Stanisław Lem - Eden

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Eden: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W obliczeniach był błąd. Nie przeszli nad atmosferą ale zderzyli się z nią

Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wyszli na zewnątrz. Kilkadziesiąt kroków dalej, w załomach muru, który obejmował regularnymi, choć niezrozumiałymi wielosześciennymi nachyleniami wylot bocznicy, urwały się towarzyszące im dotąd światła. Zagłębili się w ową uliczkę, gdy nagle coś się zmieniło - kamienna szarość otoczenia zgasła jak zdmuchnięta. Chemik obejrzał się, zewsząd otaczała ich ciemność. Koordynator wyłączył reflektory, których blask przenosił górą aż do tego miejsca.

Podniósł oczy. Nieba nie widział - raczej domyślał się go, czuł jego daleką, chłodną obecność całą powierzchnią twarzy.

Kroki głośno oddzwaniały w ciszy. Kamień odpowiadał miarowo, echo uliczki, wpuszczonej między blanki murów, było krótkie i głuche. Obaj, nie zmawiając się, podnieśli lewe ręce i zaczęli wieść nimi wzdłuż muru, pod którym szli. Był zimny i niewiele mniej gładki od szkła.

Po chwili Doktor zapalił latarkę, bo zamajaczyło mu jakieś zagęszczenie ciemnych plam - znajdowali się na placyku obwiedzionym murami jak dno studni, we wklęsłych ścianach, przerywanych wylotami przecznic, biegły dwurzędem przechylone w tył, skierowane w niebo i przez to prawie niewidzialne z dołu okna, wodzili wkoło latarkami, dostrzegli schodki w najwęższej z uliczek, biegły stromo w dół, przecięte u wlotu poziomą kamienną belką, wpasowaną gładko między mury. Podczepiona pod nią, wisiała rozszerzona u końców jak klepsydra ciemna baryła. Wybrali najszerszą uliczkę. Rychło poczuli, że otaczające powietrze odmieniło się, rzucony w górę promyk latarki ukazał podziurawione jak rzeszoto sklepienie, jakby ktoś w rozpiętej warstwie kamienia powybijał trójkątne otwory.

Szli długo. Mijali uliczki, nakryte kamieniami, jak galerie, wysokie i przestronne, przechodzili pod sklepieniami, zwisały z nich niekształtne dzwony czy baryły, pajęczyniaste strzępy snuły się u nadproży, pokrytych bogatym roślinnym ornamentem, zaglądali do obszernych sieni, pustych, o beczkowatych stropach, z okrągłymi wielkimi otworami u szczytu - otwory te były zagwożdżone głucho wystającymi jak czopy głazami. Z uliczek uchodziły czasem w górę skośne rynny, karbowane poprzecznymi zgrubieniami, przypominały oblane tężejącą masą szkielety drabin, czasem trafiał ich w twarz niespodziany ciepły przeciąg, kilkaset kroków podchodzili po prawie białych płytach, droga znowu się rozdzieliła, zaczęli schodzić w dół, mury wysuwały w uliczkę ciężkie skarpy, w każdej otwierała się wnęka wypełniona zwiędłymi liśćmi, zstępowali coraz niżej pochylnią o drobno ząbkowanych stopniach, w reflektorach wirował pył, wzbijany krokami, po bokach ziały wyloty krypt o dusznym, zastałym powietrzu, promienie latarek więzły tam bezsilnie, potykając się w chaosie niezrozumiałych, jak gdyby dawno opuszczonych kształtów, droga powiodła wzwyż, kroczyli dalej, aż z góry spłynął wiew odsłoniętych nagle wysokości.

Mijali zaułki, krzyżujące się poziomy ganków, place, reflektory tłukły o mury, cienie zdawały się rozwijać skrzydła i pryskać spod ich stóp czarnymi gromadami, kłębiły się i gmatwały w otwartych na przestrzał pasażach, u ich wejścia czuwały nachylone ku sobie, wyrastające z murów kolumny, wędrówce towarzyszyło nieustające szczekliwe echo kroków.

Chwilami zdawało im się, że odczuwają czyjąś obecność. Zatrzymywali się wtedy ze zgaszonymi latarkami u stóp ściany. Serca uderzały mocniej. Coś szurało, człapało, odgłosy stąpań łamały się niekształtnym echem, słabły, niewyraźne bełkoty, jakby podziemnych strumieni, szły wzdłuż murów, czasem z wnętrza studni, która odmykała się w kamiennej niszy, płynął, w zatęchłym wyziewie, nie kończący się jęk, niepodobna było orzec, czy to głos jakiejś istoty, czy dźwięk rozedrganego powietrza, zrywali się z kolan, szli dalej, ogarniało ich w mroku wrażenie, że dokoła snują się jakieś postacie, raz dostrzegli wychyloną z bocznego zaułka, bladą w świetle, zaklęsła twarzyczkę, poznaczoną zmarszczkami głębokimi jak pęknięcia, kiedy dopadli tego miejsca, było puste, tylko na kamieniach leżał strzępek oddartej, złocistej, cienkiej jak papier folii.

Doktor milczał. Wiedział, że wędrówka ta, jej niebezpieczeństwo, więcej - szaleństwo, w tych warunkach, nocą, obciąża tylko jego, że Koordynator poszedł na jej ryzyko, bo czas naglił, a on, najuparciej ze wszystkich, domaga! się prób porozumienia. Dziesiątki razy powtarzał sobie, że dojdą jeszcze tylko do następnego załomu murów, do przecznicy, i zawrócą - i szedł dalej. W wysokiej galerii, obramowanej wzniesionymi na sobie tarczami nieprzejrzystego szkliwa - tworzyły także strop, z podwieszonymi na kształt łódkowatych gondoli dziwacznymi konsolami czy balkonami - roślinny, groniasty strąk upadł kilka kroków przed nimi. Podnieśli go, był jeszcze ciepły, jak od dotyku ręki.

Najbardziej zdumiewała ich ciemność, nie rozwidniona żadnym światłem. Mieszkańcy planety mieli przecież oczy, posiłkowali się wzrokiem, gdyby zaś dostrzegli ich przybycie, należało spodziewać się spotkania jakichś straży, ale nie tak całkowitej pustki tej niewątpliwie zamieszkałej przestrzeni - świadczyły o tym chociażby światła, które dostrzegli przedtem z wysoka.

Wędrówka, im dłużej trwała, tym bardziej stawała się podobna do koszmarnego snu - najbardziej ze wszystkiego pragnęli światła, latarki dawały tylko jego złudę, pogłębiały jeszcze dokolny mrok, wyrywając zeń pojedyncze, pozbawione związku z całością i przez to niepojęte fragmenty.

Raz dobiegło ich człapanie tak bliskie i wyraźne, że pognali za nim, gwałtowne przyspieszenie, tupot ucieczki i pogoni wypełnił uliczkę, jego rozłamane echo łomotało w ciasnych murach, pędzili z zapalonymi latarkami, szary pobrzask pełzł nad nimi sklepieniem, to przypadał niemal do głów, kiedy się obniżało, to wzbijał się w górę, strop płynął falami, czarne wyloty bocznic przelatywały w tył, zatrzymali się po nieprzytomnej gonitwie w pustce, zziajani.

– Słuchaj - czy - oni nas - wciągają? - wydyszał z trudem Chemik.

– Głupstwa pleciesz! - syknął gniewnie Doktor. Powiedli światłami wkoło. Stali nad wyschłą kamienną studnią, mury ziały czarnymi jamami otworów, w którymś mignęła blada, spłaszczona twarzyczka, kiedy plama świetlna wróciła, otwór był pusty.

Szli dalej. Obecności tamtych nie domyślali się już, stawała się nieznośna, czuli ją zewsząd, nawet Doktor bliski był myśli, że lepszy byłby choć atak, chociaż walka w tych mrokach, od uporczywej, bezsensownej wędrówki, która prowadziła donikąd. Spojrzał na tarczę zegarka. Minęło już prawie pół godziny, wnet musieli wracać.

Chemik, który wyprzedził go o kilka kroków, podniósł reflektor. W załomie ścian otwierała się brama, sklepiona w górze ostrokończystym łukiem, po obu stronach progu wznosiły się bulwiaste, kamienne pnie. Przechodząc koło ciemnego wnętrza, machinalnie skierował tam latarkę. Światło przesunęło się po szeregu ściennych nisz i padło na stłoczone, nagie grzbiety, zastygłe w skuleniu.

– Są tam! - syknął cofając się odruchowo. Doktor wszedł do środka. Chemik świecił z tyłu. Naga grupa przywierała do ściany, zbita pod obwałowaniem stropu, jak skamieniała. W pierwszej chwili wydało mu się, że nie żyją - w świetle latarki zalśniły wodniste krople, spływające po grzbietach - stał chwilę bezradnie.

– Hej! - powiedział słabo, czując, że cała sytuacja pozbawiona jest krzty sensu. Gdzieś wysoko, na zewnątrz rozległ się przeciągły, wibrujący świst. W kamienne sklepienie buchnął wielogłosy jęk. Żaden ze skulonych nie poruszył się; jęczeli tylko cienkimi, przeciągłymi głosami, za to na uliczce zrobił się ruch, słychać było odległe stąpania, przeszły w galop, kilka ciemnych postaci przemknęło, sadząc wielkimi susami, echo odpowiadało coraz dalej. Doktor wyjrzał z bramy - było pusto. Jego bezradność przemieniała się w zapiekłą złość; stał przed bramą i żeby lepiej słyszeć, zgasił latarkę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Eden»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanislaw Lem - Eden
Stanislaw Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Patrol
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Eden»

Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x