Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Oszukałeś mnie i wydałeś Diabłu!

– Słowo jest słowem! Łżesz jak pies, mości Dydyński. Złamałeś parol dany Stadnickiemu, złamałeś przyrzeczenie zaprzysiężone mi na krzyż wtedy, po bitwie w Dwernikach...

Dydyński roześmiał się lodowato.

– Ofiarowałem ci się na siedem miesięcy służby. Ani tygodnia krócej, ani dnia dłużej. Zaprzysiągłem ci w Święto Archaniołów, dwudziestego dziewiątego września! A dziś jest trzydziesty aprilis! Nasza umowa jest skończona! Nic nie jestem ci winny!

Kardasz zawył ze złości. Jednym ruchem odrzucił pałasz, który z furkotem poleciał w górę, wbił się w drewnianą belkę obok dzwonu Dziaduskiego. A potem rzucił się z gołymi rękoma na Dydyńskiego!

Stolnikowic ciął go w brzuch, wytaczając kwartę czerwonej krwi, chlasnął w policzek i w skroń, a potem, widząc bezcelowość swych wysiłków, wskoczył na schody i pomknął na górę. Kardasz szedł za nim, powoli, z okrutnym uśmiechem na zakrwawionej twarzy przypominającej teraz oblicze diabła, co na chwilę wychynął z piekielnej otchłani.

W chwilę później stolnikowic nie miał już dokąd iść. Był na najwyższym piętrze dzwonnicy, nad dębowymi progami, na których wisiały najcięższe dzwony. Wstąpił tyłem na najszerszą z belek i cofał się wpatrzony w prześladowcę.

– Czas do piekła, mości Dydyński – wycharczał Kardasz. – Szabla ci się nie przyda, nie zabijesz mnie tutaj! Pójdź w me ramiona, ukręcę ci łeb szybciej, niż myślisz. Nie bój się, nie zaboli...

Dydyński ciął go z zamachu w łeb, poprawił w pierś, chlasnął w żywot.

Kardasz przyjął cięcie na lewy bark, chwycił ostrą klingę nieuzbrojoną prawą dłonią, ścisnął i przytrzymał. Stolnikowic szarpnął za rękojeść i wrzasnął, bo wróg uwięził mu broń jak w kleszczach. Hryń roześmiał się jeszcze głośniej, wyrwał oręż z ręki Jacka nad Jackami. Cisnął szablę na sam dół dzwonnicy!

Pan stolnikowic nie czekał, aż znajdzie się w braterskich uściskach Kardasza. Jednym ruchem wyrwał kindżał zza pasa. Hryń roześmiał się, widząc krótkie ostrze w ręku Dydyńskiego. I rzucił się, aby schwycić wroga wyciągniętymi, pokrwawionymi rękoma!

Jacek nad Jackami nie skoczył na niego. Nie walczył dalej. Zerknął w dół i bez namysłu skoczył z progu! Sam z własnej woli rzucił się w rozwierającą się pod jego nogami otchłań liczącą prawie sto stóp. Lecz nie spadł w pustkę. Uderzył nogami w krawędź największego dzwonu przemyskiej katedry, zjechał po śliskiej krawędzi, popchnął spiżowego smoka własnym ciężarem, zakołysał nim. Stoczył się na bok, na grubą belkę nośną podtrzymującą całą konstrukcję. Spadł, ocierając się o heblowane, gładkie drewno...

Zanim pogrążył się w przepaści, uchwycił kindżał oburącz, wbił go w zmurszałe drewno, głęboko, z całych sił, ścisnął i przytrzymał!

Ostrze pogrążyło się w balu, zarysowało długą, głęboką bruzdę w starym drewnie i wreszcie się zatrzymało. Dydyński zawisł nad otchłanią uczepiony zbawczego kawałka stali. Szlachcic usłyszał cichy trzask, dostrzegł, jak ręcznie kuty i hartowany damast wygiął się w łuk.

Przez długą chwilę życie stolnikowica zależało od tego wąskiego kindżału wykutego przez nieznanego kowala w dalekim Perekopie, na Krymie...

Broń wytrzymała!

Dzwon obrócił się na łożyskach. Wraz z nim przekręciła się gruba dębowa belka. Kardasz zawył, bo nagle stracił oparcie w nogach. Z rykiem ześliznął się z progu, zamachał rękoma i spadł!

Nie... W ostatniej chwili chwycił się szczytu dębowego progu zakrwawionymi rękoma, zawisł obok dzwonu. A potem wsparł się na koronie spiżowej czaszy, wydźwignął w górę, na kołyszącą się belkę dzwonową, przytrzymał lin i zastrzałów.

– Nie tak prędko, mości Dydyński – wycharczał z tryumfem. – Obaj pójdziemy do piekła, ale ty będziesz tam na długo przede mną!

Podciągał się coraz wyżej na rozbujanym progu. Rozglądał w poszukiwaniu broni, a wówczas jego wzrok padł na Konstancję...

– Panieeeee! – zdążył tylko ryknąć. – Nieeeeeeeee!

Dwernicka desperacko odbiła się od drewnianego filaru, zakołysała związana, powieszona za ręce, a potem uderzyła Kardasza obiema nogami, celując prosto w zęby i jedyne oko na zakrwawionym łbie!

Ten cios przeważył szalę. Odrzucił łeb Hrynia w tył, wyzuł z sił, wtłoczył mężczyznę pomiędzy dębowe belki. Jego prawa dłoń od razu straciła oparcie, ześliznęła się po świeżo rozlanej krwi, a lewa ręka nie utrzymała już ciężaru porąbanego ciała.

Kardasz poleciał w dół z rykiem przerażenia, wpadł między dzwony, zawadził łbem o pierwszą czaszę, uderzył plecami w dzwon piętro niżej, potrącił nogą lewar odchodzący od bocznego progu. I zanim wyrżnął z impetem o ziemię, wprawił w ruch wszystkie spiżowe serca szybciej i sprawniej, niźli potrafiłoby to uczynić pięciu najlepszych przemyskich dzwonników...

Ta sztuczka była ostatnią, której dokonał. Miała tylko jedną wadę.

Była nadzwyczaj trudna do powtórzenia.

Hryń Kardasz spadł na sam dół wieży. Jego ciało wyrżnęło z impetem o ziemię, zadygotało. Żył jeszcze, próbował powstać na nogi, dźwigał się z wolna na kolana.

Dydyński puścił prawą ręką zbawczą rękojeść kindżału. Zakołysał się, zachybotał, aż wreszcie chwycił poprzecznej belki. Stęknąwszy, przeniósł tam ciężar ciała, zawisł, podciągnął się z trudem, a potem wywindował na deski. Od razu spojrzał w dół, na zakrwawione, dygocące ciało charakternika.

Stolnikowic nie czekał, aż Kardasz wróci po niego na górę. Skoczył na ostatnie piętro, wpadł na dębowy próg i przeciął pałaszem wroga wszystkie liny podtrzymujące dzwon Dziaduskiego. Ogromna czasza fundowana przez przemyskiego biskupa, pogromcę heretyków i apostatów, poleciała w dół, odbiła się z brzękiem od spiżowych cielsk swych mniejszych braci i ze strasznym hukiem, z brzękiem pękającego spiżu, wbiła w drewnianą podłogę pokryte krwią ciało Hrynia Kardasza.

Dydyński pokiwał smutno głową. Dopiero teraz nabrał pewności, że Diabeł z Dwernik nigdy już nie wstanie.

* * *

Kiedy było już po wszystkim, pan stolnikowic złożył na schodach bezwładne ciało omdlałej Konstancji. Ogromny tłum mieszczan, chłopów i czeladzi zgromadził się przed katedrą. Dydyński oparł głowę dziewczyny na ramieniu, ostrożnie sprawdził puls, po czym ulga odmalowała się na jego obliczu.

– Kostusiu! Ty żyjesz? – jęknął. – Żyjesz po tym wszystkim. Zbudź się, proszę, najmilsza.

A potem wybuchnął płaczem i porwał dziewczynę w ramiona. Jego bracia i Dwerniccy stali dokoła ponurzy i zmęczeni. Berynda zmiął kołpak w dłoniach, ocierał oczy kułakiem.

Wnet sprowadzono cyrulika, który obejrzał bladą jak śmierć dziewkę, nacierał skronie gorzałką, podsuwał pod nos trzeźwiące sole. Nic jednak nie pomagało. Konstancja leżała bez tchu, z głową wspartą na kolanach stolnikowica, z rozpuszczonymi czarnymi włosami opadającymi na kamienne schody. Jacek nad Jackami gładził ją po policzkach i głowie, przytulał jak najdroższy skarb.

– Nie umieraj, mościa panno – wyszeptał. – Nie odchodź, kiedy nie ma już Gedeona...

Tak jakby promień słońca padł na oblicze panny Dwernickiej. Dydyński krzyknął z radości, kiedy jej oczy rozwarły się z wolna i zobaczył w nich niebo.

– Zostaw mnie! – jęknęła Konstancja. – Nigdy nie będę... Puszczaj!

– Moje serce, jego już nie ma.

– Nie ma? – Spojrzała na Dydyńskiego błędnym wzrokiem. – Jacku – wyszeptała – czy my jesteśmy... w niebie?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x