Zapewne tylko jeden na tysiąc Fangów miał molekularny pancerz.
Wystrzeliliśmy jednocześnie i ulicę zalała rzeka płomieni. Żar był cieniem tego żaru, który buszował wokół, wicher – cieniem tego cyklonu, który przewracał ściany domów. Starałem się nie myśleć ludziach ukrywających się za wątpliwą osłoną drewnianych drzwi zasłoniętych firanek.
Nie myśleć…
Szedłem przez ogień do Fanga, który przyniósł śmierć na tę planetę, który sprowokował mnie do fatalnego strzału. Broń odrzuciłem – nic na świecie nie zmusi mnie już do strzelania, gdy sam jestem ukryty za nieprzeniknionym pancerzem.
…Szyby spływające żółtymi kroplami; zasłony płonące w fali ognia; drzwi wypadające z zawiasów, zadające kryjącym się za nimi ludziom śmiertelne ciosy…
Wokół mnie i Fanga była śmierć. A my żyliśmy.
– Jesteś zadowolony, Panie?! – wrzasnąłem, rozgarniając rękami pomarańczowy płomień. Pancerz powtarzał coś z uporem, ale ja już nie odbierałem jego myślowego szeptu. – Wniknęły w ciebie nowe istnienia? Ludzkie cierpienie, pamięć strach? Stałeś się jeszcze doskonalszy?
Gdzie jesteś, Fangu? Rozejrzałem się, ale pośród płomieni nie było srebrzystej sylwetki. Czyżbym się pomylił i mojego wroga można było zabić?
Spod nóg wyrósł szary cień. Machnął ręką, z pancerza wysunęła się taśma i zmieniła w klingę. Odruchowo zablokowałem cios, jakbym też miał miecz w ręku. I miecz się pojawił.
Jednoatomowe miecze skrzyżowały się i przeszły przez siebie jak pięść przez dym. Nim zdążyłem coś zrozumieć, miecze znikły, wessane przez nasze kombinezony. W tym pojedynku molekularny pancerz sam podejmował decyzje.
Staliśmy jak dwa posągi na zakopconej jezdni. Chwila oddechu, nieuniknione ułamki sekund na podjęcie decyzji, zrozumienie, jak prowadzić walkę z przeciwnikiem, który dorównuje ci pod każdym względem. Wtedy rozpoznałem przeciwnika. Mętnoszara błona zmieniała twarz nie bardziej niż okulary przeciwsłoneczne.
– Cieszę się, że się znowu spotykamy, Nes – wyszeptałem.
– Wzajemnie, Siergieju z Ziemi – tak samo cicho powiedział Fang.
Nie zdążyłem nic wymyślić, po prostu uderzyłem. A raczej pchnąłem otwartą dłonią. A Nes szybkim ruchem wystawił na cios swoją rękę.
Nasze dłonie spotkały się, jak ręce grających w łapki dzieci. Pomiędzy zbliżającymi się szarymi rękawiczkami zalśnił biały płomień. Metal szczęknął o metal.
Początkowo wydawało mi się, że pancerze się rozsuną, przepuszczając nasze ręce, jak wtedy, gdy nieskończenie długie godziny temu poklepałem Lansa po ramieniu.
Ale pancerz Ziemi i pancerz Fanga nie uznawały siebie nawzajem.
Metal kombinezonów zakipiał brudną białą pianą, gdy tylko nasze dłonie się zetknęły. Moją rękę ścisnął mocny gumowy mankiet. Z dłoni sypał się, rozwiewany porywami wiatru, drobniutki proszek – pył niszczonego pancerza.
Pseudorozumne molekuły, z których każda była jednocześnie tarczą, mieczem i generatorem wszelkich możliwych pól, rozpadały się. Pancerze pożerały się nawzajem.
Zaśmiałem się, nie cofając ręki. Błona na moim ciele drżała, stawała się coraz cieńsza, zsuwała się na ręce.
Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo! - rozbrzmiewał w mózgu słabnący głos.
Najpierw pancerz zsunął się z lewej ręki i poczułem palący żar spopielonej ulicy. Potem metalowa błona zeszła z nóg, a buty zasyczały, dotykając jezdni. Kombinezon bojowy nie może oprzeć się temu piekłu, w które przemieniliśmy ulicę.
Promieniowanie! - pisnął pancerz i zamilkł. Szara błona znikła z twarzy. Zmrużyłem oczy.
Gdy zmusiłem się do ich otwarcia, pomiędzy moją dłonią a kosmatą łapą Nesa był już tylko szary kłębek – syczący, podrygujący niczym kropla wody na rozgrzanej patelni. Zabrałem rękę. Szary kłębek rozpaczliwie próbował rozciągnąć się pomiędzy naszymi palcami i spadł, zamieniając się w pył.
– Koniec z pancerzem – powiedziałem, łykając rozpalone powietrze i niewidoczne milirentgeny.
Nes skinął głową. Patrzyliśmy sobie w oczy.
– Chcę pomówić o pięknie, Nes.
– Ze mną?
– Ze wszystkimi Fangami… – uśmiechnąłem się. – Im was więcej, tym lepiej.
Nes milczał.
– Wypuściłem cię na Klenie – powiedziałem cicho. Nogi płonęły żywym ogniem, oczy łzawiły. – I nie chcę na nowo wyjaśniać, który z nas zwycięży w walce wręcz. Wysłuchaj mnie, Nes.
Fang sięgnął do kieszeni na piersi kombinezonu, chwilę się zastanowił, opuścił rękę i rozpiął mały futerał na pasie. Wyjął z niego srebrzysty sznur i potrząsnął nim.
– Gdzie nas przerzuci? – zapytałem, patrząc na szeroką obręcz w ręku Nesa. Powietrze nad nią drżało.
– Na mój statek – powiedział spokojnie Nes. – Na flagowiec eskadry atakującej Ar-Na-Tin.
To mnie nie zdziwiło. Skoro Nes nosił pancerz molekularny, nie mógł być zwykłym komandosem…
Bez wahania podszedłem do Fanga trzymającego nad głową obręcz hiperkatapulty. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Rozłożył ręce i opadła na nas mleczna mgła hiperprzejścia.
Szary mrok – gasnące światło albo nienarodzona ciemność. Lekkość, prawie nieważkość, złudzenie braku grawitacji… Hiperprzejście? Nie… Zbyt jest rzeczywiste.
– Mów, człowieku z Ziemi.
Nes stał przede mną. Sylwetka w ciemności. Przestępca i ofiara.
– Jeden słuchacz to dla mnie za mało – wyszeptałem. W tym półmroku, skrywającym kajutę obcego statku, w tej ciszy, gdy dźwięki wydawały się nienaturalne, można było mówić tylko szeptem.
– Słuchają cię tysiące, człowieku. Mów. Ci, którzy prowadzili statki do Ar-Na-Tina, i ci, którzy prowadzą je teraz do Ziemi.
– Dziękuję. – Popatrzyłem w ciemność. Kryły się w niej uważne oczy. Nes nie kłamał. Tam była śmierć Ziemi i galaktyki. – Przyszliśmy do was, niosąc dobro… – słowa pojawiały się same, pomimo woli. – Nasza wina, bo nie zrozumieliśmy różnicy pomiędzy nami. Nie zrozumieliśmy tego, co leży głębiej od czynów, nie zrozumieliśmy przyczyn.
Miałem to wszystko przed oczami. Jakbym był tam wtedy. Jakbym krzyczał przez grubą szybę, nie mogąc zamilknąć, chociaż nikt mnie nie słyszał. Pancernik „Missouri”, ekspedycja do Fanga. Wymiana informacji. Będziemy uczciwi, powiemy wszystko. Historia. Tak, byliśmy okrutni, tak, walczyliśmy. Przecież Fangowie też nie zawsze żyli w pokoju. Literatura, malarstwo… Wybrane czyny. Wybrane dzieła. Byliśmy źli i staliśmy się dobrzy. Wy też przez to przeszliście, prawda? Słuchajcie głosu Ziemi, uczcie się jej przeszłości – jesteśmy uczciwi wobec braci w rozumie. Demaskujemy wojnę, o, jakże jej nienawidzimy…
– Kiedyś – mówiłem do słuchającej ciemności – każdy człowiek zadawał sobie pytanie, na czym polega sens życia. Myślę, że wy też przez to przeszliście. Tylko znaleźliśmy odmienne odpowiedzi.
W książce, którą kocham od dzieciństwa, jest prosta odpowiedź na to odwieczne pytanie – człowiek żyje, żeby być szczęśliwym. Inna sprawa, co dla człowieka znaczy szczęście. Miłość, pokój, bogactwo, wiedza? Trudno spierać się z aksjomatem, trudno nawet w niego zwątpić. Dla was celem życia stało się piękno. To, co naturalne, nie może być brzydkie. To, co brzydkie, nie jest godne naśladowania. Raz na zawsze zdecydowaliście, co jest piękne, a co brzydkie. Dopóki was nie okłamaliśmy.
Zamilkłem, przełykając głośno. Czy tylko was oszukaliśmy? A siebie? Jakie piękne słówka zmusiły mnie do strzelania do ludzi, jakie piękne kłamstwa jak niewidoczne sznurki mną kierowały…
Читать дальше