Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Lecz najpiękniejsza, najwspanialsza była kolekcja broni Diabła Łańcuckiego. Ludzkie oko nie widziało nigdy tak cudnie zdobionych szabel, czekanów, łuków, buław i buzdyganów. Były tam oprawne w złoto pałasze, batorówki i ordynki w pochwach nabijanych klejnotami, węgierki z diamentowymi kapturkami, kołczany i łubie sadzone perłami, wyszywane złotą nicią, zdobione sztukami z rubinami i jaspisami. Były nawet strzały ze złota, zdobione drogimi kamieniami. Były koncerze ze srebrnymi rękojeściami, w pozłocistych pochwach, pałasze lśniące od diamentów i szmaragdów. Kindżały tureckie i tatarskie, z płaskorzeźbami, z perłami i turkusami. Były w końcu tarcze i kałkany obszywane złotogłowiem, zdobione brylantami, z których największy dorównywał wielkością orzechom z ogrodu za dworem nieboszczyka Hermolausa Dwernickiego, a może nawet i był nieco większy od nich. Były cuda i cudeńka ze srebra i złota, z drogich klejnotów, futer, z najprzedniejszej stali i żelaza...
Wszystko to zrabowała hałastra, kozacy, szlachta i chłopi!
Dydyński zamarł, słysząc wściekły ryk i wycie wydobywające się z zamkowych podziemi. Oderwawszy Samuela i Zygmunta od rabunku, skoczył na dziedziniec zamkowy, do drzwi pod wieżą zamkniętych żelazną kratą. Zobaczył, jak potrząsały nią wynędzniałe i oberwane postacie. To więźniowie Diabła, słysząc, że zamek jest wzięty, rozbili swoje okowy, wyłupali drzwi i kraty. Wnet kilku hajduków i kozaków pomogło im uporać się z ostatnią przeszkodą, wypuściło nieszczęśników na wolne powietrze.
Wyrwali się z ciemnicy jak potępieńcy z piekielnych czeluści. Z wrzaskiem, z wyciem rzucili się do zamkowych komnat zbrojni w kłody, kije, w żelazne laski. Hajducy i czeladź Opalińskiego gwałcili, mordowali i rabowali, ci zaś zajęli się tylko zemstą, czyli niszczeniem. Z wściekłością, mszcząc się za miesiące mąk i tortur, rozwalali na kawałki komody, łoża, stoły i stołki, przepięknie rzeźbione karła, ławy i sekretarzyki. Rąbali szafy i portrety, roztrzaskiwali przepyszne gdańskie piece i zdobione herbami Stadnickich kominki.
Dydyński zadrżał, widząc, jak strasznie byli okaleczeni. Patrzył na ludzi w łachmanach, pokrytych wrzodami i strupami. Takich, którym obcięto piłą ręce i nogi lub wyłupiono oczy, przypalano, batożono, piętnowano rozpalonym żelazem. Ci, którzy trzymali się jeszcze na nogach, pomagali kalekom wyjść z ciemnicy, zdrowi nieśli chorych, wciągali ich po oślizłych schodach na gorący blask czerwcowego słońca. Część z nich rzuciła się po żagwie, pochodnie i kwacze. W bezsilnej złości pognali, aby podkładać ogień pod drewniane hurdycje, zasłony i draperie w komnatach, dębowe ganki, schody i podcienia...
A potem ktoś krzyknął na widok Dydyńskiego. To był zarośnięty człowiek w porwanym, postrzępionym, rojącym się od robactwa żupanie, ranny w nogę, kulejący, podtrzymywany przez drugiego więźnia.
Jacek nad Jackami wytężył wzrok, rozłożył szeroko ręce, przyskoczył do nieznajomego, porwał go w ramiona i uściskał. To był Andrzej Ligęza, jego dawny druh i kompanion, z którym wywołał niegdyś wielką awanturę w Przeworsku i mocno zalazł za skórę kasztelanowi Mikołajowi Spytkowi Ligęzie z Rzeszowa.
– Panie Ligęza! – zakrzyknął. – Waszmość żyjesz? A myśmy już waści pochowali!
– Co to za życie było! – Szlachcic splunął w stronę zamku. – Chciał mnie Stadnicki pozbawić Piotraszówki, do Sanoka zawieźć, abym go ze wszystkiego skwitował, ale kij mu w rzyć, skurwemu synowi. Głodem mnie morzył, po małodobrego posyłał, a dziś kat jemu poświeci!
– Chodź, waszmość, ze mną. Jestem tu z ludźmi, z przyjaciółmi, z braćmi. Zabierzemy cię do domu.
– Jest ktoś jeszcze, kto chce z waszmością mówić. – Ligęza wskazał na drugiego z więźniów. Dydyński westchnął, otarł pot z czoła, a wtedy tamten padł przed nim na kolana i zaszlochał.
– Panie bracie – łkał Przecław, wynędzniały, pokryty ranami, zakrwawiony – braciszku mój najdroższy, zmiłuj się nade mną... Ze dworu wypędź, ale wybacz. Co ja przecierpiałem... Kiedym się dowiedział, że Konstancję Sienieński porwał, poszedłem precz ze służby... Uwolnić ją chciałem, ale mnie do lochu posadzili, w dyby. Ucho mi jedno urżnęli, nos mieli próbować, szczęściem odsiecz nadeszła... Daruj mi, bracie, błagam cię w imię Jezusa Chrystusa...
– Chciał waści narzeczoną uwolnić, potwierdzam – rzekł Ligęza. – Do Hołuczkowa wpadł, straże pobił. Ale okazało się, że Sienieński mocniejszy jak młody stolnikowic. Tak i poszedł do loszku Przecław, między nas, nieszczęsnych.
Dydyński nie wiedział, co czynić... Nie miał już sił... Nie miał chęci. A zresztą – pal to diabli. Stadnicki był pobity, porąbany, Łańcut złupiony, zamek zdobyty.
Jednym szybkim ruchem Jacek palnął brata w twarz, na odlew, z prawej strony. A potem wyciągnął rękę.
Przecław ujął ją i ucałował.
– Wybacz, bracie – rzekł. – Zapamiętałem się.
– Prędzej rozum straciłeś. A teraz zaprowadź pana Ligęzę do koni! Zabieramy dupy w troki, póki czas!
Płomienie zahuczały, zatrzeszczało drewno zajęte ogniem. Ogień przeskoczył na soboty i galerie, wtargnął do wnętrza komnat, przeskoczył na dach, liznął krokwie i wsporniki.
– Gore! – rozległo się na dziedzińcu. – Uchodźcie!
– Gore!
Napastnicy i zdobywcy w panice rzucili się do okien i drzwi. Płomienie odcinały im drogę odwrotu, huczały coraz głośniej. Pożar objął prawie cały dom wielki, stajnię, wozownię, szopy i browar – rozprzestrzeniał się dalej, zajmował hurdycje i machikuły na murach.
– Do koni! – zakomenderował Dydyński. – Zygmunt, Samuel! Zwołajcie wszystkich Dwernickich i braci! Migiem!
– Jedziemy do sadzawki, bracie! – wyszeptał Przecław. – Do tej za fosą zamkową!
– Do sadzawki? Po co?
– Ja proszę, błagam, posłuchaj mnie... Tam Stadnicki...
Dydyński pokiwał głową. Rozumieli się bez słów.
* * *
Szybko podnieśli stawidło, spuścili wodę, pozostawiając muł i szlam na dnie sadzawki. Przecław rzucił się tam pierwszy, wpadł w grząskie błoto z oskardem, przebrnął przez wodę i począł jak szalony rozkopywać bagnistą ziemię. Wkrótce dołączyli do niego Dwerniccy. I nie minęło wiele czasu, gdy coś zazgrzytało i załomotało pod oskardem.
Spoceni, brudni i umazani w cuchnącym szlamie szlachcice wyciągnęli wspólnym wysiłkiem pierwszą z szeregu ciężkich skrzyń. Była duża, okuta żelazem i zalana smołą, dzięki czemu mogła spoczywać długo na dnie zamkowej sadzawki. Mikołaj z trudem rozrąbał zardzewiałą kłódę, otworzył ciężkie wieko.
Kiedy zajrzeli do środka, Dydyński zamarł. We wnętrzu leżały czerwone złote, dukaty i talary, floreny, portugały i dublony. Blask złota był silniejszy niż czerwona łuna pożaru łańcuckiego zamku.
– Skarb Diabła Łańcuckiego – wycharczał Przecław. – Dowiedziałem się o tym przypadkiem; widziałem, jak to zakopywali.
– Ile jest tych skrzyń?
Przecław zachichotał, splunął i uśmiechnął się.
– Dla wszystkich starczy, braciszku. Dla naszych dzieci. A ostatek dla wnuków, na przepicie...
* * *
I to już był koniec tej historii. Wracali do Niewistki, do Dwernik... Jechali cali, zwycięzcy, choć porąbani, skrwawieni. Daleko za nimi pozostał płonący zamek Diabła, który teraz, w ostatnich chwilach swego istnienia, zmienił się w prawdziwe piekło, wydany na pastwę szalejących płomieni. Pozostał Łańcut, w którym srożyło się żołnierstwo, grabież i gwałt, gdzie wśród trupów wyrżniętych mieszczan lała się strumieniami gorzałka, wino i miody, pijani kozacy i słudzy kłócili się, awanturowali o łupy, dobra i towary.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.