Szu i Ast poszczęściło się również. Odkryli kilka śladów czteropalczastych rąk Urpian, odciśniętych w miękkim niegdyś spoiwie, strzęp podartego buta czy rękawicy, gruby pręt z kulą na końcu, o wyraźnych cechach ręcznej obróbki, oraz długie zakrzywione naczynie z pokrywą.
Trzeciego dnia zmieniono skład grup. Dean i Daisy pozostali na górze. Suzy z Władem mieli badać dalsze podwodne korytarze i sale.
Minąwszy długi szereg otworów drzwiowych, prowadzących do prymitywnych pomieszczeń mieszkalnych, skręcili w wąski korytarz. Przed nimi przedzierały się przez wodę żółte snopy światła reflektorów umieszczonych na szczytach hełmów. Płynęli wolno, unikając dotykania stopami podłogi.
Każdy gwałtowniejszy ruch podnosił z pokrytego szlamem dna mętny tuman, zasnuwając na długo widoczność. Jedyną radą było wówczas jak najśpieszniejsze wypłynięcie ze zmąconej przestrzeni.
Mimo że aparaty akustyczne wbudowane w hełmy umożliwiały łączność dźwiękową na dużą odległość, Suzy i Wład płynęli tuż obok siebie. Tylko rzadko wymieniali krótkie, urywane zdania. Rozmowa nie kleiła się. Wyobraźnia kreśliła wstrząsające sceny, jakie musiały tu się rozgrywać w dniu zagłady miasta. Gdy mijali ciemne otwory, oczy ich odruchowo szukały jakichś postaci wyprężonych w przedśmiertnym skurczu mięśni. Taki widok nie był, oczywiście, możliwy. Blisko trzy tysiąclecia upłynęły od katastrofy i jeśli nawet mieszkańcy miasta nie zdążyli ujść z podziemi, zanim zalały je napływające masy wód morskich, z ich ciał i szkieletów zapewne nie pozostał żaden ślad.
Korytarz skończył się. Za niskim, owalnym wejściem czerniała jakaś salka.
— Czy popłyniemy tam? — Suzy wskazała ręką ku otworowi. — Czy też zajmiemy się najpierw bocznym pomieszczeniem?
— Warstwa szlamu jest tu dość gruba — odrzekł Wład kierując snop światła w dół. — Nie wiem, czy uda nam się przepłynąć nie zmąciwszy wody.
— Może jednak spróbujemy?
— Dobrze. Czekaj na mnie.
Kalina podpłynął wolno do otworu. Światło reflektora błądziło we wnętrzu salki, gdy naraz, jakby spod ziemi, wypełzł czarnobrunatny kłąb podobny do gęstego dymu i objął całą postać Włada. Snop światła reflektora, jeszcze przed chwilą jasnożółty, czerwieniał teraz niewyraźną, mętną smugą.
Z sekundy na sekundę obłok gęstniał.
Nie było już nic widać, tylko z otworu wylewały się coraz ciemniejsze, skłębione potoki szlamu, podobne do czarnej waty.
— Wład! — krzyknęła Suzy.
Dopiero po chwili usłyszała nieco przytłumiony głos Kaliny.
— Suzy! Nie mogę znaleźć drzwi. Dziewczyna bez namysłu rzuciła się naprzód. Ogarnęła ją ciemność. Tylko tuż nad czołem bił blask reflektora. Po omacku znalazła otwór i prześliznęła się przezeń błyskawicznie.
— Wład! Wład! Gdzie jesteś?
— Tu! Czekaj na mnie!
W tej samej chwili uczuła silne kopnięcie w plecy. Obróciła się, gwałtownie rozgarniając rękami wodę.
— Wład! Jestem obok ciebie.
— Suzy!
Niespodziewanie błysnęło jej przed oczami zamglone światło reflektora.
Ręce ich spotkały się.
— Tak się bałam o ciebie!..
— Zdaje się, że będziemy musieli poczekać, aż szlam znów opadnie na dno. Niedobrze, że popłynęłaś za mną. Teraz zupełnie nie wiadomo, którędy wrócić.
— Można znaleźć otwór po omacku.
— Który? — rzucił ze złością. — Jest ich tu kilka i łatwo zabłądzić. Gdybyś czekała na mnie przy właściwym otworze, sprawa byłaby prosta.
— Przepraszam cię.
— To ja cię przepraszam, że się uniosłem — odrzekł szczerze. — Ale nie ma o czym mówić. Musimy się zastanowić nad sytuacją.
— Szukać wyjścia po omacku nie ma sensu. Nie będziemy też chyba czekać tu na dole, aż się woda ustoi, bo stale ją mącimy. Najlepiej podpłynąć pod sam sufit.
— Słusznie — przytaknął i sięgnąwszy do pasa nacisnął guziczek. — Zdążyłem zauważyć, że salka jest dość wysoka.
Pływak umieszczony w pasie pęczniał szybko. Otaczające ich ciemności zaczęły powoli ustępować. Wznosili się w górę.
Wkrótce ustąpił również mętny tuman i w świetle reflektorów ujrzeli przesuwające się w dół ściany salki.
— Chyba powinniśmy spotkać warstwę powietrza nad wodą — odezwała się
Suzy.
Wład bez słowa poruszył płetwami, podpływając bliżej ściany. Teraz przed ich oczami ukazał się długi, pochyły występ i szybko zniknął
w dole. Nim zdołali się zorientować, co to było, już minął ich drugi podobny,
potem trzeci i czwarty…
— To, zdaje się, nie jest żadna salka — odezwał się Wład po chwili — ale coś w rodzaju kręconych schodów.
— Tak. Widocznie Urpianie często stosowali takie rozwiązania architektoniczne. Pamiętasz mauzoleum?
— Czy wypuścić powietrze z pływaka?
— Chyba nie — odparła Suzy niepewnie.
— I ja tak myślę. Szyb jest tu zupełnie pionowy i nie ma mowy o zabłądzeniu, a warto byłoby zbadać go aż do samej góry. Potem łatwo będzie opuścić się w dół.
— Byle nie natrafić na jakąś warstwę żrącego płynu — Suzy przypomniała sobie przygodę Dżdżownicy.
Kalina podniósł głowę, kierując snop światła w górę. Roztapiał się i ginął w zielonkawej topieli.
Upłynęło znów kilka minut.
— Chyba schody te nie prowadzą na samą powierzchnię? — odezwała się Suzy.
W tej samej chwili zamajaczyła przed nimi jakaś biała plama. Ledwo zdążyli wyciągnąć przed siebie ręce, gdy dłonie ich uderzyły o twardy
spód lodowej pokrywy.
— No i co dalej? — spytał Wład. Nie czekając odpowiedzi sięgnął do pasa odczepiając ultradźwiękową sondę. Oparł iglicę o lód i nacisnął guzik. Krzywa na maleńkim ekranie wygięła się.
— Blisko cztery metry grubości — zwrócił się do Suzy, jakby oczekując odpowiedzi.
Myślała o tym samym.
— Spróbujemy — powiedziała bez wahania. Dłoń jej spoczęła na rękojeści termopistoletu.
Suzy jeszcze raz spojrzała na czarny, nieforemny otwór w leżącej sto metrów pod nią okrągłej lodowatej pokrywie.
— Idziemy?
Wład skinął w milczeniu głową. Znajdowali się już przy końcu długiego szybu. Przed nimi czerniał otwór stromej sztolni.
— Ściany są tu wyjątkowo mocne — powiedziała Suzy jakby dla-usprawiedliwienia decyzji.
— Zdaje się, że znacznie później zbudowane od tych na dole.
— Możemy zresztą w każdej chwili zawrócić. Sztolnia biegnie zupełnie prosto.
— Od powierzchni planety dzieli nas najwyżej 250 metrów — dorzucił Wład.
— Myślisz, że jest tu jakieś wyjście?
— Tak wygląda.
— Chodźmy już. Niedługo trzeba będzie wracać — ponagliła Suzy. — Zaczną się o nas niepokoić.
Wędrówka nie była tu jednak łatwa. Pochylony niemal pod kątem 30 stopni korytarz, pełen nacieków lodowych i szronu, nie należał do bezpiecznych terenów wspinaczki, zwłaszcza w butach zupełnie nie przystosowanych do tego rodzaju wyczynów. W każdej chwili groziło obsunięcie się i karkołomny zjazd w dół. '
Wład, posuwając się pierwszy, zmuszony był topić pokrywę lodową, a to bynajmniej nie przyspieszało tempa marszu. Postanowili jednak dotrzeć do widocznego z daleka progu i dopiero wówczas zawrócić.
Nie zawrócili. To, co z daleka wzięli za próg lodowy, było zwałem gruzu, powstałym po istniejącej tu kiedyś ścianie czy zaporze.
Stosy pokruszonej masy plastycznej grubą warstwą pokrywały lód. Odłamki bloków różnej wielkości leżały porozrzucane na dużej przestrzeni. Z obdartych wskutek eksplozji ścian zwisały niemal całkowicie zżarte korozją pręty jakiejś kraty.
Читать дальше