Odpowiedział mu blady uśmiech Suzy.
— Może… Człowiek lubi się łudzić… A przecież wiem, że to już teraz nie ma sensu. Za późno.
— Nie lubię określenia „za późno”. Nigdy, dopóki człowiek żyje, nie ma sytuacji bez wyjścia. Może to frazes, czy ja wiem… Czasami samo życie przynosi rozwiązanie.
Wyprostował się na fotelu i, nasłuchując, przez chwilę obserwował tablice kontrolne.
— Znowu? — zapytała Suzy.
— Tak. Ognisko daje znać o sobie. Ale bardzo słabo. — Gwałtownie wychylił się naprzód. — Zdaje się… że…
Suzy nacisnęła guzik i tapczan zmienił się w fotel. Wstrzymując oddech wpatrywała się w twarz geologa.
— Naprężenia pionowe zmalały niemal do normalnego stanu. Zmniejszyły się również trzaski. Rozumiesz? Jeśli chcemy się stąd wydostać, to zdaje się, że teraz! Teraz przesunięcia mogą być tylko poziome, równoległe! To znacznie zmniejsza niebezpieczeństwo katastrofy statku. Nie wiadomo, czy następny wstrząs nie pogorszy sytuacji. A więc jak? Ruszamy?
— Jest szansa?
Igor opuścił dłoń na dźwignię ruchu.
— Może ostatnia.
Nacisnął guzik i przesunął dźwignię.
Obraz na ekranie podziemnego oka drgną^ i zaczął się wolno przekształcać.
Posuwali się z szybkością 3 mm/s.
Igor nie spuszczał oka z przyrządów sygnalizujących zmianę napięć w skałach.
Znów przesunął dźwignię dalej, jeszcze dalej.
4… 5… 6… 10 mm/s.
Obraz na ekranie ściemniał, potem znów pojaśniał. Czoło geologa pokryły krople potu. Znów zwiększył prędkość. Posuwali się teraz cztery centymetry na sekundę.
Metr po metrze Dżdżownica oddalała się od ogniska wstrząsów. Wolno, z rozmysłem Igor wybierał miejsca jak najmniej zagrożone katastrofą, zwiększał, to znów mniejszał prędkość. Byle dalej, byle dalej…
W pierwszej godzinie, która wydała się wiekiem, przebyli 120 metrów. Zaledwie o dwie długości statku oddalili się od pułapki…
Dopiero po przeszło siedmiu godzinach Igor odważył się zwiększyć prędkość do 20 cm/s. Schodzili w dalszym ciągu dość stromo w dół, ale temperatura jakoś nie wzrastała, lecz spadała. Widocznie oddalali się od zbiorników magmy.
Po godzinie, klucząc wśród spękanych płyt skał ogniowych, na głębokości 9800 metrów napotkali niespodziewanie warstwy starych osadów, przesunięte uskokiem. Temperatura spadła już do 380°, a wkrótce nawet do 360°. Warstwy osadów spoczywały równo jedne na drugich. Były to przeważnie piaskowce i zlepieńce, głębiej gnejsy. [34] Gnejsy — skata metamorficzna, tj, przeobrażona działaniem wysokiej temperatury i ciśnienia. Pod względem składu chemicznego zbliżona do granitu.
Statek zszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, po czym ruszył poziomo na północo-wschód.
— Kierunku na razie nie będziemy zmieniać — zadecydował Igor. — Co prawda oddalamy się znacznie od dawnego szlaku prowadzącego ku Ciemnej Plamie, ale mamy czas. Podejdziemy pod nią w warstwach powierzchniowych. Tak będzie bezpieczniej.
— Ile kilometrów dzieli punkt na powierzchni planety, pod którym w tej chwili jesteśmy, od Ciemnej Plamy?
— Blisko dziewięć.
— Czy wyślemy dziś sondę? Ostatnia była z dziewiątego. Chyba już nie ma obaw?
— Lepiej jeszcze poczekać. Skoro wytrzymaliśmy tak długo, to jeden czy dwa dni nie mają znaczenia. Wyślemy jutro rano. O, patrz! — wskazał na ekran sytuacyjny. — Zdaje się, że nasza warstwa prowadzi w górę. Temperatura…
— 350 stopni — dokończyła Suzy.
— Dobrze. Nawet za dobrze jak na głębokość 9900 metrów przy tutejszym stopniu geotermicznym.
Sięgnął do drążków sterowych.
— A więc pójdźmy za przykładem naszej warstwy — powiedział z — uśmiechem i przesuwając drążek zawołał: — W górę! Chyba już dość mamy przygód!
Zoe przesunęła palcami po guzikach. Chciała raz jeszcze upewnić się, czy wszystkie przyrządy są włączone.
Pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste stanowisko — liczyła w myślach. — W porządku.
Do uszu niewidomej dobiegł przytłumiony odgłos kroków na korytarzu. Po lekkim, przyśpieszonym chodzie poznała Daisy.
Zoe odwróciła głowę w kierunku rozsuwanych drzwi i przebiegła palcami po płytce plastycznego ekranu. Przywykła już do tego ruchu. Przez wiele miesięcy ćwiczeń czuła, jak niemal z każdym dniem koniuszki jej palców odkrywały coraz większe bogactwo wrażeń dotykowych i termicznych, przetwarzanych w mózgu w zwarty przestrzenny obraz otaczającego ją świata. I choć był to obraz bardzo ubogi w porównaniu z wrażeniami wzrokowymi, jednak wzbogacała go wyobraźnią, malowała wspomnieniem barw.
Teraz na ekranie dermowizora pod palcami wyraźnie wyczuła czworokąt rozsuniętych drzwi i drobną, poruszającą się postać. Z odległości kilku metrów nie potrafiła jeszcze odróżnić rysów twarzy, ale wyczuwana dotykiem sylwetka i znajomy odgłos kroków sprawiły, że rozpoznała Daisy.
Uśmiechnęła się do przybyłej i spytała nie ukrywając podniecenia:
— No i?…
— Wszystko gotowe — odrzekła Daisy siadając obok Zoe w fotelu. — Przełączyłam już oba zespoły na naszą podcentralę. Przed chwilą nadszedł meldunek od Kory. Zainstalowała dodatkowo czwarte stanowisko z koloniami bakterii. Czuwa tam Zoja. Nadeszła też wiadomość od Deana i Włada. Są gotowi.
— Mamy więc ogółem jedenaście stanowisk — ucieszyła się Zoe. — To powinno wystarczyć.
— Jeśli znów nie nastąpi jakaś zmiana — westchnęła Daisy.
— To nie była żadna zmiana. Po prostu wyszłam z błędnych założeń, że źródłem emisji jest Proxima. Teraz mamy w zasięgu całe niebo i jestem niemal pewna, że nie tylko uda się nam zaobserwować gdzieś zaburzenia, ale również określić położenie ich źródła.
— 'Więc jednak jakieś promieniowanie?
— Tak sądzą Kora i Andrzej. Niekoniecznie muszą to być fale elektromagnetyczne.
— A więc cząstki?
— Bardzo możliwe. Zresztą nośnik to kwestia wtórna.
— Co przez to rozumiesz? Czyżby?…
— Czekaj — przerwała Zoe, ruchem dłoni nakazując milczenie. Chwilę nasłuchiwała.
— Nym idzie — wyjaśniła krótko.
— Nym? — zdziwiła się Daisy.
— Słyszę jego kroki.
Teraz i Daisy usłyszała ciche stąpanie za'drzwiami. Po chwili w progu stanął astrofizyk.
— Nie przeszkadzam? — zapytał niepewnie.
— Ależ nie! — zawołała Zoe. — Na. razie jedyną moją robotą jest czekanie. Jeszcze się nie zaczęło.
— Wobec tego pozwól, że i ja tu coś wtrącę. Otóż dziś rano wpadła mi do głowy pewna hipoteza, która chyba was zainteresuje. Co prawda nie jestem zwolennikiem mnożenia bytów bez wyraźnej potrzeby, ale od wylądowania na Temie namnożyło ich się więcej niż ktokolwiek z nas mógł się spodziewać, więc jeszcze jeden pomysł, choćby nawet okazał się wariacki, nie będzie chyba obrazą dla nauki. A jeśli moja hipoteza znajdzie jakieś konkretniejsze oparcie w wynikach waszych eksperymentów, być może warto będzie rozważyć ponownie sprawę instrukcji nr 4. Dlatego przyszedłem z tym do was…
— Zadziwiasz mnie. Czyżbyś przeszedł na naszą stronę?
— Jestem po stronie prawdy, jak by powiedział Szu. A z tym nie jest wcale najłatwiej. Te same fakty mogą być przecież różnie interpretowane. Rzecz w tym, że instrukcja nr 4 może wymagać przeformułowania, jeśli nie będzie odpowiadać sytuacji. Nie spodziewajcie się jednak zbyt wiele: do swojej hipotezy odnoszę się bardzo sceptycznie i nikła jest szansa, aby się potwierdziła. Niemniej nawet najbardziej niedorzeczne przypuszczenie warte jest rozwagi i sprawdzenia, jeśli to możliwe.
Читать дальше