— Co z twoimi stopami?
— Lepiej. Ale kości są jeszcze miękkie. Jutro będę mogła trochę chodzić.
Odwinąłem zaimprowizowane bandaże, w które Ku Kuei zawinęli jej nogi.
— Kłamczucha — powiedziałem. — Jeszcze nie dotarłaś nawet do połowy łydki.
— Och, myślałam, że czuję już swoje palce u nóg — odparła.
— To regeneruje się nerw. Czy nigdy poprzednio nie straciłaś nogi?
— Moi przyjaciele nie robili takich kawałów. I zawsze byłam grzeczną uczennicą.
Uśmiechnęła się.
— Dobrze, idziemy, hop, hop, dalej, nie mamy wiele czasu! — krzyknął przywódca, a inni głośno się zaśmiali, gdy wyruszyliśmy ponownie. W duszy czułem ochotę, by zabić tego, kto zaśmieje się następny.
Miasto Ku Kuei znajdowało się pośrodku jeziora, na wyspie, którą widzieliśmy z brzegu. Jeśli w ogóle dałoby się to nazwać miastem. Nie było budynków ani żadnych urządzeń. Po prostu las i trawa, w wielu miejscach dość stratowana.
To, co było tam godne uwagi, to ludzie. Dzieci, na szczęście, były szczupłe, ale wygląd dorosłych kazał mi podejrzewać, że, licząc w kilogramach, Ku Kuei stanowili przeszło połowę ludności na Spisku. Odniosłem wrażenie — nigdy nic nie wpłynęło na jego zmianę — że byli niewiarygodnie leniwi. Wydawało się, że nikt nie robi tego, czego robienia może uniknąć.
— Chodź z nami polować — proponowano mi wiele razy i raz poszedłem.
Przechodzili w szybki czas, podchodzili do zwierzyny i zabijali ją, kiedy stała nieruchomo, wciąż w zwykłym czasie. Kiedy zauważyłem, że to niesportowo, dziwnie na mnie popatrzyli.
— Czy kiedy się ścigasz, odcinasz sobie stopę? — zapytał jeden z nich.
A inny rzekł:
— Jeśli odetnę swą stopę, czy oznacza to, że nigdy nie będę mógł się ścigać?
I znowu — paroksyzmy śmiechu. Powróciłem więc do miasta.
A jednak, mimo całego ich lenistwa, mimo ich zdecydowania, żeby bawić się wszystkim, i ich niechęci przyjmowania na siebie jakichkolwiek zobowiązań, w końcu pokochałem Ku Kuei. Nie tak jak Schwartzów, ponieważ tamtych podziwiałem. Pokochałem Ku Kuei jako wielkie, samopędne zabawki. A oni, z jakichś niezrozumiałych powodów, również mnie pokochali. Może dlatego, że znalazłem nowy sposób wywracania kogoś na pośladki.
— Jak się nazywasz? — spytałem mężczyznę, który prowadził naszą niedoszłą wyprawę ratunkową.
— Jak ci się wydaje, Jeziorny Pijaku?
— Skąd mam wiedzieć? A nawiasem mówiąc, nazywam się Lanik Mueller.
Zaśmiał się.
— To nie jest żadne imię. Wypiłeś jezioro, jesteś Jeziornym Pijakiem.
— Tylko ty mnie tak nazywasz.
— Tylko ja cię w ogóle jakoś nazywam — odpowiedział. — Jak się ma Pieniek?
Kiedy zorientowałem się, że tak określał Sarannę, odszedłem bez słowa. Nie mógł zrozumieć, dlaczego się gniewam. Uważał, że imię jest odpowiednie.
Przypuszczam, że miesiące spędzone w Ku Kuei były rodzajem idylli, podobnie jak okres w Schwartz. Ale w Schwartz wciąż snułem plany na przyszłość. W Ku Kuei przyszłość miałem już za sobą. A Ojciec próbował umrzeć.
Zdałem sobie z tego sprawę w drugim dniu naszych lekcji z Człowiekiem, Który Wie O Tym Wszystko. Saranna i ja leżeliśmy w trawie, z zamkniętymi oczami, i pilnie słuchaliśmy nauczyciela, który przemawiał łagodnie, od czasu do czasu podśpiewując, i próbował nam pomóc wyczuwać jego własny strumień czasu, kiedy ów nas otulał. Nie wiem, co sprawiło, że wyszedłem z transu (a wyszedłem z pewnością niechętnie, ponieważ Człowiek, Który Wie O Tym Wszystko miał najmilszy strumień czasu, jaki kiedykolwiek z kimś dzieliłem), ale spojrzałem na Ojca. Jego otwarte oczy patrzyły prosto w niebo; od oczu do włosów przebiegał Ojcu po twarzy ślad łzy.
W tamtej chwili nie przejąłem się tym. Z pewnością Ojciec miał wiele powodów, by się źle czuć. Nie miało sensu zmuszanie go, by udawał radosny nastrój, jeśli takiego nie podzielał.
Jednak z powodu Ojca było mi coraz trudniej poddać się radosnej i beztroskiej atmosferze, która tak bez żadnych oporów udzielała się Ku Kuei. Bez żadnych oporów? Ja miałem opory. Chociaż czasami czułem się odprężony, czułem się kochany, czułem się naprawdę dobrze — nigdy nie byłem zupełnie spokojny. Głównie z tego powodu, że martwił mnie Ojciec. Ale częściowo dlatego, że w czasie całego mego okresu dorastania nikt nigdy mnie nie uczył, jak dać się całkowicie ponieść emocjom i zachowywać beztroskę. Właśnie udało mi się przeżyć bardzo ciężki rok i jego skutki trudno było zatrzeć. Poza tym, nie sposób jest zachować beztroskę, kiedy usłyszało się już muzykę ziemi.
— Jesteś zbyt wrażliwy — mawiał Człowiek, Który Upadł Na Dupę (tak ochrzciłem przywódcę, którego kilka razy przewróciłem dla kawału — podobało mu się to imię i kilku jego przyjaciół podchwyciło je). — Człowiek, Który Wie O Tym Wszystko powiada, że nie robisz zbyt wielkich postępów. Musisz nauczyć się śmiać.
— Wiem, jak się śmiać.
— Wiesz, jak wydawać głupie dźwięki ze ściśniętym brzuchem. Nikt nie może śmiać się ze ściśniętym brzuchem. I jesteś za chudy. To oznaka zmartwienia, Jeziorny Pijaku. Mówię ci o tym, ponieważ myślę, że chcesz nauczyć się kierować czasem. Zbyt się starasz.
Po raz pierwszy Człowiek, Który Upadł Na Dupę wyglądał śmiertelnie poważnie i był bardzo zatroskany. Ten wyraz twarzy tak do niego nie pasował, że musiałem się zaśmiać, a on zaśmiał się w odpowiedzi, sądząc, że coś osiągnął. Ale nie osiągnął.
Ojciec nie zwracał na nic uwagi. Nawet wśród niefrasobliwych Ku Kuei trzeba było być uważnym, by przeżyć, a Ojcu było wszystko jedno. Często spadał, raz nawet z bardzo wysokiego wzgórza. Skończyło się to wówczas złamaniem obu rąk. Zrosły się w ciągu kilku dni, ale kiedy leżał podczas ulewy pod drzewem, a ja ćwiczyłem podstawy sterowania czasem, spowalniając nas trochę (bardzo niewiele), by krople uderzały z mniejszą względną siłą, nagle ścisnął mocno moją dłoń, co z pewnością powodowało, że ręka zabolała go mocniej, i spytał:
— Lanik, masz moc Schwartzów. Czy możesz mnie zmienić?
— A w co? — spytałem, próbując podtrzymywać beztroski nastrój, ponieważ beztroski nastrój zaczynał się we mnie zakorzeniać.
— Usuń moją muellerskość. Odbierz mi zdolność regeneracji.
Byłem zaskoczony.
— Gdybym to zrobił, Ojcze, ten upadek mógłby cię zabić. A leczenie tych złamań zajęłoby miesiące.
Odwrócił głowę. Oczy miał pełne łez i zdałem sobie sprawę, że upadek ze wzgórza mógł nie być przypadkiem. Zaniepokoiło mnie to. Ojca spotykały już uprzednio niepowodzenia, ale to, choć rzeczywiście najgorsze, zbyt mocno na niego wpłynęło.
Saranna dostarczała mi zmartwień innego rodzaju. Zaczęło się to, kiedy zobaczyłem, jak kocha się z Zabójcą Robaków, ochrzczonym tak, ponieważ w czasie stosunku strasznie się miotał. Zanosiła się od śmiechu, kiedy bez opamiętania rzucał nogami i nie przestała się śmiać, nawet gdy na mnie spojrzała.
Uprawianie miłości pod drzewami było w Ku Kuei powszechną praktyką i nie żywiłem złudzeń, że ograniczam się do życia tylko z Saranną dlatego, iż wierność jest dla mnie szczególną wartością. Po prostu kobiety Ku Kuei nie podobały mi się, gdyż były za tłuste. W tym jednak wypadku byłem trochę zazdrosny, ale głównie przejąłem się tym, że Saranna wyglądała jak pozostałe kobiety w Ku Kuei — rozbawiona, obojętna, beztroska.
To Saranna błagała mnie, bym zabrał ją ze sobą, kiedy po raz pierwszy opuszczałem Mueller. To Saranna tak głęboko poraniła się nożem, kiedy odmówiłem jej prośbie, by mogła nadal pozostać moją kochanką, po tym jak dowiedziałem się, że jestem radem. I była ogromnie we mnie zakochana od chwili, gdy powróciłem. A jednak teraz…
Читать дальше