Robert Jordan - Triumf Chaosu

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Triumf Chaosu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Triumf Chaosu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Triumf Chaosu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Triumf Chaosu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Triumf Chaosu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— W takim razie pora, byście odeszli w świat, raz jeszcze w służbie Wielkiemu Władcy — oznajmił Shaidar Haran. — — Nikt prócz mnie i Wielkiego Władcy nie wie, że żyjecie. Jeśli wam się powiedzie, będziecie żyli wiecznie i zostaniecie wyniesieni ponad wszystkich. Jeśli zaś sprawicie zawód... Ale wy nie sprawicie zawodu, prawda?

I Półczłowiek naprawdę się wtedy uśmiechnął. Jakby się patrzyło na uśmiech śmierci.

1

Lew na wzgórzu

Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, ale nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, w Górach Mgły podniósł się wiatr. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją początki ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej, był to jakiś początek.

Dął zachodni wiatr nad opustoszałymi wioskami i farmami, z których wiele przemieniło się w zwałowiska zwęglonego drewna. Wojna przeczesała Cairhien, wojna i wewnętrzne rozgrywki, inwazje i chaos, i teraz, kiedy to się skończyło, o ile rzeczywiście się skończyło, do domów wracali jedynie nieliczni. Wiatr nie niósł wilgoci, a słońce jakby starało się wypalić do ostatka to wszystko, co jeszcze pozostało na tych ziemiach. W miejscu, gdzie miasteczko Maerone stało naprzeciw większego Aringill, na przeciwległym brzegu Erinin, wiatr wpadał do Andoru. Oba miasta piekły się na tym skwarze i nawet jeśli więcej modlitw o deszcz wznoszono w Aringill, w którym uchodźcy z Cairhien tłoczyli się niczym ryby w beczce, to również żołnierze upakowani w Maerone zanosili do Stwórcy kilka słów, czasami po pijanemu, czasami z głębi duszy. Zima już dawno temu winna była rozesłać swe wici, dawno temu winny spaść pierwsze śniegi, toteż ci, którzy się pocili, obawiali się powodu, z jakiego tak się nie działo, aczkolwiek mało kto się ważył wypowiadać swe obawy na głos.

Wiejący w kierunku zachodnim wiatr podrywał ze sobą skurczone od suszy liście i marszczył powierzchnię kurczących się strumieni, ograniczonych pasami zapieczonego błota. W Andorze nie było zgliszczy po pożarach, ale mieszkańcy wiosek popatrywali nerwowo na obrzmiałe słońce, a farmerzy starali się nie przyglądać polom, które nie wydały jesiennych plonów. Wiejąc wciąż na zachód, wiatr wreszcie przelatywał nad Caemlyn, targając dwoma sztandarami zatkniętymi nad królewskim pałacem, w samym sercu pobudowanego przez ogirów Wewnętrznego Miasta. Jeden sztandar łopotał krwistą czerwienią, na której widniał krąg przecięty falistą linią, w połowie wypełniony bielą, a w połowie czernią równie głęboką jak jasna była biel. Drugi sztandar przecinał niebo śnieżną plamą, a umieszczony na nim stwór, dziwaczny, czteronożny wąż ze złotą grzywą, słonecznymi oczyma i purpurowo-złotymi łuskami, zdawał się dosiadać tego wiatru. Można było się zastanawiać, który z tych dwu sztandarów wywołuje większy lęk. Bywało, że w tej piersi, w której krył się lęk, rodziła się też nadzieja. Nadzieja na zbawienie i lęk przed zniszczeniem, jedno i drugie z tego samego źródła.

Wielu powiadało, że Caemlyn to drugie z kolei najpiękniejsze miasto świata, a nawet, nie tylko Andoranie, często wymieniali je na pierwszym miejscu, stawiając wyżej od samego Tar Valon. Wysokie okrągłe wieże maszerowały wzdłuż wielkiego zewnętrznego muru z szarego kamienia przetykanego srebrnymi i białymi żyłkami, a w jego obrębie wznosiły się jeszcze wyższe wieże i kopuły połyskujące w tym niemiłosiernym słońcu bielą i złotem. Samo miasto pięło się po wzgórzach ku swemu centrum, starożytnemu Wewnętrznemu Miastu, opasanemu kolejnym lśniącym białym murem, za którym stały jego własne wieże i kopuły, purpurowe, białe i złote, połyskujące mozaikami, górujące nad Nowym Miastem, które liczyło sobie ponad dwa tysiące lat.

Jak Wewnętrzne Miasto stanowiło serce Caemlyn i to nie tylko jako jego centrum, tak sercem Wewnętrznego Miasta był pałac królewski, niby prosto z opowieści barda, o śnieżnobiałych iglicach, złotych kopułach i kamiennych prześwitach podobnych do koronek. Serce, które bilo w cieniu tych dwu sztandarów.

Obnażony do pasa, balansując swobodnie na palcach, Rand w tym momencie nie pamiętał, że znajduje się na wyłożonym białymi kafelkami dziedzińcu pałacu, podobnie zresztą, jak nie pamiętał o tłumie gapiów zgromadzonych pod kolumnadą. Pot przemoczył mu włosy, spływając z ich końców strumyczkami w dół piersi. W połowie zaleczona owalna blizna w boku bolała nieznośnie, ale i tego nie chciał przyjąć do wiadomości. Ramiona miał oplecione wizerunkami takich samych stworzeń jak to, które powiewało nad jego głową na białym sztandarze, metalicznie połyskując czerwienią i złotem. Smoki — tak je nazywali Aielowie, a inni przejmowali tę nazwę. Czuł niewyraźnie piętna czapli odciśnięte we wnętrzach obu dłoni, ale tylko dlatego, że dotykał nimi długiej rękojeści drewnianego miecza ćwiczebnego.

Stał się jednym z mieczem, bez udziału myśli przechodził od jednej formy do drugiej, cicho szurając podeszwami po jasnych płytkach. Lew na Wzgórzu stał się Łukiem Księżyca, który z kolei przeobraził się w Wieżę Poranka. Bez udziału myśli. Otaczało go pięciu spoconych, również obnażonych do pasa mężczyzn, przytomnie zmieniających pozycje, przekładających miecze ćwiczebne z ręki do ręki. Ich obraz był wszystkim, co do niego docierało. Ci mężczyźni, o twardych obliczach i absolutnie pewnych ruchach, byli najlepszymi, jakich dotąd znalazł. Najlepszymi, odkąd zabrakło Lana. Bez udziału myśli, tak jak uczył go Lan. Stał się jednym z mieczem, jednym z pięcioma mężczyznami.

Gdy znienacka wybiegł do przodu, osaczający go przeciwnicy zareagowali błyskawicznie, starając się zatrzymać go w samym środku ich kręgu. Dokładnie w momencie, gdy równowaga sił zaczęła się chwiać, co najmniej dwóch bowiem wykonało ruch, który groził jej załamaniem, Rand obrócił się nagle w pół kroku i pobiegł w drugą stronę. Usiłowali zareagować, ale było za późno. Rozległ się głośny trzask, gdy odparował uderzenie miecza ćwiczebnego swoim ostrzem z powiązanych rózg, jednocześnie prawą stopą kopiąc szpakowatego mężczyznę w brzuch. Kopnięty stęknął głucho i zgiął się w pół. Zablokowawszy swym ostrzem miecz przeciwnika, Rand zmusił go do zwrócenia się przodem i kiedy razem wykonywali obrót, raz jeszcze kopnął zgiętego wpół mężczyznę. Szpakowaty padł, z trudem łapiąc powietrze. Przeciwnik Randa próbował się cofnąć, by móc użyć broni, ale tylko uwolnił ostrze Randa, które dzięki temu mogło zawinąć wokół jego miecza — Gałązki Winorośli — a potem z całej siły pchnęło go w pierś, z impetem, który zwalił go z nóg.

Minęło kilka chwil, krótkich jak mgnienie oka, i już osaczali go pozostali trzej. Pierwszy, szybki, przysadzisty i niski, dowiódł, jak mylące wrażenie sprawia jego postura, z głośnym okrzykiem przeskakując nad padającym właśnie swoim poprzednikiem. Miecz ćwiczebny Randa trafił go w goleń, przez co omal nie runął jak długi, a potem jeszcze uderzył go przez plecy, tym razem na dobre powalając na posadzkę.

W tym momencie zostało już tylko dwóch do pokonania, ale ci byli najlepsi, jeden chudy jak tyka, jego miecz poruszał się niczym język węża, oraz zwalisty jegomość z ogoloną głową, który nie popełniał żadnych błędów. Natychmiast się rozdzielili, by zajść Randa z dwu stron, ale on nie czekał. Prędko zaatakował chudego; miał tylko kilka chwil, zanim drugi zdąży obejść leżących.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Triumf Chaosu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Triumf Chaosu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Jordan - As Chamas do Paraíso
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Licht van Weleer
Robert Jordan
Robert Jordan - Hart van de Winter
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Pad der Dolken
Robert Jordan
Robert Jordan - Vuur uit de hemel
Robert Jordan
Robert Jordan - La grande caccia
Robert Jordan
Robert Jordan - Cesta nožů
Robert Jordan
Robert Jordan - Pán chaosu
Robert Jordan
Отзывы о книге «Triumf Chaosu»

Обсуждение, отзывы о книге «Triumf Chaosu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x