– Właściwie nie rozpatrywaliśmy w ogóle możliwości wyjazdu – powiedział Kerans. – Myślę, że wszyscy chcemy pozostać tu jak najdłużej. Mamy niewielkie zapasy.
– Ależ, szanowny panie – odparł Strangman. – Temperatura na tych terenach podniesie się wkrótce do blisko dwustu stopni. Cała planeta powraca pędem do czasów epoki mezozoicznej.
– W rzeczy samej – wtrącił się Bodkin, budząc się na chwilę z zamyślenia. – A o tyle, o ile sami jesteśmy częścią tej planety, my także powracamy w przeszłość. A tu jest nasza strefa przejściowa, tutaj na nowo asymilujemy się do naszych biologicznych początków. Dlatego postanowiliśmy tu pozostać. Żaden inny ukryty motyw nie istnieje, panie Strangman.
– Oczywiście, że nie, doktorze. Całkowicie szanuję waszą szczerość. – Na twarzy Strangmana krzyżowały się oznaki zmiany nastroju, przechodzącego kolejno od irytacji, sympatii i nudy aż do obojętności. Przez chwilę nasłuchiwał, jak jego ludzie pompują na łodzi powietrze, a potem zapytał: – Doktorze Bodkin, czy jako dziecko mieszkał pan w Londynie? Zapewne zostawił pan tu mnóstwo sentymentalnych wspomnień, na przykład wielkich pałaców i muzeów… Czy może jedyne pańskie wspomnienia pochodzą z okresu przedmacicznego?
Kerans uniósł wzrok, zdumiony łatwością, z jaką Strangman opanował żargon Bodkina. Zauważył, że Strangman przenikliwie obserwuje nie tylko rozmówcę, lecz czeka także na reakcję ze strony jego albo Beatrice.
Ale Bodkin wykonał jedynie nieokreślony gest.
– Nie, obawiam się, że nic nie pamiętam. Niedawna przeszłość mnie nie interesuje.
– Wielka szkoda – zauważył figlarnie Strangman. – Wasz problem polega na tym, że tkwicie tu od trzydziestu milionów lat i spoglądacie na świat z niewłaściwej perspektywy. Tracicie mnóstwo z przemijającego piękna życia. Ja na przykład jestem zafascynowany niedawną przeszłością. Skarby epoki triasu nie mogą się równać ze skarbami ostatnich lat drugiego tysiąclecia.
Strangman oparł się na łokciu i uśmiechnął się do Beatrice, która, siedząc z rękami dyskretnie zakrywającymi nagie kolana, przypominała mysz obserwującą okaz wyjątkowo dorodnego kocura.
– A pani, panno Dahl? Wygląda pani nieco melancholijnie. Czyżby dopadła panią choroba lokomocji czasowej? Na zakrętach chronoklastycznych? – Zachichotał, ubawiony swoim celnym dowcipem, a Beatrice odpowiedziała cicho:
– Jesteśmy trochę zmęczeni, panie Strangman. A zmieniając temat, to nie podobają mi się pańskie aligatory.
– Nie zrobią wam krzywdy. – Strangman rozparł się wygodnie i obrzucił całą trójkę badawczym spojrzeniem. – Wszystko to jest bardzo dziwne. – Rzucił przez ramię jakieś burkliwe polecenie stewardowi, a potem zmarszczył brwi i pogrążył się w zadumie.
Kerans zauważył, że skóra na jego twarzy i dłoniach była niesamowicie biała, pozbawiona najmniejszych nawet śladów pigmentu. Silna opalenizna Keransa, podobnie jak Beatrice i doktora Bodkina, niemal nie pozwalała go odróżnić od negroidalnych członków załogi Strangmana. Subtelne różnice pomiędzy mulatami i kwarteronami zniknęły. Jedynie Strangman zachował pierwotną bladość skóry, której barwę podkreślał jeszcze jego biały strój.
Podszedł do nich Murzyn o nagim torsie, w czapce z daszkiem na głowie. Z jego potężnych mięśni ściekał strumieniami pot. Mierzył blisko sześć stóp wzrostu, ale niezwykła szerokość jego barów nadawała mu przysadzisty i zwalisty wygląd. Okazywał swojemu przywódcy szacunek i posłuszeństwo, Kerans zaczął się zastanawiać, w jaki sposób udaje się Strangmanowi zachować autorytet w grupie i dlaczego załoga bez szemrania akceptuje jego szorstki, grubiański ton.
Strangman sucho przedstawił im Murzyna.
– To jest Admirał, mój bicz i prawa ręka. Jeśli będziecie czegoś ode mnie chcieli, a mnie akurat nie będzie, zwróćcie się do niego. – Strangman wstał i zszedł z podwyższenia. – A teraz, zanim nas opuścicie, pozwólcie, że zabiorę was na krótki spacer po moim statku skarbów. – Podał galanteryjnie ramię Beatrice, która przyjęła je nieco bojaźliwie, bo oczy Strangmana zalśniły drapieżnością.
Jak przypuszczał Kerans, statek zaopatrzeniowy był kiedyś pływającym kasynem i gniazdem rozpusty – parowcem, który cumował zapewne poza pięciomilową strefą wód przybrzeżnych gdzieś pod Messyną albo Bejrutem, albo u ujścia jakiejś rzeki pod łagodniejszym, bardziej umiarkowanym niebem na południe od równika. Kiedy schodzili z pokładu, kilku ludzi opuszczało na brzeg stary, ozdobny trap – jego łuszczące się, pozłacane poręcze ocieniał jakby wielki namiot z białych klepek, ozdobiony draperią i złotymi kutasikami, a sznury podtrzymujące tę konstrukcję na kołach trzeszczały, jak gdyby trap był balkonem zawieszonym na linach. Wnętrze statku urządzone było również w podobnym, pseudobarokowym stylu. Ciemny i nieczynny bar, znajdujący się na dziobie pokładu spacerowego, przypominał wyglądem bogato zdobioną nadbudówkę rufową galeonu – jego portyk podtrzymywały nagie złocone kariatydy. Półkolumny ze sztucznego marmuru tworzyły niewielkie loże, prowadzące dalej, do prywatnych alków i jadalni, natomiast podwójna, centralna klatka schodowa przypominała tandetną scenografię filmową, mającą imitować Wersal. Pod sufitem tłoczyły się zakurzone kupidyny i kandelabry, a wytłuszczony mosiądz pokrywała pleśń i grynszpan.
Zniknęły jednak dawne stoły do ruletki i chemin de fer , porysowany parkiet zastawiały natomiast rozmaite skrzynie i pudła, ustawione w stosy pod osłoniętymi drucianą siatką oknami, toteż do środka sączyło się z zewnątrz jedynie słabe odbicie światła. Wszystko było dobrze zapakowane i opieczętowane, ale na starym mahoniowym stole nawigacyjnym Kerans ujrzał kolekcję marmurowych kończyn i popiersi z brązu, prawdopodobnie fragmenty jakichś pomników, które należało dopiero posortować.
Strangman zatrzymał się na chwilę u stóp schodów, zrywając z jednego z malowideł ściennych pas wyblakłej tempery.
– Ten statek rozpada się już na kawałki. Z pewnością nie dorównuje standardem hotelowi Ritz, doktorze. Zazdroszczę panu zdrowego rozsądku.
Kerans wzruszył ramionami.
– Czynsz w tej okolicy nie jest ostatnio wysoki. – Czekał, aż Strangman otworzy drzwi, i weszli do głównego magazynu, ciemnej, dusznej jaskini, załadowanej wielkimi drewnianymi skrzyniami. Podłogę pomieszczenia pokrywały trociny. Opuścili już klimatyzowaną część statku, toteż Admirał i jeszcze jeden marynarz szli tuż za nimi, chłodząc ich bezustannie lodowato zimnym powietrzem z węża pożarowego, podłączonego do wylotu w ścianie. Wtem Strangman pstryknął palcami i Admirał zaczął szybo zwijać płótno, którym owinięte były skrzynie.
W mdłym świetle Kerans dostrzegł niewyraźnie lśniący zarys wielkiego, zdobnego ołtarza, stojącego w kącie magazynu. Ołtarz ozdobiony był wyrafinowanymi ślimacznicami i potężnymi kandelabrami w kształcie delfinów, wyżej natomiast mieściło się neoklasyczne proscenium, mogące nakryć niewielki dom. Obok stało kilkanaście posągów, pochodzących głównie z okresu późnego renesansu, o które wsparte były ciężkie złocone ramy obrazów. Dalej stało kilka mniejszych ołtarzy i tryptyków, znakomicie zachowana kazalnica, wykładana złotem, trzy spore posągi, wyobrażające postaci na koniach, w grzywach których tkwiły wciąż splątane pasma wodorostów, kilkoro ogromnych, katedralnych drzwi, zdobionych złotem i srebrem, i duża, wykładana marmurem fontanna. Metalowe półki biegnące wzdłuż ścian magazynu zastawione były wszelkiego rodzaju mniejszymi rupieciami, jak urny wotywne, kielichy, tarcze, tace, fragmenty ozdobnych zbroi, zdobione kałamarze i tym podobne rzeczy.
Читать дальше