Bohdan Petecki - Operacja Wieczność

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Operacja Wieczność» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1975, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Operacja Wieczność: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Operacja Wieczność»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Po 3 latach z księżyca Europa wraca na Ziemię kosmonauta Dan. Prowadził tam pomiary pantomatów – urządzeń scalających wiedzę o ludzkiej cywilizacji. Rzucony zostaje w świat, w którym ważniejsze od podrózy międzygwiezdnych stają się eksperymenty z genami oraz z nieśmiertelnością, czyli tzw. aktualizacją zapisu świadomości. Jego brak zgody na „operację wieczność” stanowi meritum historii, w której prawo do decydowania o własnym losie jest, według bohatera, tyleż wartością nadrzędną, co jednak ginącą w opętanym przez chęć istnienia wiecznego świecie

Operacja Wieczność — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Operacja Wieczność», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Niezbyt zdecydowanie. Nie poruszyłem się. Nie zrobiłem nic, żeby ją zatrzymać. Jej dłoń zawisła w pół drogi do zamka. Potrzymała ją tak chwilę, po czym osłabła. Odwróciła się powoli i spojrzała na mnie ze smutkiem.

— Powiedziałeś — zaczęła z widocznym wysiłkiem — że Norin… to znaczy — zawahała się — że ja., no, sam wiesz. To naprawdę ja powiedziałam, że byłeś w magazynach, więc teraz nabrałeś pewności… krótko mówiąc, uważasz, że mnie napuścili…

— Chodź, siadaj — ponowiłem zaproszenie, posuwając się odrobinę w fotelu. Podeszła, ociągając się, jakby ktoś ją popychał od tyłu i przycupnęła na skraju poduszki, uwazając, by nie zbliżyć się zbytnio do moich kolan.

— Sam już nie wiem, co sądzę, a czego nie — powiedziałem wzruszając ramionami. — Nic nie wiem. Może zawsze tak bywa… po tym. A może coś im się pomyliło? Mniejsza z tym — poczułem, że ogarnia mnie rozdrażnienie. — Nie mówmy, co było.

Zabrzmiało to kapkę bardziej serio, niż powinno. Poruszyła się niecierpliwie i spojrzała na mnie. Jeszcze trochę, a zacznie być miła. Dojdzie do wniosku, że nic innego jej nie pozostało.

— Długo tu macie zamiar siedzieć? — spytałem, zmieniając ton. — Chyba musisz czekać na Norina?

W jej spojrzeniu odbiła się jakby ulga. Poprawiła włosy i usiadła swobodniej.

— Wracam pojutrze — powiedziała szybko. — Wszyscy wracamy. Te ekipy z Transplutona, wiesz, lądują za kilka dni. Wszystko w porządku. Grenian powiedział, że teraz możemy tylko czekać, co z tego wyniknie. Ale pewnie nic…

Skinąłem głową.

— Nic — zgodziłem się. — Pantomat strzelał na wiwat. Ktoś to usłyszał i narobił bigosu. Kiedyś wojny wybuchały z bardziej błahych przyczyn stwierdziłem filozoficznie. — Gdyby jednak… — zawiesiłem głos.

Ożywiła się. Spojrzała na mnie z nagłym zaciekawieniem.

Uśmiechnąłem się.

— Spokojnie, dziewczyno pochyliłem się i położyłem dłoń na koniuszkach jej sztywno wyprostowanych palców. — Na razie jesteśmy sami — powiedziałem. — Bez względu na to, czy mamy nadzieję. I jak to rozumiemy — dodałem znacząco. — Staramy się przedstawić z jak najlepszej strony — ciągnąłem patrząc jej prosto w oczy — na wszelki wypadek. Ale wciąż jeszcze jesteśmy sami…

Jej policzki pociemniały. Rzuciła przelotne spojrzenie na swoją dłoń, ciągle tkwiącą pod moją. Oddychała odrobinę szybciej. — Szkoda… — szepnęła.

Pochyliłem się niżej, objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Chciałem pocałować ją w usta, ale odwróciła głowę, trafiłem wargami na odsłonięte ramię. Jej skóra pachniała, była matowa, chłodna i sucha. Zwykła, uczciwa skóra. Nie taka świeżo odwinięta z pieluszek.

Nie odezwała się. Jej ruchy były szybkie, ale miękkie, jakby chciała złagodzić to, co jej zdaniem musiało nastąpić. Wstała, strzepnęła bluzkę i ruszyła do wyjścia. Przyglądałem się, jak otwiera drzwi, przystaje na moment, po czym nie patrząc w moją stronę wychodzi na korytarz.

Kiedy odgłos jej kroków oddalił się, wstałem także. Uniosłem ramiona i wparłem dłonie w sufit. Pocisnąłem mocniej. Jeszcze. Parłem z całej siły, jakbym chciał wyrwać z poszycia stacji dwumetrowej grubości płat betomitu. Tak bywa, kiedy człowiek po bardzo długiej i męczącej drodze przez górskie piargi, zrzuci solidnie wypchany plecak. Zaśmiałem się na głos. Poczułem się lekki. Mogłem zacząć śpiewać.

Usłyszałem kroki. Ktoś nadchodził korytarzem. I przez myśl mu nie przeszło udawać, że go tam nie ma. Czy nasłuchiwać pod drzwiami. Wszedł i zatrzymał się w progu, mrużąc oczy porażone światłem. A może to mój widok tak na niego podziałał. Wciąż jeszcze stałem w rozkroku, podpierając ramionami niski sufit, jakbym się przygotowywał do ćwiczenia w kołowrocie.

— Cześć, braciszku — powiedziałem beztroskim tonem. Działo się ze mną coś dziwnego. Ogarnął mnie nastrój jak za chłopięcych czasów, przed gwiazdką, kiedy w domu zbierała się cała rodzina, zadowolone z siebie kobiety i zaaferowani mężczyźni. Chłonąłem ten niespodziewanie wskrzeszony świat całym sobą, wszystkimi zmysłami. Jakbym ujrzał się w otoczeniu ludzi, milionów, więcej niż milionów, na biegnącej skosem przez przestrzeń nieskończonej płaszczyźnie i jakby ich obecność była czymś nie tylko oczywistym, lecz zgoła niezbędnym, aby ta przestrzeń w ogóle mogła istnieć. Pomyślałem o Cyrze. Jej obecność stała się także czymś normalnym i oczywistym, co więcej, ona właśnie skupiała w sobie nici, wiążące mnie z nagle dostrzeżoną zbiorowością. Nie przystosowany. Kto to powiedział? I co ma do tego przystosowanie?

Nieważne. Ja na przykład znajduję w sobie uczucia i argumenty, które z całą pewnością przychodzą z zewnątrz. Czyli, jestem otwarty. A to z kolei oznacza, że wreszcie dosięgła mnie tylekroć zapowiadana przez Norina i innych niespodzianka. Prawdziwa. Żadne tam hocki-klocki z aparaturą rehabilitacyjną czy „pilotem wszechczasów”. Załóżmy, że mi pomogli. Że w czasie, kiedy wyłaziłem ze słoiczka, podkręcili jakąś śrubkę w aparaturze stymulującej. W końcu mogli to zrobić niechcący. Cóż prostszego niż błąd w przenoszeniu „zapisu osobowości”. Działają nie tysiące, ale miliardy czynników. Ale to nie był błąd. Tego oczywiście nie dowiem się, nigdy. Nie pisną słówkiem. Proszę bardzo. W gruncie rzeczy liczy się tylko, co jeszcze zrobię.

Zaśmiałem się. Stał jak wmurowany i przyglądał mi się. Raz czy dwa nieznacznie poruszył głową, jakby z niedowierzaniem. W jego wzroku malowało się zaciekawienie, ale twarz miał surową, poważną. Nie przyszedł się bawić.

— Grenian chce z nami mówić — powiedział wreszcie rzeczowym tonem. — Prosił, żebym po ciebie wstąpił.

Opuściłem ramiona i poprawiłem kombinezon. Następnie usiadłem i nie śpiesząc się, zacząłem wkładać buty. Świąteczny nastrój opuścił mnie jak nożem uciął. Uderzyła mnie wypełniająca stację cisza.

Skończyłem z butami, wstałem i ruszyłem ku drzwiom. Przypuścił mnie na odległość kroku, po czym zastąpił mi drogę.

— Poczekaj — mruknął. — Teraz to już nie ma znaczenia, ale chciałbym wiedzieć, co cię wtedy ugryzło? Przedtem udałeś, że giniesz, żeby odciąć się od ludzi, a potem, kiedy przyzwyczaili się już do podrzutka, sam dałeś nura w morze. Przy czym oni tu — wykonał głową gest w stronę korytarza — uważają, że klepki miałeś na ogół w porządku. Więc co to było? Zabawa w dzielenie ludzi? Chciałeś udowodnić, co ktoś taki jak ty może zrobić z ich „wiecznością”? Czy poskakałeś po prostu, żeby kogoś podenerwować? W końcu tylko się wygłupiłeś.

Zrobiłem zagadkową minę.

— Może — mruknąłem, unosząc brwi. — A może nie. Coś jednak osiągnąłem. Stoisz przede mną i chciałbyś usłyszeć, co naprawdę myślę. Ty. Właśnie ty. Nie sądzisz, że to pouczające? Nie tylko dla nas obu, jeśli się chwilę zastanowić. Skąd niby mam wiedzieć, o co wtedy poszło. Tamtego, który, jak mówisz, dał nura, zresztą w towarzystwie, już nie ma. Nikt się nigdy nie dowie, o czym ten człowiek myślał, co czuł, kiedy jego maszyna pikowała w morze. I zanim do tego doszło. A jeśli chodzi o domysły, masz takie same szansę jak ja. Dokładnie. Ciągle jeszcze nie możesz tego zrozumieć. Albo nie chcesz.

Odszedłem o krok i zmierzyłem go wzrokiem. Uśmiechnął się. W pewnym sensie była to odpowiedź. Szczerze mówiąc, nie wyglądał na kogoś, kto nie chce zrozumieć.

Odczekałem chwilę i powiedziałem z namysłem:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Operacja Wieczność»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Operacja Wieczność» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Operacja Wieczność»

Обсуждение, отзывы о книге «Operacja Wieczność» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x