– Najgorsza swołocz to taki ambitny – powiedział, widząc wchodzącego Boleya. Po twarzy kaprala znać było, że żywi wobec przełożonego podobne uczucia, co Draun. – Ja ich znam, oficerstwo pieprzone. Leży sobie w łóżeczku, chrapie, a potem będzie gadał: To ja to wszystko zrobiłem z moimi chłopcami. Zasuwałem u takiego jednego przez trzy lata. Też w nas tak orał, a sam pisał „prace naukowe”. Dochrapał się majora i wzięli go za biurko, Bogu dzięki, bo by mnie do reszty zmordował.
Boley przysiadł na krześle obok, zakładając nogę na nogę, i palił papierosa.
– Trzeba się było wpisać na szkolenie. Udowadniałbyś teraz naukowo słuszność teorii wzmocnień Bordena w aspekcie prowadzonych ostatnio spraw.
– Za moich czasów udowadniało się teorię interakcji negatywnych Rodina. A potem było jeszcze coś… jak to się nazywało? Coś, deprywacja społeczna, nie, dekonstrukcja, no, cholera z tym. Ja w tym robię od paru ładnych lat, Boley. Żebyś wiedział, ilu się już mądrali na mojej harówie habilitowało.
– Mówię, trzeba było iść w oficery.
– Akurat. Nas tutaj nic nie ruszy. Sam zobacz, co ten gnojek zrobił? Rozwalił tempax i posłał Wondena do szpitala. A jak mu mówiłem o tym tropie do Hynien, to wiesz co on na to? Zaklep na jutro ekipę, podskoczymy. Kurwa, zaklep, kurwa sprawdź, kurwa, złap gościa i dostarcz na dołek, a on ofiarnie weźmie całą chwałę na siebie. Szlag by go trafił.
– Chciałbym ich zobaczyć – pokiwał głową Boley.
– Gdyby musieli sami rozpruć najprostszą siatkę.
– Tak, tylko że widzisz: jak tam – Draun wskazał palcem w górę – jeden poleci, to żebyś ty widział, jak oni wtedy fruwają. Aż miło popatrzeć. Młody jesteś, Boley, ty już tu przyszedłeś za Bordena, nie?
– No i co?
– Nic. Ja już parę razy widziałem, jak panów majorów kasowali. A najlepiej to jak wchodził Borden. Wtedy jak któryś poszedł w dyrektory, to i tak był cały szczęśliwy, że mu się ufarciło. Przez tydzień trzęśli portkami, ile razy się odzywał wideokom. Mówię ci. A ja – co mi tam. Od dwunastu lat, i starszy sierżant. I mogą mnie pocałować.
Boley westchnął ciężko, rozgniatając niedopałek.
– Cholerny palant – mruknął, jakby zastanawiał się od czego zacząć. – Zdaje się, że możemy mieć kłopoty.
– No? – Draun nie wyglądał na przestraszonego.
– Ta panienka, tego Kensicza. Bałwany podczas przesłuchań mieli ochotę się zabawić. Zachciało im się, kurwa. Ugryzła jednego, pojechał do szpitala.
– Nie żartuj?
– Poważnie. Prawie mu odgryzła. Wiesz, pałkarzom zachciało się specjalnych numerów.
– A dobrze mu tak. Oduczy się.
– No, tyle że pałkarze trochę wyszli z nerw… przesadzili.
Draun wzruszył ramionami.
– No, i co się martwisz? Twoja baba?
– Kurde, ty wiesz na czym polega ta cała teoria wzmocnień?
– No, z grubsza na tym, że teraz mamy się cackać z każdym gnojkiem i broń Boże mu nie zrobić krzywdy. Ale daj se spokój, ją wzięli z ulicy. Nie była rejestrowana. Myślisz, że ktoś się będzie w tym kopał?
– Sprawdzałem ją. Ma jakiegoś krewnego w konwencie.
– Daj se spokój. Ale dobrze, postraszymy Tonkaia, jakby znowu skakał. Poczekaj moment.
Komputer dogrzebał się właśnie do następnego zawodnika. Draun przerzucił go na drugi ekran i wystukał wejście na rejestr dodatkowy. Cholera, znowu jakaś średniej wielkości szycha. Pewnie ma łobuz własny flajter. Kilka uderzeń. No tak. Ma.
Draun westchnął i przerzucił go na listę do sprawdzenia. Zebrało się tam już kilka nowych nazwisk, więc wystukał kod biura operacyjnego pospolitniaków, żeby przesłać listę na ich komputer.
– No, kurwa, patrz! – powiedział do Boleya, który przekrzywiwszy na bok głowę przyglądał się napisowi: Połączenie zajęte.
W pierwszej chwili Draun pomyślał, że zapomniał o haśle pierwszeństwa i właśnie zamierzał je wpisać, gdy uświadomił sobie, że przecież już to zrobił.
Wejście nadal było zablokowane.
Podniósł się ciężko i podszedł do wideokomu.
– Daj mi szefa, złociutka – powiedział słodko, kiedy na ekranie pojawiła się panienka z centrali pospolitniaków.
– Jest zajęty – burknęła, przyglądając mu się podejrzliwym wzrokiem. – O co chodzi?
– Poproś go. Powiedz, że mówi Draun z wydziału śledczego Instytutu.
Panienka wzruszyła ramionami.
– Z kim ja muszę pracować – westchnął Draun, odwracając się od ekranu. – Daj fajkę. Nudzisz się, Boley – stwierdził przypalając.
– Zaraz muszę iść do przesłuchań – zareagował tamten przytomnie. – Mają dziś jeszcze jednego faceta od tego Kensicza.
– Dobra, ja tam pójdę. Posiedź tu trochę, bo mi już oczy wlazły za uszy.
– Ale…
– Nie ma ale, kapralu – powiedział to „kapralu” ze szczególnym akcentem, jak zawsze, kiedy Boley usiłował przeciwko czemuś protestować. Czasami należało mu dyskretnie przypomnieć kto tu kogo ma słuchać.
– No dobra. Ale wiesz, z tymi tam, to sam pogadaj…
Draun skinął głową. Tyle mógł dla niego zrobić. Boley rozsiadł się przy klawiaturze i już po chwili pochylał się nad ekranem. Było jakieś cholerstwo w tych ekranach, że każdy, siedząc przy końcówce, automatycznie się nad nimi pochylał. Od tego właśnie tak bolał kark. Draun klął za każdym razem, kiedy wypadło mu dłuższe posiedzenie.
Przeciągnął się leniwie i zaczął przechadzać po pokoju. Na moment zatrzymał się przy oknie. Nad miastem zalegała gęsta, bezgwiezdna noc. Sądząc po mizernej ilości świecących okien, było już dość późno. Nie chciało mu się podnosić do oczu zegarka, żeby zerknąć na godzinę. Co za różnica. I tak stąd nie wyjdą do rana. Zmorduje go ten Tonkai, cholera.
– No, co jest? – zapytał po paru minutach przechadzając się coraz bardziej nerwowo. Boley, nie odwracając się, wzruszył ramionami. Boley był świeży. Jego nie denerwowało, że jakiś mundurowy pętak każe czekać przy aparacie komuś z Instytutu, choćby tylko sierżantowi. Nic, chłopcze, pożyjesz tu jeszcze parę latek, to się wszystkiego nauczysz. Bokiem ci wyjdzie, tak jak mnie.
Dyżurny wydziału operacyjnego podszedł do wideo-komu po czternastu minutach. Draun zamierzał poczęstować go na powitanie paroma jobami, ale poznał obwisłą twarz i siwawe włosy Siloya. Znali się trochę. Wyglądał dziwnie.
– Miło cię widzieć – wycedził. – Weź, cholera odblokuj to stare pudło, mam dla was następnych do golenia.
– Ilu jeszcze? Ty chcesz, żeby moi chłopcy ponarażali się wszystkim szychom w mieście?
– Co to, kurwa, moja wina? A ty chcesz żebym tu siedział jeszcze tydzień? Co jest do diabła, mam hasło pierwszeństwa!
– Tak, wiem – Siloy zrobił minę „powiedziałbym-ci-ale-nie-mogę”. – Ale musicie poczekać.
– Czyś ty zgłupiał? Ja mam czekać? Siloy skinął głową.
– Mamy młyn – dodał konfidencjonalnym szeptem.
– A gówno mnie obchodzi wasz młyn! Bierz tę listę i wyślij kogoś, żeby sprawdził. Nie każ mi, żebym musiał na ciebie kablować.
Siloy rozejrzał się bezradnie, dając mu jakieś niezrozumiałe znaki.
– Jak chcesz, to kabluj. Twoje hasło w tej chwili – podkreślił to „w tej chwili” – nie gwarantuje absolutnego pierwszeństwa. Musisz poczekać. Rozumiesz?
Draun przyglądał mu się przez chwilę.
– Dobra. Przyjmiesz, jak będziesz mógł. Ekran zgasł.
– Co jest? – spytał Boley.
– Nic. Tyraj. Idę do przesłuchań.
– Draun! – zawołał za nim. – Weź to przy okazji dla Eifa!
Читать дальше