Ona natomiast prawie stała w miejscu.
Czy w Ku Kuei mogli znaleźć sposób na spowolnienie słońca i księżyców? Nie, takie rzeczy widzielibyśmy również w Mueller. To, co miało miejsce, nie było rzeczywiste, to było złudzenie, lokalny fenomen. Nie zmiana w ziemi czy na niebie — mogła to być jedynie zmiana w nas. Zmiana, która nie zachodziła, kiedy byliśmy z armią. Zmiana, która zdarzała się jedynie wtedy, gdy pozostawaliśmy sami.
— Przynajmniej raz Niezgoda nauczyła się pokory — zauważył Ojciec. Nie spał więc również.
— Też to zauważyłeś.
— Nienawidzę tego miejsca, Lanik — westchnął. — Żebrak jest wdzięczny za każdą monetę. Ale zaczyna mi się wydawać, że byłbym szczęśliwszy z Harkintem.
— Prawdopodobnie byłbyś. Do pewnego czasu.
— Jakiego czasu?
— Kiedy ścięliby ci głowę, a ona by nie odrosła.
— To jest zawsze problem z Muellerami — rzekł Ojciec. — Nigdy nie wierzymy, że śmierć jest czymś nieodwracalnym. Słyszałem o człowieku, który nie mógł wymyślić, jak zemścić się na wrogu. Mógł sobie wyobrazić tylko, że go zabije, a nie chciał być aż taki mściwy. Tak więc wyzwał tamtego człowieka do walki i pokonał go, a kiedy jego wróg leżał na ziemi, osłabły z upływu krwi, odciął mu rękę i przyszył odwrotnie. Wynik podobał mu się tak bardzo, że uczynił to samo z drugą ręką i nogami, tuż przy biodrach, tak że pośladki były skierowane w tę samą stronę co twarz. I oczywiście miał ogon. To była idealna zemsta. Kiedy wszystko się wygoiło, jego wróg spędził resztę swego życia, patrząc, jak sra, i nigdy nie wiedział, czy śpi z ładną dziewczyną, czy z brzydulą.
Zaśmiałem się. Była to opowieść z rodzaju tych, jakie snuje się w zimie przy dobrze rozpalonych kominkach. Z rodzaju tych, dla opowiadania których ludziom obecnie brakowało ducha, nawet jeśli dopisywał im dowcip.
— Nigdy już nie wrócę, prawda, Lanik? — zapytał Ojciec. I z tonu, którym wypowiedział te słowa, wiedziałem, że nie chce prawdy.
— Oczywiście, że wrócisz — rzekłem. — To tylko kwestia czasu, zanim Nkumai załamią się pod własnym ciężarem. Istnieje granica tego, ile ziemi wchłonąć może jedna Rodzina.
— Nie, nie istnieje nic takiego. Ja mógłbym podbić wszystkich.
— Beze mnie nie mógłbyś — powiedziałem wojowniczo i Ojciec się zaśmiał. Był to ten sam śmiech, który słyszałem z jego ust jako dziecko. Przypomniało mi się, jak wyzwałem go na pojedynek, kiedy kazał mi iść do mego pokoju, gdyż byłem arogancki. Śmiał się tak samo, dopóki nie wyciągnąłem miecza i nie zażądałem, żeby stanął honorowo przeciw mnie. Musiał prawie zupełnie odciąć mi dłoń, nim poczułem się usatysfakcjonowany i się poddałem.
— Nigdy nie powinienem był próbować… — rzekł. „Czego próbować?” — zastanawiałem się, dopóki nie skończył zdania: — Robić coś bez ciebie.
Nic na to nie odpowiedziałem. Został zmuszony do odesłania mnie około roku temu. Od tamtej pory miałem mały wybór w swych działaniach. Od roku? Od wczoraj. Od zawsze. W ciemności czułem się tak, jakbym stale przebywał tylko tu, patrząc cały czas na gwiazdy.
Ojciec również spoglądał na gwiazdy.
— Czy kiedykolwiek ich dosięgniemy?
— Jeśli będziemy mieli dostatecznie długie ręce.
— I co tam znajdziemy? — w głosie Ojca słychać było nieokreślony smutek, jak gdyby właśnie zdał sobie sprawę, że nie odnajdzie już czegoś, co nieopatrznie, dawno temu, gdzieś zapodział. — Gdybyśmy my, Muellerowie, dostali dosyć żelaza i jakoś zbudowali statek, co byśmy tam zastali? Czy po trzech tysiącach lat przyjęliby nas tam z otwartymi ramionami?
— Ambasadory wciąż działają. Przysyłają nam żelazo. Wiedzą, że tu jesteśmy.
— Gdyby chcieli nas wypuścić z tej planety, już dawno przybyliby tutaj i nas zabrali. Bez względu na to, jakie zbrodnie zostały popełnione, odpokutowano je tysiąckrotnie, zanim jeszcze się urodziłem, Lanik. Czy to ja się zbuntowałem przeciwko Republice? Jakąż stanowię dla nich groźbę? Mają broń, która pozwoliłaby jednemu człowiekowi stanąć naprzeciw armiom Nkumai i zwyciężyć. A ja jestem podstarzałym szermierzem, który kiedyś wygrał siedemnaście zawodów łuczniczych w ciągu jednego dnia. Włożę wszystkie medale, a oni z pewnością mi się pokłonią.
Zaśmiał się ponuro i śmiech jego zamienił się w westchnienie.
— Kiedy odetnie się im ręce, one nie odrastają — powiedziałem. — Tak więc w tym punkcie mamy nad nimi przewagę.
— Jesteśmy wybrykami natury.
— Zimno mi — rzekłem.
Chmury stały nieruchomo na swoich miejscach nad horyzontem i nie wiał wiatr.
— Nie ma wiatru — rzekłem. — Wszystko spowolnili. Spójrz, Ojcze. Widzisz, jak trawa się kładzie, tam, po drugiej stronie zatoki. Jakby wiał wiatr. A jednak wiatru nie ma.
Zdawało się, że Ojciec tego nie zauważa.
— Ojcze — rzekłem. — Być może powinniśmy iść dalej.
— Dokąd? — zapytał.
— Żeby znaleźć Ku Kuei.
— Więc wyruszyć, jak Andrew Apwiter, i próbować znaleźć trzeci księżyc, księżyc z żelaza, który wybawi nas od piekła? Nie ma Ku Kuei. Ta Rodzina wymarła całe lata temu.
— Nie, Ojcze. To nie jest zjawisko naturalne, ta bańka z czasem. Ona idzie wciąż za nami. Ponieważ sami jej nie wytwarzamy, wytwarza ją ktoś inny, a ja mam zamiar tego kogoś znaleźć.
— Więc może są jacyś Ku Kuei. Jeśli mielibyśmy ich znaleźć, już byśmy ich znaleźli.
— Jeśli żyją, to zostawiają jakieś ślady, Ojcze. Muszą gdzieś mieszkać.
— A czy my mamy przed sobą wystarczająco wiele lat życia, aby przeszukać każdy metr lasu, w nadziei, że wpadniemy na jakiegoś Ku Kuei albo natkniemy się na kilka włosów zaczepionych o niską gałąź? Mogą z nami czynić dziwne rzeczy, a jednak nigdy ich nie widzieliśmy. Uważam, że to magia. Poddaję się, uważam, że to magia, magicy zaś ani nas nie potrzebują, ani nie mają po co nam pomagać. A ja powinienem wrócić z powrotem do mego ludu i umrzeć. Przynajmniej będą mnie pamiętać jako króla, który walczył do śmierci, a nie jako króla, który uciekł do lasu i został zjedzony przez drzewa w Ku Kuei.
— Ojcze…
— Chcę znowu spać. Chcę tylko spać.
Odwrócił się na bok, plecami do mnie.
Leżałem tak, patrząc na gwiazdy i zastanawiając się, jakimi ludźmi są Ku Kuei. Tu, w tym świecie mogliby być czymkolwiek. Jako dziecko wyrosłe w Mueller nie myślałem, że jest w nas coś dziwnego. Każdemu w szkole grożono odosobnieniem lub odcięciem kończyn, jeśli nie zda egzaminu, ponieważ nawet dzieci ból przyjmowały obojętnie. U wszystkich zadrapania goiły się po paru chwilach od upadku. To właśnie, jak sądziłem, było normalne. Ale teraz wiedziałem, że nie. Poznałem drzewnych ludzi, którzy rozwiązywali problemy wszechświata, ludzi pustynnych, których umysły zmieniały kształt skał. Na Spisku dziwność była normą i ci, którzy byli rzeczywiście normalni, zostali skazani na zapomnienie lub podbój.
Przybyliśmy do was, zwracałem się w myślach do Ku Kuei, przybyliśmy do was, ponieważ nigdzie indziej nie mogliśmy się zwrócić, i oczekujemy zmiłowania od tych, którzy nie potrzebują bać się sprawiedliwości.
Nikt nie odpowiedział moim myślom. Nikt ich nie usłyszał.
Jak głośno muszę krzyczeć, zanim mnie usłyszycie, pomyślałem. Co mam zrobić, byście zwrócili na mnie uwagę, choćby tylko na chwilę, bez względu na to, jak długie są chwile tu, dokoła?
Jezioro odbijało światło księżyca. Obok nas poświata drżała, ale drżenie cichło i jezioro nadal było spokojne z zamarłymi w bezruchu falami. I wiedziałem już, jak mogę ich zmusić do zauważenia nas.
Читать дальше