— A jeśli nie? Może nie otwiera się w ogóle? Może to tylko znak obecności przybyszów na planecie?
— Może… — mruknął Har. — Umieścili ten stożek w tak widocznym miejscu… To może być znak dla Florytów. Oznaczałoby to, że Floryci byli’ w stanie tak niskiego rozwoju, iż przybysze nie mogli się im przedstawić, dojść do porozumienia…
— …i pozostawili ten znak swej obecności dla przyszłych pokoleń, które potrafią zrozumieć jego znaczenie — przerwał mu Ted. — Stożek zbudowany jest w ten sposób, jakby jego zadaniem było przetrwać wszelkie kataklizmy na przestrzeni tysiącleci!
— Jeśli tak… — zaczął Har powoli — … to szukajmy klucza! Zostawiając dla Florytów ten stożek, musieli zostawić i klucz do jego wnętrza!
— Po co, według ciebie, aż tyle kombinacji? Nie prościej byłoby pozostawić to otwarte?
— Nie! Po pierwsze, chodziło o zabezpieczenie przed wpływami atmosferycznymi. Po drugie, Floryci byli zbyt zacofani w stosunku do przybyszów i mogliby zniszczyć to, co im pozostawiono. Jeśli kiedykolwiek dojdą do takiej fazy rozwojowej, że zaczną badać swą planetę, będą szukali sposobu dostania się do stożka. Gdyby nie te przyciski, można by sądzić, że otwarcie stożka przeznaczone im było na etapie palnika termojądrowego. Przyciski zamka szyfrowego świadczą, iż wymagano od nich raczej umiejętności logicznego wnioskowania…
— Czego więc mamy szukać? — spytał Ted.
— Jakiegoś znaku, instrukcji w postaci rysunku czy czegoś w tym sensie… Obejrzyjcie dokładnie całą powierzchnię stożka, od góry do dołu.
Unieśli się przy pomocy aparatów lotnych i zawieszeni tuż przy gładkiej powierzchni balansowali coraz wyżej, z szumem silników, jak trzy wielkie trzmiele wokół kielicha kwiatu. Ewa dotarła pierwsza do wierzchołka i zawieszona nad spiczastym zakończeniem stożka badała powierzchnię srebrzystej tafli.
— Jest! — zawołała nagle, opadając nieco niżej. — Wierzchołek jest zakończony maleńkim płaskim ścięciem o powierzchni nie większej od paznokcia. Tu, na tym kółku, jest coś wyryte, jakieś znaki… Nie widzę dobrze, ten aparat strasznie huśta. Chwileczkę!
Ewa opuściła się nad samą powierzchnię, a potem wyłączywszy aparat objęła rękami wierzchołek i tak zawieszona, mając przed oczami maleńkie płaskie ścięcie, dyktowała:
— Tu są wyryte same kropki! Ułożone są kolumnami, jak otwory w taśmie programowej starego typu. W pierwszej jest… jedenaście, dalej siedem, pięć, trzy, dwa. To wszystko.
Włączyła silnik i po chwili była na dole. Har trzymał przed oczami notes z wypisanym rzędem cyfr. Ewa wyrysowała punkty w takim porządku, w jakim były wyryte.
— To na pewno klucz cyfrowy! — zawołał Ted i pobiegł do przycisków. — Jak tam było? Jedenaście, siedem…
Odliczył kolejno i wcisnął odpowiednie przyciski.
— Nic! — zakomunikował zawiedzionym głosem.
— Ho, ho! — zaśmiał się Har. — To wcale nie musi być takie proste! Takie załatwienie sprawy miałoby tyle sensu, co zostawienie klucza pod wycieraczką…
— Pod czym? — zdziwili się chórem Ewa i Ted.
— Ech, do licha! Z warni nie można porozumiewać się za pomocą przenośni z epoki przedkosmicznej! — mruknął Har. — W każdym razie pozostaje nam jeszcze ruszyć głową.
— Widocznie to… jeszcze nie wszystko — powiedział Ted niepewnie.
— Może należy na to inaczej spojrzeć… — medytował Har, obracając we wszystkie strony notes. — Na przykład od końca. To wygląda na jakąś serię prawidłową. Dwa, trzy, pięć… A przycisków jest sześćdziesiąt cztery! Trzeba zatem znaleźć dalsze liczby tego ciągu! No, matematycy! Ruszyć mózgiem. Ja na szczęście jestem historykiem, więc nie muszę.
— Gdyby tak mieć choćby maleńki kalkulatorek cyfrowy! — burczał Ted, bazgrząc pracowicie na kawałku papieru. — W mig by to zanalizował ł podał wynik.
Przez piętnaście minut wszyscy troje zawzięcie liczyli, przestawiali tych kilka cyfr na wszystkie możliwe sposoby.
— Nieee! — pierwszy zbuntował się Ted. — To nie ma sensu! Nie ma reguł, które dawałyby następne człony tego szeregu! Nie ma…
Urwał nagle, wpatrzony w kartę, a potem wykrzyknął radośnie:
— Mam! Mam szereg, który nie daje się przedstawić w postaci wzoru! Przecież to pięć kolejnych liczb pierwszych! Potem będzie trzynaście, siedemnaście i tak dalej…
Wypisał szybko na kartce kolejne liczby pierwsze w zakresie do sześćdziesięciu czterech i podał Harowi. Mozolnie odliczając, znaczyli ołówkiem odpowiednie przyciski.
— Znowu nic! — westchnął płaczliwie Ted. — Może to jest popsute?
— Poczekajcie! — zawołała nagle Ewa. — A kto nam powiedział, że przyciski należy numerować od lewej do prawej?
Spojrzeli na nią, nie rozumiejąc w pierwszej chwili.
— Ależ tak! — pierwszy zorientował się Har. — Trzeba spróbować ponumerować je z góry na dół!
— Albo z dołu do góry, albo z prawej w lewą! — uzupełniła Ewa. — To tylko m y jesteśmy przyzwyczajeni do czytania z lewa w prawo!
— Do licha! Oni liczyli na nieskończoną cierpliwość Flory to w! Próbujmy! — westchnął Har z rezygnacją.
Próbowali naciskać we wszystkich możliwych konfiguracjach. Niestety, srebrny stożek nie drgnął nawet. Dopiero, gdy zrezygnowani usiedli pod jego ścianą, by odpocząć, Har wpadł na nowy pomysł:
— A może… trzeba wcisnąć wszystkie guziki oprócz tych, które odpowiadają liczbom pierwszym?
Poskutkowało już przy pierwszym wariancie, to znaczy z lewa w prawo. Lustrzany stożek uniósł się bezgłośnie na przeszło półtora metra w górę, odsłaniając wnętrze. Wyglądał teraz, jak ogromny grzyb osadzony na grubej „nodze”, wystającej ze środka kolistego otworu w skale. Grubość ścian przekraczała pół metra. Har aż gwizdnął na ten widok.
— A to byśmy mieli zabawę z plazmotronami… Szczęście, że obeszło się bez tego. Zaczynam doceniać potęgę matematyki…
— To był prawdziwy test na inteligencję — sapnął z dumą Ted. — Gdybym nie wpadł na ten pomysł z liczbami pierwszymi…
— Owszem, to był test — zgodził się Har. — Ale nie dla nas, przemądrzałych przybyszów z kosmosu. To był egzamin z podstaw matematyki i logiki…
— Nie ma zatem powodu do przesadnych zachwytów nad własnymi zdolnościami — dodała Ewa.
Ted udał, że nie słyszy, pochylony nad włazem szybu, z którego wystawała kolumna wspierająca uniesiony w górę stożek. W głąb otworu prowadziły kręte schodki. Wysokość stopni wskazywała, że nie budowano ich dla ludzi — były zbyt wysokie dla ludzkich nóg.
— Schodzimy? — rzucił niecierpliwie Ted.
— Za chwilę i nie wszyscy. Musimy zameldować Maxowi o naszym odkryciu i dalszych planach.
Z wierzchołka góry nie było widać polany, na której pozostał „Sum”: kryły ją nisko wiszące mgły czy obłoki. Nawiązanie łączności nie sprawiło jednak kłopotu. Max zgłosił się natychmiast. Wysłuchawszy raportu obiecał przesłać go natychmiast do bazy na Orfę. Potem Har i Ewa zniknęli we wnętrzu szybu, a Ted z kwaśną miną, lecz bez protestu, pozostał przy złożonych na zewnątrz stożka plecakach. Niecierpliwie oczekując powrotu towarzyszy, rozglądał się po okolicznych skałach, zasnuwających się coraz wyraźniej mgiełką niskich chmur. Nagły szmer kropel uderzających o folię plecaków w jednej chwili przerodził się w bębnienie. Równocześnie błysnęło i nagły huk ogłuszył Teda. Zerwał się, chcąc schronić się pod stożkiem, lecz zdążył tylko zobaczyć, jak cała ogromna bryła osiada na powrót w swym kolistym łożu. Przerażony, podbiegł do zamku i wcisnął odpowiednie guziki. Bez skutku. Stożek ani drgnął. Drugi błysk i uderzenie pioruna odrzuciły Teda do tyłu. Odbiegł w stronę, gdzie grzbiet obniżał się nieco i zapadał w szczelinę skały. Trzeci piorun uderzył w wierzchołek stożka stanowiący wspaniały piorunochron.
Читать дальше