— Nie więcej jak 2000 ton — odparł uśmiechając się Kalina. — Wystarczy, by zbudować w układzie planetarnym Proximy Centauri z pierwszej lepszej planetoidy lub większego meteorytu nowy Astrobolid.
— Z planetoidy? Co to takiego? — zdziwił się Green.
— Są to niewielkie planetki krążące wokół Słońca. Możliwe, że spotkamy je również w układzie Proximy.
— Więc twierdzi pan, że wasz statek nie był budowany na Ziemi, lecz gdzieś w przestworzach, na małej planetce?
— Celestia również nie była budowana na Ziemi — wtrąciła towarzysząca gościom Rita. -Tylko z zupełnie innych powodów…
— Celestia? Więc nasz świat też zbudowano z jakiejś planetki?
— Nie — odrzekł Kalina. — Celestia była sama sztucznym księżycem. Sztuczną planetką krążącą wokół Ziemi, takim, jak wy to mówicie, „Towarzyszem Ziemi” — dorzucił dla wyjaśnienia domyślając się z wyrazu twarzy gości, że określenie „sztuczny księżyc” jest dla nich obce.
— Z czego więc zbudowana była Celestia? — nie mógł zrozumieć Green.
— Poszczególne jej części były wyprodukowane na Ziemi, a następnie zaopatrzone w silniki rakietowe i wystrzelone w przestrzeń w ten sposób, że osiągnąwszy w odległości 43 000 km od środka Ziemi prędkość około 3,2 km/sek. poczęły ją okrążać raz na dobę zgodnie z jej ruchem.
Czas lotu poszczególnych rakiet obliczano tak, aby przybywały one w jeden określony punkt orbity przyszłego sztucznego księżyca. Oczywiście nie zawsze się to udawało, ale poszczególne elementy ściągane były na jedno miejsce przez pilotów małych rakiet. Tam z tych części zmontowano wielki pierścień, zwieziono urządzenia, maszyny…
— To Celestia była pierwotnie pierścieniem?
— W ten sposób dość często budowano większe sztuczne księżyce.
— Więc było ich więcej?
— Z chwilą rozpoczęcia budowy Celestii istniały już trzy duże bazy kosmiczne okrążające Ziemię na różnych wysokościach, nie licząc kilkudziesięciu maleńkich sztucznych satelitów, służących do nadawania programów telewizyjnych i badań naukowych.
Dean chciał o coś zapytać, gdy niespodziewanie uczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Za nim stała młoda Mulatka, którą zauważył już w czasie obiadu.
— Nazywasz się Dean Roche? — zapytała.
— Tak.
— Horsedealer cię prosi — powiedziała dziewczyna podążając ku windzie.
— Nie przedstawiłam ci się — powiedziała dziewczyna, gdy w chwilę później wychodzili z windy. — Jestem Suzy Brown.
— Brown?
— Cóż cię tak zaskoczyło?
— Pani ma nazwisko bardzo rozpowszechnione w Celestii… Moja narzeczona nazywa się Daisy Brown…
— Nic nie wiadomo — zaśmiała się Suzy. — Może okaże się, że jestem krewną twojej dziewczyny…
Tymczasem podeszli do niewielkich drzwi z na wpół przezroczystego tworzywa, które same otwarły się przed nimi bezszelestnie.
Na wprost drzwi, za przezroczystą taflą siedział pogrążony aż po szyję w jakimś niebieskim płynie Horsedealer. Ciało jego oplatały przewody i długie pełne przyssawek rurki, poruszające się chwilami jak macki żywego potwora. Czaszkę filozofa okrywał wielki, podobny do dzwonu hełm połączony grubym kablem z lśniącą kulą pod sufitem.
Spostrzegłszy Roche'a Horsedealer uśmiechnął się i rzekł:
— Jak pan widzi, chcą mnie tu trochę podreperować…
Chociaż rozdzielała ich gruba szyba, Dean był przekonany, że głos filozofa biegnie nie osłabiony niczym wprost ku niemu.
— Czuje się pan dobrze? — zapytał astronom ochłonąwszy nieco z wrażenia.
— W tej chwili — świetnie. Ale przed godziną było już ze mną bardzo kiepsko. W Celestii chyba byłby to już koniec… Umilkł i zamyślił się.
— Czy będzie mógł pan wrócić z nami do Celestii? — zaniepokoił się Dean.
— Właśnie dlatego chciałem zobaczyć się jak najprędzej z panem.
— Nasi lekarze radzą, aby profesor Horsedealer pozostał u nas na dłuższej kuracji — wtrąciła Suzy.
— Doktor Summerbrock mówi, że w ciągu trzech tygodni może przywrócić mi młodość… -dorzucił filozof.
— Młodość?… Czyż to możliwe?
— Ten świat, który nas tu otacza, jest tak niezwykły, że gotów jestem wierzyć w cuda. Ale pozostać tu nie mogę. Najbliższe tygodnie mogą być decydujące dla przyszłości Celestii.
— Czyżby sytuacja uległa zmianie? Morgan miał przecież…
— Piętnaście minut temu nadeszła wiadomość, że Morgan objął oficjalnie stanowisko wiceprezydenta.
— A więc w porządku.
— Niezupełnie. Co prawda Morgan rozwiązał swe bojówki i przesłał 14 skrzyń z bronią do dyrekcji policji, ale zastrzegł, że skrzynie te mają być złożone w gabinecie Daltona i pozostać tam tak długo, dopóki ostatnia grupa Nieugiętych nie odda broni.
— Boi się was… — uśmiechnął się Dean. — On zawsze był bardzo ostrożny.
— Gdybyż to tylko była ostrożność… — westchnął Horsedealer.
— Co pan ma na myśli, profesorze?
— Nic nie wiem… Obawiam się jednak, czy zbytnio nie ufamy Morganowi. Bernard Przyrzekł mu całkowite rozwiązanie grup Nieugiętych i złożenie broni w dyrekcji policji do godz. 16.00.
— I dlatego chce pan już wracać?
— Nie wiem, czy nie powinniśmy odlecieć jeszcze dziś wieczorem.
Obawy Horsedealera wydały się Deanowi przesadzone. Przecież w Celestii przebiega wszystko tak, jak postanowiono.
— Porozmawiam dziś wieczorem przez radio z Bernardem. Jeśli istotnie sytuacja będzie wymagać naszej obecności — polecimy. Nie przypuszczam jednak, aby było to konieczne. Niech się pan, profesorze, niczym nie przejmuje i przede wszystkim pilnuje swego zdrowia. To najważniejsze!
— No, ostatecznie… niech tam… — zdecydował po chwili wahania Horsedealer. — Wieczorem porozmawiamy przez radio z Malletem i Krukiem. A teraz niech pan nie marnuje czasu. David i Green pewnie czekają na pana.
Dean i Suzy nie zastali już nikogo w centrali pilota.
— Czy pani wie, dokąd mieli pójść? — zmartwił się Dean. — Pan Kalina obiecał mi pokazać zdjęcia ze startu Astrobolidu.
— Zaraz zobaczymy, gdzie oni są — odparła z uśmiechem Suzy i odczepiła od swej bluzy nieduży, podobny do broszki krążek przypięty jakby dla ozdoby. Położyła go na dłoni. Snop światła z miniaturowego teleprojektora padł na pobliską ścianę i po chwili ukazało się na niej wnętrze jakiejś salki pełnej przezroczystych rur, cylindrów i kuł.
— Są w siódmej sekcji uniwerproduktorów. Zaraz się zgłoszą.
W tej samej chwili obraz na ścianie zakołysał się i jakby obrócił. Sploty przezroczystych przewodów przebiegły gdzieś z góry na dół i w kręgu światła ukazała się twarz Kaliny. Dean domyślił się, że Kalina musiał mieć podobną broszkę-projektor i pod wpływem jakiegoś sygnału wysłanego przez nadajnik Suzy urządzenie zaczęło działać.
— Właśnie miałem połączyć się z wami — usłyszeli nieco przytłumiony głos Kaliny. -Idziemy do biblioteki, aby obejrzeć budowę i start Astrobolidu. Nasi goście chcieli zobaczyć z bliska, jak przebiega produkcja żywności syntetycznej, więc wstąpiłem po drodze do siódmej sekcji, ale już wychodzimy.
— Zaraz będziemy w bibliotece! — zawołała Suzy. Przesunęła jakąś niewidoczną dźwigienkę przy krawędzi broszki i świetlny krąg zgasł raptownie.
Przypiąwszy broszkę do bluzy ruszyła ku drzwiom dźwigu.
Weszli do małej windy, która szybko pobiegła w dół zjeżdżając z VII na III pokład Astrobolidu.
Dean poczuł, że jakiś ogromny ciężar spada mu na plecy. Kolana ugięły się pod nim i gdyby nie silne ramię dziewczyny, niewątpliwie upadłby na podłogę.
Читать дальше