Przysługa świadczona przez Mwabao Mawę, dzięki której zarabiała ona na życie, polegała na tym, że od czasu do czasu Mwabao stawała na brzegu swego domu i śpiewała pieśń poranną lub pieśń wieczorną, lub pieśń ptasią, lub jeszcze jakąś tam. To wystarczyło — nigdy nie była głodna i często miała tyle jedzenia i przedmiotów, że je rozdawała.
Biedotę stanowili ci, co nie mieli nic cennego do ofiarowania. Głupcy. Ludzie pozbawieni talentów. Lenie. Karmiono ich — ledwo, ledwo. Uważano jednak, że dla społeczeństwa nie mają żadnego znaczenia. I wszyscy mieli imiona.
Przebywałem już w Nkumai dwa tygodnie, wystarczająco długo, by tutejsze życie odbierać jako coś normalnego, kiedy wreszcie zobaczyłem się z kimś, kto sprawował prawdziwą władzę. Nauczyciel rzeczywiście lekko się skłonił, kiedy weszliśmy do jego domu. Był to Urzędnik, Który Karmi Wszystkich Ubogich.
Spotkanie nie przyniosło jednak żadnych wyników. Rozmowa o niczym, dyskusja o sumieniu społecznym Nkumai, pytania o moją ojczyznę. Już dawno wymyśliłem własną wersję, jak wygląda Bird. Jedynie dzięki temu mogłem odpowiadać na wszystkie pytania, stawiane mi przez Nkumai, dotyczące mego kraju. Po tej całej pustej pogawędce Urzędnik zaprosił mnie na kolację za parę dni.
— Kiedy zapalę dwie latarnie — powiedział.
Wyszedłem niezadowolony.
Byłem jeszcze bardziej niezadowolony, kiedy Nauczyciel zaśmiał się do mnie i powiedział, że wygląda na to, iż moja wspinaczka po administracyjnej drabinie zakończyła się.
— Jaką przysługę masz zamiar mu wyświadczyć? — zapytał.
W tym momencie przyznał milcząco, że przekupuję urzędników, ale nie wytknąłem mu tego. Po prostu uśmiechnąłem się i pokazałem jeden z drogocennych żelaznych pierścieni.
Nauczyciel też się uśmiechnął i rozchylił swą szatę, ukazując ciężki żelazny amulet, wiszący na szyi. Poczułem mrowienie na widok takiej ilości żelaza bezużytecznie marnowanego na ozdoby.
— Żelazo? — zapytał. — Mamy tego tak dużo. Żelazo nadawałoby się dla Rzeźbiarza Łyżek i Mistrza Ptaków, ale dla Urzędnika, Który Karmi Wszystkich Ubogich?
— Jaki podarunek by mu się spodobał?
— Kto to wie? — odpowiedział Nauczyciel. — Nigdy nie podarowano mu niczego, co by mu się przydało. Ale powinnaś być z siebie dumna, Pani. Rozmawiałaś z nim; to więcej niż udało się osiągnąć większości posłów.
— To wspaniale — rzekłem.
Uparłem się wracać do domu Mwabao Mawy bez pomocy Nauczyciela. Przekonywałem go, że znam drogę. W końcu wzruszył ramionami i zostawił mnie. Poruszałem się szybko. Byłem zadowolony ze swoich postępów w podróżowaniu wśród wierzchołków drzew. Kilkakrotnie wspiąłem się nawet na nie oznaczone gałęzie, tylko dla przyjemności, i chociaż wciąż jeszcze unikałem patrzenia w dół, przekonałem się, że samo pokonywanie trudnej drogi może sprawić wiele satysfakcji. Było już prawie ciemno, kiedy dotarłem do domu Mwabao i zawołałem na nią.
— Chodź do gniazda — powiedziała z uśmiechem. Zaraz też podała mi kolację. — Słyszałam, że dotarłaś do Urzędnika, Który Karmi Wszystkich Ubogich.
— Kiedyś musisz mi pozwolić ugotować taki obiad, jaki miewamy w Bird — poprosiłem, ale ona zaśmiała się. Więc zapytałem: — Dlaczego przyjęłaś mnie do siebie, Mwabao Mawa, jeśli nigdy nie miano zamiaru dopuścić mnie do króla?
— Król? — zapytała z uśmiechem. — Zamiary? Nikt nie ma żadnych zamiarów. Zapytano, czy ktoś zgodziłby się z tobą mieszkać, a ponieważ mam więcej żywności niż mi potrzeba, złożyłam ofertę. Pozwolili mi wziąć cię do siebie.
Byłem na nią zły, chociaż jadłem jej żywność.
— Jak wyobrażacie sobie kontakty Nkumai ze światem, jeśli odmawiacie posłom widzenia się z królem?
Wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła mój policzek, który nie był pokryty zarostem.
— Nie odmawiamy ci niczego, mój mały Skowronku — rzekła z uśmiechem. — Nie bądź niecierpliwa. My, Nkumai, załatwiamy sprawy po swojemu.
Cofnąłem się, uznawszy, że nadszedł czas, aby okazać wściekłość.
— Mówicie, że łapówki są zabronione, a jednak kilkanaście razy przekupiłam urzędników, żeby zechcieli mnie przyjąć. Opowiadacie, że wszystko u was jest wspólne i nikt nie musi nic kupować ani sprzedawać, a jednak widziałam handel wymienny dokładnie taki, jaki gdzie indziej prowadzą uliczni przekupnie. Wreszcie mówicie, że niczego mi nie odmawiacie, ale napotykam jedynie przeszkody.
Wstałem i odszedłem od niej z gniewem.
Przez chwilę milczała, a ja nie mogłem się odwrócić, nie mogłem niczego dodać, bo osłabiłbym wrażenie wywołane moją wypowiedzią. Nie wiedziałem, co robić, dopóki Mwabao nie zaczęła śpiewać głosem małej dziewczynki, głosem zupełnie niepodobnym do tego, którym śpiewała swe prawdziwe pieśni:
Ptak — rozbójnik chce słodyczy;
Zdołał złapać kilka pszczół.
„Cóż mam zrobić z tym?”, zakrzyczy.
„Żebym smak słodyczy czuł?”
— Trzeba iść za nimi, dopóki nie znajdzie się miodu — powiedziałem, wciąż odwrócony plecami. Potem spojrzałem na nią i zapytałem: — Ale czym są pszczoły, Mwabao Mawo? Za kim mam iść i gdzie jest miód?
Nie odpowiedziała, wstała po prostu i wyszła z pokoju, ale nie do pokoju frontowego, gdzie często bywałem. Poszła do jednego z zakazanych dla mnie pomieszczeń z tyłu. Ponieważ nie powiedziała nic więcej, poszedłem za nią.
Pobiegłem po gałęzi, nie mającej nawet metra grubości, i znalazłem się w pokoju osłoniętym jasnymi kotarami i obstawionym drewnianymi skrzyniami. Mwabao otworzyła jedną z nich i przeglądała jej zawartość.
— Jest — powiedziała, kiedy znalazła to, czego szukała. — Przeczytaj to.
Wręczyła mi książkę.
Przeczytałem ją tej samej nocy. Była to historia Nkumai — najdziwniejsza historia, jaką kiedykolwiek czytałem. Nie była długa i nie było w niej mowy o wojnach, nie było zapisów inwazji i zaborów. Zamiast tego zawierała spis Śpiewaków i ich biografie, spis Rzeźbiarzy W Drzewie i Tancerzy Drzewnych, Nauczycieli i Budowniczych Domów. Była to w gruncie rzeczy lista imion z wyjaśnieniami. Jak Rzeźbiarz W Drzewie, Który Nauczył Drzewo Barwić Swe Drewno otrzymał swoje imię. Jak Poszukiwacz, Który Zobaczył Zimne Morze I Przyniósł Je Do Domu W Konwi zasłużył na swoje. Kiedy przeczytałem te krótkie opowieści, zacząłem rozumieć Nkumai. Był to pokojowy lud, szczerze wierzący w równość, chociaż skłonny gardzić tymi, którzy mieli mało do zaofiarowania. Lud, który żył w całkowitej harmonii z otoczeniem, w tym świecie wysokich drzew i przemykających ptaków.
Na księgę padało światło grubej świecy, a ja czytałem i zaczynałem wyławiać sprzeczności. Cóż takiego mógł wynaleźć taki lud jak ten, by móc to sprzedawać Ambasadorowi? I co spowodowało, że zeszli z drzew, rozpoczęli wojnę i przy użyciu swojego żelaza zdobyli Drew i Allison, a obecnie być może nawet inne kraje?
Przyszły mi też do głowy inne sprzeczności. Tu, w stolicy Nkumai, miało się wrażenie, że nikt nie jest świadomy czy choćby tylko zainteresowany faktem, iż właśnie wygrano wojnę. Nie widziało się niewolników z Allison czy z Drew, poruszających się ostrożnie po drzewnych szlakach. Nie rosły fortuny na kontrybucji albo podatkach. Nikt nie był dumny z dokonań, chociaż nikt również nie zaprzeczał, kiedy wspominałem o zwycięstwach.
— Wciąż czytasz? — szepnęła w ciemności Mwabao Mawa.
— Nie — odpowiedziałem. — Myślę.
Читать дальше