Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej
Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Tu Alauda z Planety Trzeciej
- Автор:
- Издательство:Śląsk
- Жанр:
- Год:1988
- Город:Katowice
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— To dopiero początek — rzekł obiecującym tonem pan Klemens. — Wkrótce przybędą piechurzy. Wtedy dopiero zrobi się wesoło…
— Dziadku — odezwała się z namysłem Mira. — Dlaczego powiedziałeś przed chwilą, że oni knują coś złego?…
— Ja mówiłem, że oni…? — zdumiał się dziadek, ale zaraz twarz mu się rozjaśniła. — Aha, wtedy gdy zapraszałem ich na nasze firmowe napoje? Nie bój się, kobieto, żartowałem…
— Ja się nie boję, tylko…
— …trzęsą mi się łydki — podrzucił Paweł. — Ale to dlatego, że jestem żarłok i mam grube nogi…
Łukaszowi już, już znowu coś by się powiedziało. W ostatnim momencie zamknął na powrót usta. W pośpiechu kłapnął zębami, ale tego, na szczęście, nikt nie usłyszał. A Mira, naturalnie i tym razem obeszła się bez obrońcy.
— Mam grube nogi, bo muszą nosić głowę z dużym, ciężkim mózgiem — wyjaśniła nieco piskliwie. — Natomiast mój brat w ogóle nie potrzebuje nóg, ponieważ jego pusta głowa unosi go w powietrzu jak balon. Kretyn! — postawiła kropkę nad,i”.
— Ha, ha! — wymówił dwie suche sylaby Paweł. — Przekąska dla potwora! Zamiast musztardy…
— Baran! Glista! Nadęta purchawa!
— Ha, ha!
— Wracając do kosmitów — podjął jakby nigdy nic dziadek Klemens — żeby ich odstraszyć, nie trzeba nawet żadnych cudownych napojów. Wystarczy, że obejrzą sobie ten widoczek, teraz, tu, pod szkołą.
Czmychną i nie pokażą się więcej w tej części Galaktyki. Zresztą — dodał poważniejąc — moglibyśmy im zaoferować tyle naszych ziemskich dań firmowych…
Paweł przestał udawać, że się śmieje. Mira ochłonęła. Łukaszowi zrobiło się nieswojo. Zapomniał o nikczemnym oszczerstwie rzuconym pod adresem najpiękniejszej pary nóg w całym… no, całym Górku. „Obejrzą sobie ten widoczek…” A jeśli go oglądają? Na pewno mają jakieś fenomenalne instrumenty do obserwacji planet, na których lądują. Jeśli widzą ten tłum pędzący to tu, to tam, kłócących się dziennikarzy, samochody, brodatego szpiega. Kapelusznika, Plujka, spoconych handlarzy? Do tego jeszcze pana Kutynię i… I tę chorą kobietę, której nikt nie może pomóc?
Co sobie o nas pomyślą?
Z zamyślenia wyrwała go nowa fala wrzawy i nowe zamieszanie. Wróciła pierwsza grupa piechurów. Jeszcze nieliczna, ale zza zakrętu słychać już było następne.
Nagle wszystko się urwało.
Powietrzem targnął potężny łomot, przypominający huk odpalonej petardy. Dobiegł skądś od strony przystani. Ludzie znieruchomieli. Zapadła martwa cisza. Tym okropniej zabrzmiał przeciągły zgrzyt, jakby jakiś olbrzym przejechał po szybie ogromnym nożem. Łukasz odruchowo uniósł dłonie do uszu. Przeraźliwy dźwięk umilkł, ale minęła dobra chwila, zanim zdołał wykrztusić: — Co to, tato…?
Zawtórowali mu inni.
— Co to było?
— Dziadku, co to?!..
— Czy to aby…?
Drzwi szkoły otwarły się raptownie. Mignęły mundury, zielone, błękitne i granatowoszare. Przemknęły białe fartuchy. Zaraz potem zaczynając od basowego pomruku wzbiły się ku wyżynom alarmowe gamy syreny. Ryknęły silniki samochodów.
Nastał sądny dzień. Syreny mogły wyć w niebogłosy, co zresztą czyniły, ale łaziki, wóz strażacki, karetka i radiowóz posuwały się w tempie nie tyle żółwim, co żadnym. Plac był przecież szczelnie nabity ludźmi.
Stojący najbliżej próbowali wprawdzie przepuścić auta, jednak nie pozwalali im na to ci, którzy tłoczyli się za ich plecami. Na domiar złego szosą nadciągały wciąż nowe grupki maruderów, powracających z niefortunnej wyprawy na Wzgórze Spodków. Sytuacja pogarszała się z sekundy na sekundę. Nagle na siedzenie unieruchomionego łazika wyskoczył ów major, który tłumaczył reporterowi, co będą robić przybyli do Górka żołnierze. W ręku trzymał tubę. Podniósł ją do ust i zawołał: — Proszę o spokój! Nie stało się nic złego! — zwielokrotniony głos ogarnął morze głów i zapanował nad wrzawą. Zamęt ustał. — Słuchajcie — mówił dalej oficer — dostaliśmy wiadomość, że przed chwilą, koło przystani zauważono światło i dym. Potem ktoś się odezwał i przedstawił jako przybysz z gwiazd. Jedziemy to sprawdzić i na wszelki wypadek zabezpieczyć teren. Strażacy muszą zlikwidować źródło dymu. Przepuśćcie nas!
No i major osiągnął co chciał. Ludzi wymiotło spod szkoły, jakby porwała ich trąba powietrzna. Jakimś cudem nie podeptali się wzajemnie.
Wszystkim i każdemu z osobna w tym samym momencie i w tym samym stopniu zaczęło się naraz bardzo śpieszyć na przystań. Ruszyli równocześnie, jak kto stał, i tak biegli zachowując względny porządek.
Samochody mogły swobodnie opuścić plac, by następnie, jadąc opłotkami, zdążyć na przystań, zanim tam z kolei zrobi się tłoczno.
Tak. Major wiedział co robi, gdy wskazał miejsce, gdzie znowu dali o sobie znać kosmici. Liczył na przemożną siłę ludzkiej ciekawości i nie przeliczył się.
— Oni! — wrzasnął Paweł i dał nura w tłum.
— Mówią! — Łukasz rzucił się za nim.
— Miro, czekaj! — krzyknęła rozpaczliwie pani Helena, usiłując złapać córkę za rękę. Ponieważ jednak upatrzony przez nią przedmiot właśnie usunął sobie z drogi dwóch naraz współzawodników i zniknął za plecami trzeciego, jej wysiłek poszedł na marne. Wobec tego nieszczęsna mama oddała sarni skok i pognała w ślad za umykającą znajomą sukienką. Dziadek Klemens i ojciec Łukasza nie pozostali w tyle.
Łukasz szybko dogonił Pawła. Biegli ramię w ramię, równo wybijając rytm nogami i ciągle zostawiali kogoś za sobą. Nic dziwnego. Ich rywale płacili za swój morderczy maraton na wzgórze i z powrotem.
W głowie Łukasza huczała jedna jedyna myśl. Nareszcie. Nareszcie!
Dziwny był ten dzień. Najpierw zmitrężył całe przedpołudnie, zanim wreszcie ktoś zająknął się o kosmitach. Stale spotykały go głupie przygody. Potem obiad. Tak jakby w obliczu latających spodków człowiek nie miał nic innego do roboty, tylko najspokojniej napychać sobie brzuch.
No i w końcu ten długi spacerek. Niby się spieszyli, ale jakoś bez przekonania. Przyglądali się innym ludziom, komentowali ich zachowanie, słuchali mądrych uwag pana Klemensa. Kosmici co chwilę schodzili na dalszy plan.
Teraz nareszcie jest inaczej. Nikt nie filozofuje. Nikt nie udaje, że w takim dniu ma ochotę kłócić się z siostrą. Teraz nareszcie ich zobaczy.
Mieszkańców gwiazd. Nareszcie. Na własne oczy. A może i usłyszy. Co też będą mieli nam do powiedzenia…?
Biegli szeroką alejką, odchodzącą od głównej drogi prosto ku przystani. Nie było daleko. Ludzie zaczęli się rozpraszać, jakby na piaszczystym stoku ktoś coraz szerzej otwierał żywy, kolorowy wachlarz. Zwolnili. Jeszcze zwolnili. Od czoła szła narastająca cisza. Nagle nastał zupełny spokój. Byli na miejscu.
Strażacy rzeczywiście przyjechali wcześniej. Stali obok kawiarenki zagradzając wejście na pomost. Ani oni, ani milicjanci, ani żołnierze nie wykonywali żadnych ruchów, które mogłyby świadczyć, że przygotowują się do likwidacji jakiegoś zagrożenia.
Tłum opasał przystań wielkim łukiem. Jego skrzydła dotykały brzegu jeziora. Środek nie przekroczył pozycji zajętej przez radiowóz, karetkę, dwa łaziki i wóz strażacki. Zaległo milczenie. Takie specjalne milczenie, pełne oczekiwania, jak w sali koncertowej, kiedy dyrygent podniesie pałeczkę dając znak, że zaraz zabrzmi muzyka.
Łukasz i Paweł znaleźli się w pierwszym szeregu. Z miejsca gdzie stali widać było jak na dłoni pomost z przycumowanymi do niego łodziami, długie odcinki plaży po obu stronach, oraz rozległą połać jeziora. Jego powierzchnia była gładka jak szkło i lśniła jak szkło, na które pada światło.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.