— Co to do diabła ma być za armia? — spytałem Starych Pierdzieli w czasie lunchu.
— To ma pewien sens — powiedział Harry. — Wczoraj badali podstawy emocji i intelektu. Dzisiaj badają nasze podstawowe fizyczne uwarunkowania. Cały czas interesują ich fundamenty wyższych aktywności.
— Nie wydaje mi się, żeby ping-pong miał związek z wyższymi funkcjami fizycznej aktywności — powiedziałem.
— Koordynacja oczu i ręki — powiedział Harry. — Wyczucie czasu, precyzja ruchów.
— I nigdy nie wiesz, kiedy odbijesz paletką granat — wtrącił się Alan.
— Właśnie — powiedział Harry. — A co? Chciałbyś, żeby kazali nam biegać maraton? Wszyscy byśmy odpadli po pierwszym kilometrze.
— Mów za siebie, mięczaku — powiedział Thomas.
— Poprawię się — powiedział Harry. — Nasz przyjaciel Thomas dobiegłby do dziesiątego kilometra, a potem nastąpiłaby implozja jego serca. Jeśli wcześniej oczywiście nie dostałby kolki z przejedzenia.
— Nie bądź niemądry — powiedział Thomas. — Przecież każdy głupi wie, że przed biegiem trzeba się wzmocnić węglowodanami. Dlatego właśnie teraz pójdę po dokładkę fettuccine.
— Nie bierzesz dzisiaj udziału w maratonie, Thomas — powiedziała Susan.
— Dzień jest jeszcze młody — stwierdził Thomas.
— Słuchajcie — powiedziała Jesse. — Na dzisiaj nie mam już nic w harmonogramie, całą resztę dnia mam wolną. A jutro mam tylko jedną rzecz: „Ostateczne Fizyczne Udoskonalenie” od 06:00 do 12:00 i ogólne zebranie rekrutów o 20:00, po kolacji.
— Mój harmonogram też nie przewiduje dla mnie żadnych zajęć aż do jutra rana — powiedziałem. Szybkie spojrzenie na siedzących przy stole upewniło mnie, że oni też już na dzisiaj nic nie mają. — Więc co będziemy robić? — zapytałem. — W jaki sposób się zabawimy?
— Zawsze można przecież pograć w shuffleboard… — powiedziała Susan.
— Mam lepszy pomysł — powiedział Harry. — Ma ktoś jakieś plany na godzinę piętnastą?
Wszyscy przecząco pokręciliśmy głowami.
— Klawo — powiedział Harry. — Spotkamy się tutaj. Zaplanowałem dla Starych Pierdzieli zbiorową wycieczkę.
* * *
— Czy w ogóle mamy prawo tu być? — zapytała Jesse.
— Pewnie — powiedział Harry. — Czemu nie? A nawet jeśli nie mamy prawa, to co nam mogą zrobić? Tak naprawdę nie jesteśmy jeszcze żołnierzami. Nie mogą oficjalnie postawić nas przed sądem wojennym.
— Ale prawdopodobnie mogą nas wyrzucić przez śluzę powietrzną — powiedziała Jesse.
— Nie bądź niemądra — powiedział Harry. — To byłaby niepotrzebna strata świeżego powietrza.
Harry zaprowadził nas na pokład obserwacyjny w kolonialnej części statku. Nam, rekrutom, nigdy nie powiedziano wprawdzie wprost, że nie powinniśmy przebywać na pokładach kolonialnych, jednak nie powiedziano nam także, że możemy (albo powinniśmy) tam chodzić. Kiedy staliśmy tam w siedmioro, na opustoszałym pokładzie, czuliśmy się jak grupa uczniów na wagarach w sex-shopie z kabinami.
I w pewnym sensie tym właśnie byliśmy.
— W czasie naszych dzisiejszych zajęć gimnastycznych odbyłem małą pogawędkę z jednym z Kolonialnych — powiedział Harry. — I ten gość w trakcie rozmowy wspomniał, że „Henry Hudson” wykona swój skok dzisiaj o 15:35. Uznałem, że żadne z nas jeszcze nigdy nie widziało na własne oczy, jak taki skok wygląda, więc zapytałem go, skąd najlepiej będzie to widać. Powiedział, że stąd. Dlatego właśnie tu jesteśmy, zostały jeszcze… — Harry rzucił okiem na swój OKP — cztery minuty.
— Przepraszam, że to powiem — zaczął Thomas. — Zresztą będę się streszczał, bo nie chcę marnować waszego cennego czasu. Fettuccine było naprawdę świetne, ale moje jelita są innego zdania.
— W przyszłości nie musisz się dzielić z nami takimi informacjami, Thomas — powiedziała Susan. — Nie znamy się jeszcze na tyle dobrze.
— Wobec tego w jaki sposób zamierzacie mnie lepiej poznać? — zapytał Thomas. Nikomu nie chciało się odpowiadać na to pytanie.
— Czy ktoś wie, gdzie teraz jesteśmy? W jakim miejscu przestrzeni kosmicznej? — spytałem po dłuższej chwili ciszy.
— Wciąż w obrębie naszego układu słonecznego — odpowiedział Alan i wskazał na widok za oknem. — Można to stwierdzić, bo wciąż widać „nasze” konstelacje. Patrzcie, tam jest Orion. Jeśli oddalilibyśmy się na znaczną odległość, gwiazdy relatywnie zmieniłyby swoje położenie na niebie. Konstelacje rozciągnęłyby się i w końcu mogłyby się stać zupełnie nierozpoznawalne.
— A dokąd mamy przeskoczyć? — zapytała Jesse.
— Do systemu Feniksa — odpowiedział Alan. — Ale to nic wam nie powie, ponieważ „Feniks” to nazwa planety, nie gwiazdy. Gwiazdozbiór Feniksa widać tam. — Wskazał jedną z konstelacji. — Ale planeta o tej nazwie nie krąży wokół żadnej z gwiazd tego gwiazdozbioru. Jeśli dobrze pamiętam, Feniks znajduje się w gwiazdozbiorze Wilka, który znajduje się dalej na północ. — Wskazał inną, ledwo widoczną grupę gwiazd. — Ale i tak z tej odległości nie możemy zobaczyć tej gwiazdy.
— Dobrze znasz mapę nieba. — Z podziwem powiedziała Jesse.
— Dzięki — odpowiedział Alan. — Kiedy byłem młodszy, chciałem zostać astronomem. Ale astronomowie zarabiają marne grosze. Zostałem więc fizykiem teoretycznym.
— Dużo pieniędzy dostaje się za wymyślanie nowych cząstek subatomowych? — zapytał Thomas.
— Za to nie — odparł Alan. — Ale stworzyłem teorię, która pozwoliła firmie, w której pracowałem, stworzyć nowy sposób ograniczania zużycia energii okrętów wojennych. Według umowy dostałem jeden procent od zysków firmy: było to więcej, niż mogłem wydać. A możecie mi wierzyć, starałem się jak mogłem.
— Chyba przyjemnie jest być bogatym — stwierdziła Susan.
— Nie było tak źle — przyznał Alan. — Teraz, oczywiście, nie jestem już bogaty. Rezygnujesz z tego wszystkiego, kiedy się zaciągasz. Traci się też różne inne rzeczy. Na przykład już za minutę wszystkie moje wysiłki, żeby zapamiętać konstelacje południowej i północnej półkuli, okażą się straconym czasem. Tam, dokąd się udajemy nie będzie Oriona, Małej Niedźwiedzicy ani Kasjopei. Może to zabrzmieć głupio, ale całkiem możliwe jest, że bardziej będę tęsknił za gwiazdozbiorami, niż za pieniędzmi. Pieniądze zawsze można zarobić. Ale my już tutaj nie wrócimy. W tej chwili po raz ostatni widzę swoich starych przyjaciół.
Susan podeszła do Alana i objęła go jedną ręką. Harry spojrzał na swój OKP.
— Już pora — powiedział, i zaczął odliczanie. Kiedy wymówił słowo „jeden”, wszyscy spojrzeliśmy za okna.
Przeskok nie odbył się w jakiś szczególnie dramatyczny sposób. W jednej sekundzie patrzyliśmy na jeden, pełen gwiazd nieboskłon. W następnej patrzyliśmy już na inny. Gdybyś w tym momencie mrugnął, mógłbyś to przeoczyć. Na pierwszy rzut oka widać było, że to zupełnie obce niebo. Nie wszyscy z naszej siódemki mieli astronomiczną wiedzę Alana, ale większość spośród nas umiała na niebie odnaleźć Oriona i Wielką Niedźwiedzicę. Teraz nigdzie nie było ich widać; ich nieobecność, choć z pozoru tak subtelnej natury, miała w sobie jednak coś ostatecznego i bardzo znaczącego. Spojrzałem na Alana. Stał jak słup, trzymając Susan za rękę.
— Skręcamy — powiedział Thomas. Patrzyliśmy, jak „Henry Hudson” zmienia kurs, podczas gdy gwiazdy przesuwają się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Nagle zawisł nad nami olbrzymi, błękitny łuk planety Feniks. A nad nim (albo pod nim, z naszego punktu widzenia) widać było stację kosmiczną. Była tak olbrzymia, tak masywna, i tak zatłoczona, że przez chwilę mogliśmy tylko gapić się na nią w milczeniu.
Читать дальше