– Nie będą mną rządzić w ten sposób – odparła. W jej głosie zabrzmiało zdecydowanie. Pomyślałem o tym, co by jej odpowiedzieć, ale nic się nie nadawało. – Mogłabyś chociaż… zamykać te drzwi – wyjąkałem.
Roześmiała się i pocałowała mnie w policzek.
– Zrobię to, Jankesie. I bardzo ci dziękuję za troskę. Naprawdę. Patrzyłem, jak zamykała za mną drzwi, usłyszałem dźwięk klucza przekręcającego się w zamku, po czym powlokłem się w świetle księżyca do mojego domu. W połowie drogi zatrzymałem się. Mogłem jej zaproponować, by spała w mojej drugiej sypialni. Albo, że ja sam przeniosę się do domu Kluge'a. Nie, zdecydowałem. Pewnie by to źle zrozumiała. Byłem już w łóżku, kiedy zdałem sobie sprawę, z odcieniem żalu i pewnego niesmaku do samego siebie, że miała wszelkie prawo źle zrozumieć. I to nawet jeśli byłem dwa razy od niej starszy. Ranek spędziłem w ogrodzie, myśląc nad wieczornym jadłospisem. Zawsze lubiłem gotować, ale nagle kolacja z Lisą stała się centralnym punktem mojego dnia. Nie tylko to: zacząłem uważać ją za coś normalnego. Poczułem się więc, jakbym dostał obuchem w głowę, kiedy spojrzałem na ulicę i zobaczyłem, że nie ma samochodu Lisy. Pobiegłem do drzwi domu Kluge'a. Były otwarte na oścież. Szybko przeszukałem dom. Nie znalazłem nic; dopiero w głównej sypialni zobaczyłem jej ubrania porządnie poukładane na podłodze. Cały się trzęsąc zacząłem walić w drzwi Lanierów. Otworzyła mi Betty, która natychmiast dostrzegła moje podniecenie. – Ta dziewczyna z domu Kluge'a – powiedziałem – chyba coś jej się stało. Może trzeba zawiadomić policję. – O co chodzi? – spytała Betty patrząc ponad moim ramieniem. – Dzwoniła do ciebie? Widzę, że jeszcze nie wróciła.
– Nie wróciła?
– Godzinę temu widziałam, jak wyjeżdża. Niezły ma wózek. Czując się jak dureń, próbowałem wszystko obrócić w żart, ale dostrzegłem minę Betty. Wyglądała, jakby chciała pogładzić mnie po głowie. Rozzłościło mnie to. Ale zostawiła ubrania, więc jeszcze wróci. Powtarzając to sobie cały czas, wróciłem do domu, napuściłem wody do wanny, tak gorącej, jaką tylko mogłem wytrzymać. Kiedy otworzyłem drzwi, stała przed nimi trzymając w każdej ręce torbę z zakupami. Na twarzy miała swój zwykły olśniewający uśmiech. – Chciałam zrobić to wczoraj, ale zapomniałam, a potem ty przyszedłeś i wiem, że powinnam najpierw była cię zapytać, ale chciałam zrobić ci niespodziankę, więc poszłam kupić to i owo, czego nie masz w swoim ogrodzie i parę przypraw, których też nie masz… Paplała tak przez cały czas, kiedy wyładowywaliśmy torby w kuchni. Ja nic nie mówiłem. Miała na sobie nową koszulkę z napisem. Była tam duża litera "V", a pod tym rysunek piły, kreska i mała, kwadratowa litera "p". Myślałem nad tym, w czasie gdy paplała. V, rżnąć-p. Byłem zdecydowany nie pytać, co to znaczy. – Lubisz wietnamską kuchnię?
Spojrzałem na nią i pojąłem w końcu, że jest bardzo zdenerwowana. – Nie wiem – odparłem.
– Nigdy jej nie próbowałem. Ale lubię chińską, japońską i indyjską. Lubię nowości. – To ostatnie było kłamstwem, ale nie tak wielkim, jakby się mogło wydawać. Naprawdę gotuję sobie czasem coś nowego, a gust mam dość tolerancyjny. Nie spodziewałem się większych problemów z zaakceptowaniem kuchni południowo-wschodniej Azji. – Potem też nie będziesz wiedział – zaśmiała się.
– Moja mamusia była pół-Chinką. Tak więc jedzenie, które dostaniesz, będzie cokolwiek skundlone. – Podniosła wzrok, zobaczyła moją minę i roześmiała się.
– Zapomniałam, przecież ty byłeś w Azji. Nie bój się, Jankesie, nie nakarmię cię psiną. Nie mogłem sobie poradzić tylko z jedną rzeczą – z pałeczkami. Jadłem nimi, póki mogłem; potem odłożyłem je na bok i wziąłem widelec. – Przepraszam – powiedziałem.
– Z pałeczkami zawsze miałem kłopot.
– Radzisz sobie dobrze.
– Miałem czas się nauczyć.
Jedzenie było znakomite; powiedziałem jej to. Każda potrawa była objawieniem, nie przypominającym niczego, co dotąd jadłem. Pod koniec kolacji wysiadłem w połowie dania. – Czy to V oznacza "victoria"?
– Może.
– V Symfonia Beethovena? Churchill? Dzień Zwycięstwa?
Uśmiechnęła się tylko.
– Potraktuj to jako wyzwanie, Jankesie.
– Czy ja ciebie przerażam, Victor?
– Z początku tak było.
– To przez moje rysy, prawda?
– Mam generalną fobię do ludzi Wschodu. Chyba jestem rasistą. Skinęła powoli głową; zauważyłem to mimo ciemności. Znowu siedzieliśmy na trawie, choć słońce dawno zaszło. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy przez minione godziny. W każdym razie, zajęło nam to czas. – Mam ten sam problem – powiedziała.
– Fobię do ludzi Wschodu? – Miał to być żart.
– Do Kambodżańczyków.
– Zamilkła na chwilę, w której przetrawiałem to, co powiedziała. Potem mówiła dalej. – Kiedy padł Sajgon, uciekłam do Kambodży. Wędrówka zabrała mi dwa lata z przerwami, w czasie których Czerwoni Khmerzy wsadzali mnie do obozów pracy. Mam szczęście, że żyję, naprawdę. Splunęła. Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to świadomie, czy odruchowo. – Ja nienawidzę wszystkich Kambodżańczyków – powiedziała w końcu. – Tak jak ty, nie chcę jednak tego. Ci, którzy cierpieli w obozach, byli w większości Kambodżańczykami. Powinnam chyba nienawidzieć tych ludobójczych przywódców, tych mętów Pol Pota. – Spojrzała na mnie.
– Ale nie zawsze w takich sprawach ma się wybór, prawda, Jankesie? Następnego dnia przyszedłem do niej po popołudniu. Na dworze się ochłodziło, ale w jej smoczej jamie było nadal ciepło. Lisa miała na sobie tę samą koszulkę, co wczoraj. Wyjaśniła mi to i owo o komputerach. Kiedy dała mi spróbować swoich sił na klawiaturze, szybko się pogubiłem. Oboje doszliśmy do wniosku, że nie mam szans na karierę programisty. Wśród tego, co mi pokazała, był modem telefoniczny, pozwalający jej na połączenie z innymi komputerami na całym świecie. Łączyła się z kimś w Stanford, kogo nigdy w życiu osobiście nie spotkała, a znała go tylko jako "Sortownik Pęcherzykowy". Rozmawiali ze sobą przez jakiś czas wystukując rozmaite teksty. Na koniec Sortownik Pęcherzykowy wystukał "bye-p". Lisa napisała O. – Co to jest "O"? – spytałem.
– "Owszem". Można by było napisać "tak", ale dla starego wygi programisty to za proste. – Powiedziałaś mi, co to jest "byte". A co to jest "bye-p"? Spojrzała na mnie z powagą. – Oznacza to pytanie. Dodanie litery "p" do słowa nadaje mu sens pytający. Tak więc "bye-p" oznacza, że Sortownik Pęcherzykowy pytał mnie, czy chcę się odloginować. Rozłaczyć. Zastanowiłem się nad tym. – Jak więc należy tłumaczyć: "zetknąć usta z tylną częścią ciała-p"? – "Czy chcesz pocałować mnie w dupę?" Ale pamiętaj, to było do Osborne'a, a nie do ciebie. Spojrzałem na jej koszulkę, potem w jej oczy, które były zupełnie poważne i pogodne. Czekała, z rękami złożonymi na kolanach. Stosunek-p. – Tak – powiedziałem.
– Chciałbym.
Położyła okulary na stole i ściągnęła koszulkę przez głowę. Kochaliśmy się na wielkim materacu wodnym Kluge'a. Odczuwałem pewien strach przed nie sprawdzeniem się w końcu minęło już tak wiele czasu. Potem tak się zagłębiłem w jej dotyku, zapachu i smaku, że trochę poszalałem. Nie miała nic przeciwko temu. W końcu było po wszystkim; oboje spływaliśmy potem. Przetoczyła się na brzeg łóżka, wstała i podeszła do okna. Otworzyła je i wionęło na mnie świeże powietrze. Następnie oparła kolano na łóżku, pochyliła się nade mną i ze stolika wzięła paczkę papierosów. Zapaliła jednego. – Mam nadzieję, że nie jesteś uczulony na dym – powiedziała. – Nie. Mój ojciec palił. Ale nie wiedziałam, że ty też.
Читать дальше