Zawsze chciałam mieć tam kolczyk, ale nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić. Naszyjnik, który teraz nosiłam był srebrny, a na jego końcu wisiało to dziwne niebieskie oko, które podarowała mi mama. Chotki od Lissy były owinięte wokół mojego nadgarstka.
Spojrzałam w górę na Adriana, dostrzegając jak słonce prześlizguje się przez jego brązowe włosy. Tutaj, w dziennym świetle, mogłam zobaczyć że jego oczy są rzeczywiście zielone – głęboko szmaragdowe w przeciwieństwie do jasno nefrytowych oczu Lissy. Coś zastanawiającego nagle przyszło mi do głowy.
– Nie przeszkadza ci słońce?
Wzruszył ramionami.
– Nah. To mój sen.
– Nie, to mój sen.
– Jesteś pewien?
Jego uśmiech powrócił. Poczułam się zdezorientowana.
– Ja… nie wiem.
Zachichotał, ale moment później jego uśmiech zbladł. Po raz pierwszy od czasu gdy go poznałam, wyglądał poważnie.
– Dlaczego masz tak dużo ciemności wokół siebie?
Zmarszczyłam brwi.
– Co?
– Jesteś otoczona ciemnością.
Jego oczy studiowały mnie dokładnie, ale nie w sposób sprawdź-mnie.
– Nigdy nie widziałem nikogo takiego jak ty. Wszędzie są cienie. Nigdy bym tego nie przypuszczał. Nawet kiedy tu stoisz, ciemność ciągle rośnie.
Spuściłam wzrok na swoje ręce ale nie zobaczyłam niczego niezwykłego. Spojrzałam z powrotem w górę.
– Jestem naznaczona pocałunkiem cienia…
– Co to znaczy?
– Raz umarłam. – nigdy o tym z nikim nie rozmawiałam, pomijając Lissę i Victora Dashkova, ale to był sen. I to nie miało znaczenia. – I wróciłam.
Zastanowienie rozświetliło jego twarz.
– Ah, interesujące…
Obudziłam się.
Ktoś mną potrząsał. To była Lissa.
Jej uczucia tak mocno mnie uderzyły przez naszą wieź, i przez chwilę próbowałam odrzucić jej umysł i wrócić do własnego. mentalna ściana nie zaczęła nas izolować. Wycofałam się we własny umysł, starając się przejść przez płynące od niej przerażenie i obawę.
– Co się stało?
– Strzygi znowu zaatakowały.
Zostałam błyskawicznie wyciągnięta z łóżka. Całe schronisko aż huczało od wiadomości. Ludzie byli skupieni w małych grupach rozsianych po holu. Członkowie rodzin usiłowali odnaleźć siebie nawzajem. Niektóre rozmowy prowadzone były przerażonym szeptem; niektóre były głośne i łatwe do podsłuchania.
Zatrzymałam kilka osób, próbując się czegoś dowiedzieć. Każdy miał inną wersję tego, co się wydarzyło – niektórzy nawet się nie zatrzymali by porozmawiać. Spieszyli się, albo szukali bliskich osób i przygotowywali się do opuszczenia kurortu, przekonani że mogą znaleźć bezpieczniejsze miejsce.
Zirytowana z powodu różniących się wersji wydarzeń, wreszcie – niechętnie – zdałam sobie sprawę, że muszę odszukać jedno z dwóch źródeł, które mogłoby udzielić mi sprawdzonych informacji. Moja matka lub Dymitri. To było jak rzucanie monetą. Nie byłam teraz naprawdę zachwycona żadną z jej stron. Zastanowiłam się chwilę i wreszcie zdecydowałam się na matkę, wiedząc, że nie przebywała właśnie z Taszą Ozerą.
Drzwi do jej pokoju były uchylone, i gdy otworzyłam je razem z Lissą, zobaczyłam, że zostało tu założone coś w rodzaju tymczasowej centrali. Mnóstwo strażników kręciło się wokół, wchodziło i wychodziło, omawiając strategię. Kilkoro obdarzyło nas dziwnymi spojrzeniami, ale nikt nas nie zatrzymał ani nie wypytywał.
Razem z Lissą usadowiłam się na małej kanapie by posłuchać rozmowy, którą prowadziła moja matka. Stała z grupą strażników, wśród których był Dymitri. To tyle z unikania go. Jego brązowe oczy spojrzały na mnie przelotnie a ja odwróciłam wzrok. Nie chciałam dzielić się z nim teraz moimi wzburzonymi uczuciami.
Lissa i ja wkrótce rozpoznałyśmy szczegóły. Ośmiu morojów zostało zabitych wraz z pięciorgiem swoich strażników. Trzech morojów zaginęło, albo było martwych albo zostali zamienieni w strzygi. Atak naprawdę nie zdarzył się w pobliżu; to wydarzyło się gdzieś w północnej Kalifornii…
Jednakże, tragedia taka jak ta nie mogła w niczym pomóc, ale rozległa się szerokim echem w świecie morojów, i dla niektórych, wydarzenia rozgrywające się dwa stany dalej były zdecydowanie zbyt blisko.
Ludzie byli przerażeni i niebawem zorientowałam się, co w szczególności uczyniło ten atak tak znakomitym.
– Musiało być ich więcej niż ostatnim razem. – powiedziała moja matka.
– Więcej?! – krzyknął jeden ze strażników. – Ta ostatnia grupa była niebywała. Ciągle nie mogę uwierzyć, że dziewięć strzyg potrafiło współdziałać – oczekujesz ode mnie, że uwierzę iż potrafią się jeszcze bardziej zorganizować?
– Tak. – burknęła moja matka.
– Są jakieś dowody współpracy z ludźmi? – spytał ktoś inny.
Wtedy moja matka zawahała się:
– Tak. więcej rozbitych oddziałów. I sposób, w jaki to wszystko było prowadzone… To jest identyczne z atakiem na Badiców.
Jej głos był twardy, ale było w nim również pewnego rodzaju znużenie. Zdałam sobie sprawę, że nie było to fizyczne wyczerpanie, tylko psychiczne. Stres i krzywda były widoczne w tej rozmowie.
Zawsze myślałam o swojej mamie jak o nieczułej maszynie do zabijania, ale to było wyraźnie dla niej trudne. To była trudna, nieprzyjemna sprawa do dyskusji – ale jednocześnie, stawiała temu czoło bez wahania. To był jej obowiązek.
W moim gardle utworzyła się bryła, którą szybko połknęłam. Ludzie. Identyczne jak w ataku na Badiców. Od tamtej masakry, obszernie przeanalizowaliśmy osobliwość takiej wieloosobowej grupy strzyg tworzących zespół i rekrutującej ludzi. Niejasno rozmawialiśmy wtedy o tym, w rodzaju: - Jeśli coś takiego zdarzy się ponownie…
Ale nikt nie mówił na serio o tej grupie – zabójców Badicóv – że zrobią to jeszcze raz. Pierwszy raz mógł być szczęśliwym przypadkiem – może grupa strzyg spotkała się i pod wpływem impulsu zdecydowała się na atak.
To było straszne, ale wtedy nie dopuszczaliśmy tego do siebie. Jednak teraz… teraz to wygląda jakby ta grupa strzyg nie była przypadkowym zdarzeniem. Zjednoczyli się ze strategicznym zamiarem wykorzystania ludzi i zaatakowali ponownie.
Teraz mieliśmy to, co mogło być schematem: strzygi wyszukujące duże grupy ofiar. Seria zabójstw. Nie możemy ufać dłużej obronnej magii oddziałów. Nie możemy ufać nawet słońcu. Ludzie mogą poruszać się za dnia, udając się na zwiady i sabotując. Słoneczne światło nie było już bezpieczne. Pamiętam co powiedziałam Dymitriemu w domu Badiców: To wszystko zmienia, prawda? Moja matka przerzucała jakieś papiery w schowku.
– Nie mają jeszcze szczegółów ekspertyz, ale ta sama liczba strzyg nie mogła tego zrobić. Żaden z Drozdovów ani nikt z ich załogi nie uciekł. Z pięcioma strażnikami, siedem strzyg byłoby zajętych – co najmniej chwilowo – do czasu ucieczki… Szukamy dziewięciu lub dziesięciu, może.
– Janine ma rację – rzekł Dymitri – Jeśli przyjrzeć się miejscu… jest zbyt wielkie. Siedem strzyg nie mogło go oblec.
Drozdovie byli jedną z dwunastu rodzin królewskich. Byli liczni i zamożni, w przeciwieństwie do wymierającego klanu Lissy. Mieli mnóstwo członków rodziny dookoła, ale rzecz jasna, taki atak był ciągle straszny. Ponadto, coś o nich wyleciało mi z głowy. To było coś, co powinnam pamiętać… coś co powinnam wiedzieć o Drozdovach.
Podczas gdy część mojego umysłu zastanawiała się nad tym, zafascynowana obserwowałam swoją matkę. Słuchałam jak opowiada swoją wersje historii. Widziałam i czułam jej chęć walki. Ale tak naprawdę, prawdziwie; nigdy nie widziałam jej walczącej w krytycznej sytuacji w prawdziwym życiu.
Читать дальше