— Zostawiliśmy stację na orbicie… widzieliśmy w dole planetę, a przy naszym włazie dalej stał ten otwarty statek. Więc…
— Nie musisz kończyć — przerwałem. — Rozumiem, że niełatwo chwalić się własnymi osiągnięciami. Mnie także wrodzona skromność nigdy na to nie pozwalała. Od momentu, w którym przekonaliście Netta, żeby nie instalował kompletu selektorów, podczas kiedy wisieliście nad gigantyczną wytwórnią blekotu informacyjnego, można się było po was spodziewać wszystkiego. Ciekawość… — zawiesiłem głos.
— Wy… wiecie? — wyszeptała Aira. Szybko odwróciłem twarz, żeby nie zobaczyła mojego uśmiechu.
— Domyślamy się — odpowiedziałem spokojnie. — A jak was ściągnęli do tego pudełeczka nad potokiem?
— Wylądowaliśmy tam po prostu… w tym ich statku. Wysiedliśmy, a on odleciał. Zobaczyliśmy, że tuż obok nas stoi taki sześcian, a potem odkryliśmy, że możemy przechodzić przez jego ściany jak przez powietrze…
— Potraktowali was lepiej niż niektórych swoich — mruknąłem. — Mieliście polankę i strumyczek. Nie musieliście tłuc głowami o ściany…
— Co?
— Nic, nic. Nie próbowaliście się wydostać?
Znowu dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.
— Widzisz — powiedział w końcu z westchnieniem Krum — my dopiero od Netta dowiedzieliśmy się, że byliśmy zamknięci Mówiliśmy oczywiście o Ziemi, że wrócimy, że przylecicie po nas, ale to wszystko było jakieś… odległe, przyblakłe. Wyłączyliśmy swoje kompony, zostawiając tylko jeden, Ramaniana, żeby uniknąć wprowadzenia w błąd tych, którzy po nas przybędą. Pojedynczy sygnał jest bardziej czytelny. Ale nie czuliśmy obecności tej kopuły… po prostu nie przychodziło nam na myśl, że jesteśmy więźniami…
— A ludzie? — spytałem, czując, że przez plecy przebiega mi zimny dreszcz. — Wasi bliscy?
— Nie…
— Nikt?
— Nie… tam był taki… taki…
— Spokój — pomógł Kramowi Ramanian. — Tam był po prostu spokój…
— Miałeś z nami trochę zabawy — powiedziałem, jakiś czas później do Jura, korzystając z tego, że wszyscy inni zajęci byli jedzeniem. — Nasłuchałeś się, co?
Zaśmiał się krótko.
— Ależ skąd. Wiedziałem, z kim lecę. Słyszałem dużo o tobie… a co do Netta… widzisz, byłem w komisji, która badała jego sprawę. Wiesz, zaraz potem, kiedy pełniąc dyżur wyłączył na jakiś czas selektory…
Trwało chwilę, zanim się otrząsnąłem i mogłem wydobyć głos.
Syknąłem. — Masz jeszcze coś
— Pięknie dla mnie?
— Nie złość się… — powiedział pojednawczym tonem. — Tak się złożyło, że przed odlotem rozmawiałem o tobie i o nim z Boukinem. Powiedział mi, czego mogę się spodziewać… i na co powinienem uważać. Więc uważałem.
— Na Netta… i na mnie?
— Tak.
— Ślicznie. I co?
— Nic. Było dobrze. Bardzo się cieszę, że mogłem polecieć właśnie z wami — zwrócił do mnie twarz, która przybrała wyraz zabawnej powagi. — Gdyby inni ludzie latali do gwiazd, można by z nimi umrzeć z nudów. Chociaż… — zastanowił się przez chwilę — czy w ogóle inni ludzie mogliby latać do gwiazd? Może gdyby nie tacy jak ty i Nett, dotąd nie wyściubilibyśmy nosa za Księżyc?
— Ja także — burknąłem kwaśno — czy tylko Nett?
— Nie. Ty także.
Chciałem mu jeszcze coś powiedzieć, ale poczułem nagle lekki dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciłem się i tuż nad sobą ujrzałem twarz Airy. Przez mgnienie poczułem na policzkach muśnięcie jej włosów. Następnie wyprostowała się nieco.
— Lan, przykro mi… — wyszeptała.
Milczałem. Przebiegło mi przez głowę wszystko, co myślałem o niej i o sobie. Ale słowa, które chciałem wypowiedzieć, uleciały jak zbłąkane informacje i w żaden sposób nie mogłem ich ściągnąć, uporządkować…
— Ach, Airo — odezwał się nagle lekkim tonem Jur — byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie…
Sięgnął do kieszeni bluzy i po chwili podał jej zgięty, niemal przepołowiony automacik kosmetyczny. Przyjęła go bezwiednie i przyjrzała mu się wzrokiem świadczącym, że patrzy na coś, co widzi po raz pierwszy w życiu. Nagle zrozumiała. Jej twarz wypogodziła się w nikłym uśmiechu, który jednak natychmiast ponownie ustąpił miejsca wyrazowi powagi.
— Nie przyda się już na nic — ciągnął swobodnie Jur. — Pomyślałem jednak, że może zechcesz go zachować na pamiątkę…
Skinęła nieznacznie głową, po czym, trzymając nadal automacik na otwartej dłoni, znowu zwróciła się w moją stroną.
— Nie wiem, jak to się stało, Lan — szepnęła. — Przecież naprawdę cię kochałam… ale Nett… — głos uwiązł jej w krtani.
Nett. Właśnie to imię było mi potrzebne. Uśmiechnąłem się szeroko.
— Nic nie mów, dziewczyno — mój głos brzmiał ciepło. Już byłem opanowany. — To zawsze jest trochę nieprzyjemne, kiedy ludzie się rozchodzą — powtarzałem teraz swoje myśli, które nagle powróciły i ułożyły się w logiczną konstrukcją. Czy kłamstwo zawsze jest tylko kłamstwem i niczym więcej?
— Lan?…
— Niczego nie mam wam za złe — odpowiedziałem na nie postawione pytanie. — Bardzo cię lubię. Zresztą Netta także…
Przyglądała mi się chwilę badawczo. Wreszcie potrząsnęła głową.
— Ale ja nie mogę się z tym uporać — wykrztusiła. — Ty… To znaczy ja i Nett… a ty nas uratowałeś…
Wstałem. Obszedłem fotel i położyłem jej ręce na ramionach. Patrzyła we mnie szeroko otwartymi oczami. Musiała jednak wyczytać w moim wzroku coś, co ją przekonało, bo niedostrzegalnie jej twarz zaczęła się zmieniać. W kącikach warg ponownie pojawił się uśmiech.
— Nett was uratował — stwierdziłem. — Nie ja. Nie wiem, jakim cudem tak się stało i nie należy wyciągać z.tego żadnych wniosków, ale to jemu przede wszystkim masz do zawdzięczenia, że teraz możesz nie móc uporać się sama ze sobą — zaśmiałem się. — Ładnie mi się to powiedziało, prawda?
Uśmiechnęła się odrobinę szerzej.
— I zostaniemy przyjaciółmi? — spytała z nutką przekory.
Poczułem, że na twarz nasuwa mi się jakiś cień, jakby chmura przysłoniła słońce.
— To trochę inna historia — odparłem wymijająco, siląc się na pogodny ton.
Nie zauważyła niczego.
— Ja, ty, Nett i… Avona? — spytała, przekrzywiając kokieteryjnie główkę.
Chmura rozproszyła się.
— To znowu trochę inna historia… — odwróciłem się, żeby poszukać wzrokiem Netta.