Suzy ostrożnie wspięła się na wał lodu. Tuż przed nią wystawał z rumowiska gruby, dziwacznie wygięty pręt czy dźwigar. Wyciągnęła rękę, aby oprzeć się na tym pręcie i łatwiej przedostać przez próg lodowy, ale w tej samej chwili odskoczyła z krzykiem.
Wład był już przy niej. To, co wzięli za powyginany kawał metalu, było na wpół zwęgloną ręką. Ręką Urpianina!
Ciało zabitego nie było widoczne. Pokrywała je warstwa gruzu i brudnego lodu.
— Chodźmy dalej — odezwał się Wład ochłonąwszy nieco z wrażenia.
Suzy w milczeniu ruszyła przed siebie.
Również wyżej korytarz nosił liczne ślady wybuchów i wysokiej temperatury.
— Tu chyba musiała toczyć się walka — Wład oglądał z uwagą ściany.
— Niżej żadnych śladów nie było…
— Można by pomyśleć, że jakaś grupa Urpian wdzierała się z zewnątrz do tych podziemi i została tu zatrzymana…
— Albo odwrotnie: jakaś grupa usiłowała wydostać się z podziemi na zewnątrz i musiała stoczyć walkę z tymi, którzy chcieli ją zatrzymać.
Niespodziewanie sztolnia kończyła się wysoką, rozległą halą. Była to widocznie jakaś fabryka, bo spod zalegającej podłogę twardej skorupy lodu wystawały, niczym pancerze jakichś gigantycznych żółwi, ciemnordzawe kadłuby mniejszych i większych maszyn.
Lód przedostał się tu przez szeroką bramę, prowadzącą do drugiej, jeszcze większej sali. Suzy i Wład przesuwali się teraz pomiędzy zwałami lodu, spiętrzonymi gdzieniegdzie niemal pod sam sufit. Wreszcie osiągnęli miejsce, skąd lodowiec wdarł się do wnętrza fabryki.
Były tu cztery eliptyczne otwory w suficie. Zakrzepła woda w ciągu wielu wieków zdążyła wpełznąć tu wielkimi, podobnymi do kolumn lodospadami i wypełniła wnętrze hal. Lód był miejscami tak przezroczysty, że przez jego bloki można było dostrzec szerokie, ciemne walce, niby tubusy teleskopów przygotowanych do obserwacji nieba.
Wład spojrzał na zegarek.
— No, czas wracać.
— Wracać?
— Zajmie to nam co najmniej godzinę. Na pewno już się niepokoją.
— Wracać? — powtórzyła Suzy z obawą. — Tą samą drogą? W wyobraźni ujrzała na moment zwęgloną rękę, która nie była ręką człowieka…
— Od powierzchni dzieli nas chyba nie więcej niż 50 metrów lodu — powiedział Wład, jakby odpowiadając na myśli Suzy.
— Mamy termopistolety — podchwyciła żywo. — Chyba mniej czasu zajmie nam wytopienie wąskiego tunelu w lodzie niż błądzenie przez te korytarze.
— Spróbujemy — Wład skinął głową.
Odczepił od pasa pistolet i skierował jego reflektor na szczyt lodowego słupa.
Z sykiem uniósł się w górę obłok pary. Spod topionego błyskawicznie lodu spłynęła szerokim strumieniem 'woda, zamarzając natychmiast w długie, cienkie sople.
Suzy natychmiast skierowała w ten sam punkt reflektor swego pistoletu i szybkość topnienia wzmogła się.
Po chwili przy brzegu otworu powstała w lodzie wyrwa takiej wielkości, że mógł się tam zmieścić człowiek w skafandrze. Suzy i Wład zdjęli wodoszczelne torby, aby nie utrudniały im ruchów, i wytapiając stopień za stopniem, poczęli powoli wspinać się w górę.
Przecenili jednak swe siły. W ciągu pierwszej godziny pracy zdołali wejść zaledwie na „dach” pokrytej lodem budowli.
Temperatura spadała teraz coraz gwałtowniej, niezmiernie komplikując wytapianie sztolni. Już wkrótce ściekająca w dół woda zamknęła zwartą masą lodu tunel, którym wydostali się z fabryki.
Właściwie o budowie tunelu nie było już praktycznie mowy. Otoczeni zewsząd lodowcem, posuwali się coraz dalej w górę, jakby przesuwając swą ciasną lodową grotę. Topiony „sufit” spływał z wodą w dół i krzepnąc natychmiast, nieustannie podwyższał poziom „podłogi”. Najbardziej męcząca była konieczność ciągłego poruszania całym ciałem, a zwłaszcza nogami. Pozostawanie choć przez parę sekund w pozycji nieruchomej groziło przymarznięciem skafandrów, co wobec niemożliwości skierowania promieniowania na własne ciało, stwarzało niebezpieczeństwo sytuacji bez wyjścia.
Wreszcie po kilku godzinach, zmęczeni do ostateczności, osiągnęli powierzchnię i padli wyczerpani na spękany lód. Panowała noc. Nisko nad horyzontem świeciło Słońce jako jedna z gwiazd. Tuż obok niego, w odległości dwóch kilometrów, paliła się czerwonym blaskiem lampa wieży wiertniczej.
Tam, w pawilonie, czekali na nich Daisy, Dean, Ast i Szu. A może szukają ich w tej chwili wśród zalanych wodą korytarzy i sal? Może myślą, że oni już nie żyją?
Suzy. leżała z zamkniętymi oczami.
— Suzy! — Wład szarpnął ją za rękę. Uśmiechnęła się.
— Spróbuj nawiązać z nimi łączność — wyszeptała ledwo dosłyszalnie.
— Pięć, dwanaście! Halo! Tu Wład! Halo! Tu Wład! Odpowiedziała mu głucha cisza.
— Zero dziewięć! Zero dziewięć! — powtarzał zapamiętale. Dźwignął się z lodu i usiłował wstać, lecz był tak wyczerpany, że natychmiast osunął się z powrotem.
— Pięć, dwanaście! Zero dziewięć! Zero dziewięć! Naraz w jego hełmie zapłonął maleńki, zielony guziczek. Niemal jednocześnie usłyszeli głos Sokolskiego, który kończył jakieś rozpoczęte zdanie:
— … co potwierdza w pełni hipotezę Zoe. Zdaniem Kory…
— Halo! Wik! Tu Wład! Tu Wład i Suzy! — zawołał Kalina radośnie. Sokolski przerwał raptownie czytanie komunikatu:
— Halo! Tu centrala na Sel! Tu centrala na Sel! Co się stało, Wład? Widocznie centrala na Sel nie była jeszcze zawiadomiona o ich zaginięciu.
— Halo! Tu Sel! Wład! Dlaczego milczysz? — odezwał się znów Wiktor. Lecz zanim Kalina zdążył odpowiedzieć, pod jego hełmem rozległ się okrzyk Daisy:
— Wład! Wład! Gdzie jesteś, Wład? Co z Suzy? Szu i Ast szukają was od czterech godzin!
Kalina spojrzał ku czerwonej latami nad wieżą wiertniczą. Zdawała się w tej chwili zlewać w jeden punkt z żółtawą iskrą Słońca…
Na początku stycznia 2539 roku, w czwartą rocznicę wylądowania Astrobolidu na księżycu planety Urpa, zjechali do centralnej bazy wszyscy uczestnicy międzygwiezdnej ekspedycji. Miano podsumować dotychczasowe wyniki prac badawczych oraz opracować plan działalności poszczególnych zespołów w ostatnim roku pobytu uczonych w układzie planetarnym Proximy.
Na długo przed rozpoczęciem obrad toczyły się namiętne dyskusje i spory. Nawet Hans, który po śmierci Mary bardzo przygasł i sposępniał, dał się porwać atmosferze podniecenia. Teraz, siedząc z Brabcem w klubie, słuchał relacji o jego ostatnich odkryciach, dokonanych wspólnie z Ziną, Suzy i Władem.
— Nie dawało mi to spokoju, ale cóż, były ważniejsze sprawy — opowiadał konstruktor. — Nym, Igor i Ast odkryli wtedy cztery nowe miasta, no i maszyn zaczynało brakować. Któż przypuszczał, że od razu wszyscy przedzierzgniemy się w archeologów. Napływały coraz to inne zapotrzebowania i wraz z Ziną byliśmy wciąż zajęci przy uniwerach. Dopiero po dwóch miesiącach, czyli tydzień temu, wybraliśmy się we czwórkę nad Morze Centralne. Zaraz po odkryciu Włada i Suzy wydrążono szyb wprost na jeden z tych eliptycznych otworów; Renę chciał jak najszybciej wydobyć zwłoki zasypanego Urpianina. Pamiętasz tę historię?
Hans skinął głową.
— Ale maszynami nikt się wtedy nie zajmował. Nawet Szu o tym zapomniał, bo miał już inne materiały z tego okresu — ciągnął dalej Jaro. — Fabryka jak fabryka. Mało ich w tych miastach podziemnych? Tak myślano. Stopień rozwoju produkcji można określić już po zanalizowaniu kawałka jakiegoś stopu czy plastyku. Szczegóły technologiczne nie są ważne. A roztapianie lodów to kłopotliwa sprawa. Mnie to jednak korciło. Ciekawy byłem, do czego te teleskopy służyły. No i w ogóle chciałem zebrać materiały do większej pracy o postępie technicznym Urpian w ciągu 1200 lat — bo tyle mniej więcej wypada, licząc od zagłady miasta nad Morzem Centralnym do ostatnich śladów ich działalności.
Читать дальше