Była to esencja odpoczynku, gdy po długiej podróży morskiej ląd pachnie nam powitaniem, a falujące na równinie zboże zdaje się być następnym morzem, ale takim, które można przemierzać bez łodzi, w którym można utonąć i wciąż żyć. Obróciłem się wtedy do Mwabao Mawy i oczy moje musiały być rozszerzone ze zdumienia, ponieważ ona zaśmiała się.
— Powietrze z Nkumai — powiedziała.
— Co to jest? — zapytałem.
— Jest w tym wiele składników — rzekła. — Niezdrowe powietrze wznoszące się z leżących poniżej bagien. Aromat zwiędłych liści. Zapach starego drewna. Resztki ostatniego deszczu. Dawne promienie słoneczne. Czy to ważne?
— I to właśnie sprzedajecie?
— Oczywiście. Po cóż bym cię tu przyprowadzała? Zapach jest znacznie mocniejszy za dnia, kiedy łapiemy go w butelki.
— Zapachy — rzekłem i wydało mi się to zabawne. — Wyziewy z bagien. Czy Zewnętrzni nie mogą tego syntetyzować?
— Jeszcze tego nie zrobili — odrzekła. — Przynajmniej ciągle to kupują. Czy to nie śmieszne, Lark, że ludzkość może pędzić wśród gwiazd szybciej od światła, a jednak ciągle nie wiemy, co powoduje zapachy?
— Oczywiście, że wiemy.
— Wiemy, jak pachną różne rzeczy. Ale nikt nie wie dokładnie, co przenosi się między substancją i nerwami węchowymi. Jest to odwieczna zagadka olfaktologii.
Nie sprzeczałem się dłużej, ponieważ nie rozróżniłbym olfaktologii od oftalmologii.
Zaintrygowała mnie inna rzecz, którą powiedziała. Zwróciłem uwagę, że mówiła o ludziach podróżujących szybciej od światła.
— Każde dziecko wie, że to niemożliwe — powiedziałem. — Naszych przodków przywieziono na Spisek w statkach, w których musieli spać sto lat.
— Wtedy ludzkość raczkowała — wyjaśniła mi. — Czy sądzisz, że przestała się rozwijać dlatego tylko, że nasi przodkowie ją opuścili? W ciągu trzech tysięcy lat naszej izolacji ludzkości przydarzyło się wiele rzeczy, o których nie wiemy.
— Ale szybciej niż światło? — rzekłem. — Jak mogli to zrobić?
Potrząsnęła głową — lekka szarość, poruszająca się nieznacznie w szarości nocy.
— Tak sobie tylko mówiłam — rzekła. — Po prostu paplałam. Wracajmy.
Wracaliśmy tą samą drogą. Byliśmy w połowie drabiny sznurowej, kiedy usłyszeliśmy w ciemnościach nad nami słaby szept.
— Ktoś jest na drabinie.
Idąca przede mną Mwabao Mawa znieruchomiała. Ja również. Potem poczułem, jak lina lekko się kołysze, a stopa Mwabao stanęła obok mej twarzy. Wywnioskowałem stąd, że mamy schodzić, i zszedłbym od razu, gdyby nie to, że jej stopa wykręciła się i zahaczając mnie pod pachą, przytrzymała. Tak więc czekałem, aż Mwabao zeszła po przeciwnej stronie drabiny i znalazła się na tej samej wysokości co ja. Stała o szczebel niżej, więc jej usta były tuż poniżej mego ucha.
Mówiła tak cicho, że nikt, oddalony o więcej niż metr, nie mógł słyszeć jej głosu.
— Pierwszy pomost. Umyj twarz. Idziemy z wizytą do Urzędnika, Który Karmi Wszystkich Ubogich. Dwie latarnie.
Kontynuowaliśmy więc wspinaczkę i dotarliśmy do pierwszego pomostu, na którym przypadkiem — szczęśliwym przypadkiem, ponieważ nie było to powszechne — stała beczułka z wodą. Myłem twarz najciszej jak mogłem, a przez ten czas Mwabao Mawa wspinała się po tych samych trzech metrach drabiny w dół i w górę, tak że jeśli ktoś obserwowałby w nocy liny, nie zorientowałby się, że stanęliśmy.
Wymyłem twarz najlepiej, jak mogłem. To samo zrobiłem ze stopami i dłońmi. Potem wspiąłem się za Mwabao Mawą na drabinę.
— Nie — szepnęła, a potem stanęliśmy na pomoście, gdzie zażądała, bardzo cicho, żebym dał jej swą szatę.
— Nie mogę — odszepnąłem.
— Przecież nosisz pod spodem bieliznę? — zapytała, a ja potwierdziłem. — Widzisz, nie mogą mnie złapać nagiej na drzewnych ścieżkach. Absolutnie nie mogą.
Ale ja wciąż odmawiałem, aż w końcu rzekła:
— W takim razie daj mi swoją bieliznę.
Na to się zgodziłem. Sięgnąłem pod suknię i zdjąłem majtki i biustonosz. Majtki były dla niej za ciasne, lecz jakoś się w nie wcisnęła. Ale biustonosz pasował świetnie — jeszcze jeden smutny dowód, jaki zrobiłem się piersiasty.
Jednak podczas tych wszystkich czynności uświadomiłem sobie coś gorszego. Kiedy zsuwałem biustonosz z barków, zawadził on o coś na mym ramieniu. Nie powinno być tam nic, o co by mógł się zaczepić. Zatem rosło mi w tym miejscu coś nowego.
Ręka? Jeśli tak, to miałem mniej niż tydzień na jej odcięcie, a wyrastała ona w takim miejscu, że sam nie będę mógł łatwo się do niej dobrać. Miałem iść do chirurga Nkumai (Czy w ogóle byli jacyś chirurdzy w Nkumai?) i poprosić go o usunięcie dodatkowego ramienia?
Opanował mnie chwilowy strach, ale zaraz odczułem ulgę, gdy zdałem sobie sprawę, że nie muszę zostawać tu przez tydzień, ani nawet przez następny dzień. Miałem wszystko, czego potrzebowałem, wszystko, co miałem nadzieję uzyskać. Mogłem obecnie odegrać wspaniałe przedstawienie, jak opuszczam Nkumai z niesmakiem, bo nie byli w stanie załatwić mi audiencji u króla. Mogłem wrócić do Ojca i powiedzieć mu, co Nkumai sprzedają Ambasadorowi.
Cuchnące powietrze.
Zaśmiałbym się, gdyby nie fakt, że znów wspinaliśmy się po drabinie. I kiedy zdałem sobie sprawę, jak mi było wesoło, przyszło mi na myśl, że wyziewy lasu Nkumai, dochodzące znad niezdrowych bagien, mogą być niebezpieczne. Samokontrola, na którą zwykle mogłem liczyć, zdyscyplinowane odruchy, których zawsze byłem pewien, tutaj, tej nocy nie funkcjonowały zbyt dobrze.
W końcu dotarliśmy do pomostu, gdzie stali strażnicy.
— Zatrzymać się! — rozkazał ktoś ostrym szeptem, a potem jakieś dłonie ujęły mnie za przeguby i ściągnęły ku pomostowi. Niestety, nie byłem przygotowany na ten ruch i jedynie szczęśliwym przypadkiem utrzymałem stopy na drabince sznurowej. Zawisłem nad otchłanią, stopy miałem na drabince, a jedną rękę w mocnym uchwycie strażnika.
— Ostrożnie — rzekła Mwabao. — Ostrożnie, to glebiarka, może spaść.
— Kim jesteście?
— Mwabao Mawa i Pani Lark, glebiarka, poseł z Bird.
Strażnik mruknął, poznając nas. Przyciągnięto mnie do platformy, aż uderzyłem się podbródkiem o jej krawędź. Wyszedłem niezgrabnie na pomost, padając na kolano.
— Po co tak wędrujecie w ciemności? — nalegał głos.
Zdecydowałem, że odpowiedź zostawię Mwabao. Wyjaśniła, że prowadzi mnie na spotkanie z Urzędnikiem, Który Karmi Wszystkich Ubogich.
— Nikt nie wystawił latarni — powiedział głos.
— On wystawi.
— Wystawi teraz?
— Dwie latarnie — upierała się. — Spodziewa się gościa.
Szepty. Czekaliśmy, słysząc odgłos szybko odchodzących stóp. Strażnik — czy może nawet dwaj, jak sobie uświadomiłem po rytmie oddechów — zostali przy nas, kiedy inny pobiegł sprawdzać. Wkrótce powrócił i powiedział:
— Dwie latarnie.
— Więc w porządku — rzekł głos. — Idźcie dalej. Ale w przyszłości, Mwabao Mawo, noś latarnię. Mamy do ciebie zaufanie, ale nie jesteś nieomylna.
Mwabao wymamrotała podziękowania, ja również, i znowu ruszyliśmy w drogę.
Kiedy w oddali pojawiły się dwie latarnie, Mwabao Mawa pożegnała się.
— Co takiego? — spytałem dość głośno.
— Ciszej — upomniała mnie. — Urzędnik nie może się dowiedzieć, że to ja cię przyprowadziłam.
— Ale jak się tam dostać?
— Nie widzisz ścieżki?
Nie widziałem, więc podprowadziła mnie bliżej, do miejsca skąd mdłe światło latarni rozjaśniało resztę drogi. Byłem zadowolony, że Urzędnik nie ma takich samych upodobań do wąskich przejść, jak Mwabao Mawa. Mwabao zniknęła w ciemności drzew, a ja szedłem dróżką i czułem się dość bezpiecznie.
Читать дальше