Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Stanisław Krasnogorow, informatyk z instytutu naukowo-badawczego, zostaje wezwany na przesłuchanie. Sprawa dotyczy jego kolegi, ale wkrótce okazuje się, że to tylko pretekst. Służby bezpieczeństwa interesują się przede wszystkim Stanisławem. Nie jest on bowiem zwykłym człowiekiem. Posiada niesamowity tajemniczy dar…

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

(Po co nazwał Michaela majorem? Michael nawet nigdy nie był w wojsku. Ale nazwałby go i pułkownikiem, gdyby Michael był chociaż trochę podobny do zawodowego wojskowego. Instynktem starego lisa odczuwał, że tu pasuje właśnie armia…

Ale Michael w najlepszym wypadku mógłby być tylko sierżantem. Sierżantem oddziału specjalnego. Specoddziału…) — Dlaczego do samochodów? — od razu zareagował generał Małnycz. — Panom oficerom będzie znacznie wygodniej tutaj.

A poza tym, wie pan, Stanisławie Zinowiewiczu, mamy tutaj pewien porządek… Nie warto go łamać… A sztab możemy zawiadomić od razu, natychmiast pana zaprowadzę, żeby pan mógł się połączyć…

— Świetnie, generale! Dziękuję panu.

(W kremowym, matowym, przytulnie oświetlonym ukrytymi lampami pomieszczeniu było troje drzwi i koło każdych stał podoficer z drewnianą twarzą i rozpiętą kaburą w stanie gotowości. W tym cichym klasztorze mieli swój regulamin, który potrafili mu narzucić — niezłomnie i bezwzględnie).

Rzut oka na Michaela. (Ten — w porządku, nie zawiedzie).

Rzut oka na Kostię. (Marna sprawa, nic nie rozumie, za dużo pali, żeby kapować szybko i jasno, „rozpusta i nikotyna”). Rzut oka na Iwana. (Całkowita beztroska. Strach na to patrzeć. Biedny, biedny generał Małnycz…)…Źle. Złe jest tutaj. I pachnie czymś ohydnym. Co z Wikontem? Czemu nic nie mówi, gęba gnidzia?

— … Z łącznością się nie spieszy, generale. Chcę widzieć Wiktora Grigoriewicza.

— Oczywiście! Ale zapewniam z radością: jest w całkowitym porządku! Może pan być zupełnie spokojny…

— Mimo to.

— Oczywiście. Rozumiem pana. Sam się namartwiłem. Nie uwierzy pan, przez całą noc, jak przeklęty… Przepraszam pana (to — do Iwana). Przecież prosiłem, żeby zostać…

— Generale — powiedział stanowczo pan Prezydent. — To mój osobisty ochroniarz. Musi mi towarzyszyć. Nawet do kibla.

Zapanowała dramatyczna cisza. Generał Małnycz z wysiłkiem walczył z instrukcją. Z regulaminem klasztoru. A być może — prościej, prościej! — z obawą przed jakimiś niewiadomymi komplikacjami? To było niezrozumiałe. Tutaj wszystko było niezrozumiałe.

Panowały tu porządki rodem ze specjalnego więzienia, a nie żadnego instytutu, choćby i nawet zamkniętego. Porządki domu dla chorych na „powolną schizofrenię”. Dlatego było tutaj tak nieprzyjemnie i ohydnie, pomimo kremowych paneli, aksamitnych wygodnych kanap i porządnych kopii obrazu Ruś pierwotna, który powieszono fachowo i na właściwym miejscu. Więzienie.

— Cenie, pana poczucie humoru, panie Krasnogorow — powiedział wreszcie generał, uśmiechając się z oczywistym wysiłkiem. — Jednakże do środka, przepraszam, do kibla nawet jemu…

— No, generale — powiedział pan Prezydent, teraz już łagodnie. — Przecież nie idziemy do kibla?

— Che-che… Jednak musi się pan zgodzić…

— Bezwarunkowo. Zgadzam się! Dwóch opinii tutaj być nie może. Pan jest gospodarzem, ja tylko gościem…

— Tak. Ale z drugiej strony… Pewne reguły…

— Przy czym gość jest zaproszony, prawda? Czy ja się mylę?

— Oczywiście, oczywiście, chociaż zgodzi się pan, że regulaminy napisane sanie przez nas, a dla nas… che-che…

— Podstawowe pytanie filozofii: człowiek dla regulaminu, czy regulamin dla człowieka?

— No właśnie, no właśnie… Ale my jesteśmy wojskowymi, bez względu na naszą zupełnie pokojową działalność, regulamin dla nas, przepraszam, ważniejszy jest od konstytucji…

Rozmawiając w ten sposób, fałszywie i na siłę, przeszli z westybulu (obok nieprzyjemnie skamieniałego podoficera) w głąb chronionego rejonu, do długiego kremowego korytarza, pustego, sterylnie czystego, nagiego i pachnącego szpitalem (waleriana, lizol, przypalona kasza), a potem przez drzwi, które nagle pojawiły się w gładkiej ścianie — do drugiego kremowego korytarza, którego nie można było odróżnić od pierwszego, i Wanieczka, którego nie było słychać, a nawet, można powiedzieć, widać (jak przystoi prawdziwemu nindżji), szedł w stosownej odległości ze smutną twarzą konfidenta i rezydenta, a w trzecim korytarzu nagle pojawił się przed nimi i cicho dołączył do nich jakiś człowiek, długi i z długą twarzą, w granatowym kitlu chirurga, nałożonym na odwrót, przedstawiony bez żadnych formalności jako „doktor Bur-mur-mur-szyn”, ale spod kitla widać mu było spodnie z lampasami pułkownika…

Wszystko było źle, źle, niespokojnie i fałszywie. Wanieczka.zabezpieczał tyły, ale niebezpieczeństwo groziło nie z tyłu, a nie wiadomo skąd… sztuczna gadanina generała… wyraźne niezadowolenie w żółtych oczach długiego doktora… i ten dziwny szum, na granicy słyszalności, jak dzwon w uszach — czy to były tańce gdzieś za trzema ścianami, czy to pracowała maszynownia, czy to dum statystów na jakiejś ponurej szalonej scenie grał, pokrzykując czasami: „O czym rozmawiać, kiedy nie ma o czym rozmawiać”… I nagle zrozumiał, dlaczego generał Małnycz, który jest człowiekiem raczej małomównym i wcale nie światowym, nieprzerwanie gada, i to jakieś bzdury: generał był skrajnie zdenerwowany i spięty, i widocznie starał się jakoś zagłuszyć ten jednobarwny, ale oczywisty szum (w ten sposób domownicy, przyjmując ważnego gościa, starają się zagłuszyć straszne mruczenie rodzinnego debila z sąsiedniego pokoiku).

— A gdzie obiecana pomoc, generale? — zapytał, żeby przerwać ten sztuczny i nienaturalny potok słów.

— Jaka pomoc? — Generał świetnie zrozumiał, o jaką pomoc pyta go Gospodarz i był wyraźnie zmieszany, nie znajdując odpowiedzi i nie wiedząc, co powiedzieć.

— Przecież obiecał pan wysłać po nas BTR. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło…

— Tak… BTR… Oczywiście. Ale proszę sobie wyobrazić…

— Dyscyplinka — odezwał się nagle doktor z długą twarzą i wpił się żółtymi, okrągłymi, kocimi oczami w Gospodarza. Oczami nieobliczalnego kota z wysypiska śmieci — wojownika i złodzieja.

— Tak? — uprzejmie powiedział Gospodarz.

— Dyscyplinka mamy do chrzanu, panie Krasnogorow. Jakie tam BTR-y. Urządzenia do grzania wody działają i za to dziękujemy.

Gospodarz stwierdził, że koniecznie trzeba uważnie popatrzeć na niego i oznajmił (z niewyczerpanego repertuaru Kuźmy Iwanycza): — „Dowódca batalionu nie chodzi na piechotę — bierze ze sobą BTR albo zastępcę KA-owca”.

— No właśnie — z gotowością powiedział śmietnikowy kot, który najwyraźniej nic nie zrozumiał, a generał Małnycz szybko zaproponował: „Tędy, proszę” — i wyciągnął białą, zadbaną dłoń w stronę otwartych drzwi windy. Cichy Wanieczka w ogóle nic nie powiedział, ale niezauważalnym ruchem prześlizgnął się między nimi i znalazł się pierwszy w nieznanym zamkniętym pomieszczeniu.

W windzie pachniało już nie szpitalem, a koszarami. Kozakami. Smarem karabinowym. Totalną beznadzieją powszechnego obowiązku służby wojskowej.

Wszyscy milczeli. Walczył z ogarniającą go nagle klaustrofobią i przez zmrużone oczy obserwował generała. W istocie, był to zupełnie mu nie znany i niezbyt przyjemny człowiek. Spotykali się kilka razy. Rozmawiali o medycynie. Wikont poniewierał nim jak sługusem. Uważał za osła i żołdaka. Ale z niewiadomych przyczyn nadal trzymał go przy sobie. Dla dobra sprawy. Wikont zawsze był wielkim i bezwzględnym zwolennikiem Dobra Sprawy…

Generał Małnycz na jakiś czas przestał mówić, ale jego wargi nadal poruszały się, a spojrzenie stało się szklane. Był — daleko stąd. Jakby ogłosił dla siebie przerwę i teraz odpoczywał, albo wymyślał tekst drugiej części przedstawienia. Doktor z długą twarzą sapał włochatym nosem. Mocno i strasznie śmierdział tytoniem. Wanieczka stał obojętny. Ciekawie, co Wanieczka myśli o sytuacji?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Обсуждение, отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x