awatarem. Wtedy mieliby nieco większe szanse.
Viruk wjechał na szczyt wzgórza i spojrzał w dół, na otoczoną murami wioskę o nazwie Pacepta. Łupieżcy ominęli ją, by uderzyć na samotne gospodarstwa rolne. Viruk zdążył już zgłodnieć, postanowił więc zjechać do osady, żeby coś zjeść.
Strażnik stojący przy bramie spoglądał na niego z wystraszoną miną ale nie wykonał żadnych wrogich ruchów.
– Czego chcesz? – krzyknął do niego.
Viruk ściągnął wodze i uniósł łuk zhi. Potem podjechał bliżej.
– Dam ci jeszcze jedną szansę, by zadać to pytanie prawidłowo – oznajmił młodzieńcowi. – Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię.
– Po tysiąckroć przepraszam, panie – odparł wieśniak. – Mam słaby wzrok. Nie zauważyłem, że jesteś… panem.
– Otwieraj bramę, tępaku – warknął Viruk. Młodzieniec wykrzyknął rozkaz do kogoś stojącego za murami i grube drewniane skrzydła bramy uchyliły się. Viruk wjechał do środka. Chaty w wiosce wyglądały nędznie i nie było tu gospody. Podjechał do największego z pobliskich domostw, zsunął się z siodła i podszedł do frontowych drzwi. Otworzył je i wszedł do środka. Za długim stołem siedział potężnie zbudowany mężczyzna. Na blacie stała wielka waza z parującą lekko zupą. Wieśniak trzymał w dłoni kromkę chleba i właśnie miał zamiar zanurzyć go w zupie. Spojrzał swoimi małymi oczkami na Viruka i zamrugał. Upuścił chleb na blat i zerwał się, przewracając krzesło na podłogę. Przy palenisku klęczała stara kobieta, mieszająca drewnianą łyżką w garnku zupy. Nie wstała, lecz pokłoniła się na klęczkach.
– Witaj, panie – rzekł mężczyzna z wymuszonym uśmiechem.
– Masz chleb między zębami – zganił go Viruk. Podniósł krzesło i usiadł za stołem. – Przynieś mi coś do zjedzenia – rozkazał kobiecie.
Mężczyzna pobiegł na zaplecze i po chwili wrócił z połową świeżo upieczonego bochenka chleba oraz półmiskiem masła. Kobieta nalała chochlą zupy do glinianej miski i postawiła ją przed Virukiem. Potem dwoje Vagarów przyglądało się w milczeniu, jak Awatar je. Po dłuższej chwili Viruk odsunął się od stołu.
– Macie wino? – zapytał.
– Przyniosę trochę, panie – odparła staruszka, wybiegając z chaty.
Viruk przyjrzał się rosłemu Vagarowi. Był on łysy i nie miał brody, a nad sznurkiem podtrzymującym płócienne rajtuzy sterczało wydatne brzuszysko.
– Kiedy przejeżdżali tędy łupieżcy? – zapytał Awatar.
– Wczoraj, panie.
– A dzisiaj już nie żyją – poinformował go Viruk. Nachylił się nad stołem, wziął w rękę ostatni kawałek chleba i wytarł nim resztki zupy. Przełknąwszy kęs, spojrzał na Vagara. – Zauważyłem, że macie tu tylko dwa wozy. Z pewnością zaopatrzeniowa wioska, taka jak wasza, powinna mieć ich więcej?
Читать дальше