Tim Powers - Ostatnia Odzywka
Здесь есть возможность читать онлайн «Tim Powers - Ostatnia Odzywka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatnia Odzywka
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatnia Odzywka: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatnia Odzywka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatnia Odzywka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatnia Odzywka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Pasażerowie autobusu patrzyli na starego człowieka, który coś krzyknął.
– Co powiedział? – spytał jakiś człowiek.
– Tam jest walet – odpowiedział inny.
– Czemu tak intensywnie wpatruje się w okno?
– Pewnie stara się wy patrzeć toaletę… Patrz, zlał się w spodnie!
– Jezu, co on robi, jeżdżąc samotnie? Ma sto lat, jak nic!
W resztkach rozumu, jaki kołotał się jeszcze w głowie doktora Leaky’ego, migotały fragmenty myśli, podobne głębinowym rybom – kruche iskry luminescencji, pędzące wokół niepoznawalnych spraw w ciemności. Dziewięćdziesiąt jeden, dziewięćdziesiąt jeden, dziewięćdziesiąt jeden, biegły nie wypowiedziane, z trudem łączone słowa. Nie sto. Urodzony w dziewięćdziesiątym dziewiątym… to był walet. To był walet jak wszyscy diabli, na zachód stąd… nie ma zapachu róż, to dobrze… nie ma żadnego zapachu… no cóż, siku…
Art Hanari pozwolił wreszcie nakłonić się do zajęcia wyściełanego stołu. Masażysta przestał go pytać, co miał na myśli, wypowiadając uwagę o walecie, i podjął trud wcierania roztworu lanoliny w jego mięśnie piersiowe i trójgłowe ramion.
Masażysta ignorował trwałą erekcję Hanariego. Za pierwszym razem, ciekawy, zajrzał do jego karty i dowiedział się z niej, że w organ pacjenta wszczepiono chirurgicznie, jako drakoński środek leczniczy na trwałą impotencję, silikonowy pręt. Zakrawało to na marnotrawstwo, ponieważ z wyjątkiem paru pielęgniarek i fizykoterapeutek, Hanari nie widywał kobiet i nie okazywał żadnego zainteresowania nimi – ani zresztą nikim innym. Prawie się nie odzywał, a przez ostatnie osiem lat nie miał ani jednego gościa.
Ale masażysta nie był zdziwiony informacją o wszczepieniu implantu. Pensjonariusze La Maison Dieu mogli sobie pozwolić na wszystko i widział już dużo bardziej ekstrawaganckie operacje plastyczne.
Tym, co go zaskoczyło, była data urodzenia Hanariego – 1914. Ten mężczyzna miał siedemdziesiąt sześć lat… ale jego blada skóra była gładka i jędrna, włosy zdawały się naturalnie kasztanowe, a twarz należała do pogodnego trzydziestolatka.
Skończywszy, masażysta wyprostował się i wytarł dłonie w ręcznik. Spojrzał na mężczyznę na stole, który najwyraźniej usnął, i potrząsnął głową.
– Boże, miałeś raczej na myśli głupka – zamruczał, a potem skierował się do drzwi.
– Dwadzieścia do szóstek-powiedział rozdający cierpliwie. Staremu Stuartowi Benetowi zawsze trzeba było przypominać. Właśnie w tej chwili Benet używał swego inhalatora przeciwko astmie.
– Do ciebie, Beanie – powiedział gracz po jego lewej ręce.
– Och! – gruby człowiek odstawił inhalator, odgiął rożek siódmej karty i zerknął na nią ponad swoją siwą brodą.
– Beanie, powiedziałeś właśnie, że to jest walet – rzekł inny gracz niecierpliwie. – A jeśli to prawda, to masz dwie pary, a ja mam, tak czy inaczej, coś lepszego.
Benet uśmiechnął się i pchnął na środek stołu cztery pomarańczowe żetony.
Pozostali gracze wyrównali i podczas sprawdzenia okazało się, że Benet ma tylko parę, która leżała wcześniej odkryta.
– Hej, Beanie – powiedział zwycięzca, zbierając żetony – co się stało z tym waletem, o którym krzyczałeś?
Rozdający zebrał karty i zaczął je tasować; powstrzymał się przed zmarszczeniem czoła. Benet był zatrudniony jako podstawiony gracz, służący do zapychania miejsc przy rzadko obsadzonych stolikach w sali pokera, i chociaż kasyno wynajęło go, czyniąc grzeczność cennemu wspólnikowi w interesach, Beanie był dobry w swojej robocie – zawsze wesoły, zawsze gotów sprawdzać i tracić pieniądze. Ale podstawieni gracze nie powinni blefować ani podbijać stawki, a ten okrzyk: „Boże, tam jest walet”, stanowił rodzaj blefu.
Rozdający zanotował sobie w pamięci, żeby poprosić pannę RecuWer, by przypomniała Benetowi o obowiązujących regułach. Stary człowiek zdawał się nie słuchać nikogo innego.
Około szóstej wieczorem stolik informacji w czytelni UNLV był zawsze oblężony. Zdawało się, że studenci, zajęci w ciągu dnia, zjawiali się wszyscy naraz, podchodzili niezdecydowanie do pulpitu i zaczynali na jeden z dwóch sposobów: „Gdzie mógłbym znaleźć…” lub dużo częściej: „Mam małe pytanie…” Stary Ri-chard Leroy wysłuchiwał cierpliwie zawiłych opisów książek, których poszukiwali, a potem, niemal niezmiennie, kierował ich albo do biurka obsługi, albo pokazywał im, gdzie znajduje się odpowiedni katalog. W tej chwili, metodycznie, ustawiał na półkach książki na ich właściwych miejscach.
Kilkoro studentów patrzyło na niego nadal podejrzliwie, ale on zapomniał już, że krzyknął przed chwilą, i znajdował się ponownie w stanie, jaki jego współpracownicy nazywali „stupo-rem Ricky’ego”.
A Betsy Reculver, jedna z tych osób, które wypowiedziały ochotniczo w zgodnym chórze owo zdanie, szła wolno szerokim, jasno oświetlonym i zawsze zatłoczonym chodnikiem obok Fla-mingo Hilton.
Patrzyła przez chwilę na procesję stylizowanych flamingów, oświetlonych przez chyba milion żarówek, które przyczepiono wzdłuż brzegów lustrzanych paneli ponad oknami nowego frontonu kasyna. Za nim, schowany przed przechodniami ze Strip, znajdował się długi basen, a na jego dalszym końcu, pomniejszony teraz przez szklane wieżowce, które stanowiły nowoczesne sekcje hotelu, stał oryginalny budynek Flamingo, który Ben Sie-gel zbudował w 1946 roku jako swój zamek.
Teraz to był jej zamek, chociaż ludzie z Hiltona nawet o tym nie wiedzieli.
Inni jednak świetnie zdawali sobie z tego sprawę – magicznie rozumujący nieudaczni uzurpatorzy, zwani waletami – i oni chcieliby go jej zabrać. Ten nowy walet, na przykład, kimkolwiek on jest. Muszę zebrać swoje blotki, pomyślała, i unikać waletów, kiedy będę to robiła.
Odwróciła się i spojrzała na drugą stronę ulicy, na nadal delikatnie blade niebo na zachodzie, widoczne za wybijającymi się, podświetlonymi na złoto fontannami i kolumnami Caesars Pałace, pobłyskującego niebieskawą poświatą geometrycznych abstrakcji jego tysiąca sześciuset hotelowych pokoi.
Walet z zachodu.
Z powodów, których nie chciała rozpatrywać, to zdanie zaniepokoiło ją, ale na przekór sobie, i tylko przez moment, wspomniała o rozcięciu oka przez kartę tarota, wystrzale oraz o dewastującym uderzeniu śrutu z gilzy.410; a także o śliskich od krwi dłoniach, ściskających rozwaloną pachwinę. I o kasynie, zwanym Moulin Rouge, które nie istniało przed 1955 rokiem. Sonny Boy, pomyślała.
Odrzuciła wspomnienia, czując przelotną urazę, że podążyły za nią z jej poprzedniego ciała.
To nieważne, kim może być ten walet, powiedziała sobie. Kimkolwiek jest, pokonałam wcześniej facetów lepszych od niego; a także kobiety. Siegela. Lady Issit, i tuziny innych. Mogę znowu to zrobić.
Nagle poczuła smak mocnego alkoholu – a potem powódź zimnego piwa. Stała zwrócona twarzą nadal na zachód, więc mogła stwierdzić, że to wrażenie nadpłynęło z tamtego kierunku.
Tam jest jedna z ryb, pomyślała z ostrożną satysfakcją. Prawdopodobnie facet, bo pije piwo z młotkiem. Już po tej stronie granicy Nevady, na moim terenie, kierowany nieodpartym impulsem, by pokonać ocean i udać się na pustynię, porzucić wszystko i skierować się tutaj – być może związany w bagażniku jaguara Trumbilla, jeśli to była ta konkretna ryba, a my mieliśmy szczęście.
A jeśli nie jest z Trumbillem, to mam nadzieję, że tamten facet nie znajdzie go. Nie mogę sobie pozwolić na utratę przyszłych nośników, swoich osobistych strojów-tych jestestw, na których I’ zamierzam polegać przez następnych dwadzieścia lat.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatnia Odzywka»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatnia Odzywka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatnia Odzywka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.