Bohdan Petecki - Tylko cisza

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tylko cisza» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1974, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tylko cisza: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tylko cisza»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Historia opowiedziana w tej powieści jest nieskomplikowana. Ludzkość postanowiła dać szansę odrodzenia się zdychającej biosferze Ziemi i zdecydowała, że na osiemdziesiąt lat miliardy ludzi pójdzie spać. Przez ten czas odrodzi się atmosfera, świat roślinny i zwierzęcy.
Główny bohater jest pilotem kosmicznym, który po długim pobycie wraca na Ziemię i zostaje wyznaczony strażnikiem, który ma pilnować bezpieczeństwa planety i śpiącej ludzkości. Ma co pilnować, bo wkrótce okazuje się, że grupa ludzi ukryła się i planuje unicestwić śpiących ludzi. A żeby to były jedyne niebezpieczeństwa...

Tylko cisza — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tylko cisza», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przetrząsanie lasu zajęłoby mi kilka miesięcy. Nawet gdybym uruchomił wszystkie „lalki”, tkwiące w tunelowych boksach na zapleczu Centrali.

Pokiwałem głową i opuściłem miotacz. Postałem jeszcze chwilę, po czym zawróciłem w stronę pojazdu. Postanowiłem ponownie puścić w ruch jego silniki. Chociażby na przekór temu głosowi, który wzywał mojej pomocy dla kogoś, kto nie istniał.

Do zmroku pozostało nie więcej niż trzy godziny. Przystąpiłem do przeprowadzenia pomiarów. Nie proszono mnie o to. Ale nie powiedziano, żebym tego nie robił.

Do głębokości piętnastu centymetrów gleba była praktycznie wolna od związków toksycznych. Na ślad detergentów natrafiłem dopiero przy płytkich wierceniach w skale macierzystej. Jej wierzchnia warstwa także była czystsza, niżby to wynikało z opracowań instytutów prognozowania. Dopiero pod nią znalazłem to, czego szukałem. Jakby kiedyś eksplodowała w pobliżu gigantyczna składnica wszystkich możliwych odczynników, pochodnych fenolu, kwasów, DDT i czego tam jeszcze, nadającego się do trucia, trawienia, wypalania czy skażania. Ale tak będzie przez kilka setek lat. Nie osiemdziesiąt.

Obecność tych pokładów nie miała istotnego znaczenia. Skała macierzysta związała się, zregenerowała i prawdopodobieństwo wypłukania głębszych warstw należało oceniać jako bardzo nikłe. Już teraz można było sadzić warzywa bezpośrednio w gruncie. Jeśli o to chodzi, plan „równowagi biologicznej” obliczono ze sporym zapasem. Zrozumiałe. Wszyscy prognostycy i znawcy procesów przystosowawczych od tylu lat straszyli ludzi widmem ekologicznej zagłady, że nie mogło im przejść przez gardło stwierdzenie, ile naprawdę potrzeba czasu na regenerację. Dwadzieścia lat? Niepoważne.

Stałem u podnóża łagodnego pagórka. Wieżyczkę odwróciłem do tyłu. Przed oczami miałem zieleń łąki, kilka drzew, pociemniałe już od wschodu ściany miasta, gasnący błękit nieba.

Sprawdziłem aparaturę łączności, po czym wystrzeliłem sondę. Wskaźnik zanieczyszczenia atmosfery drgnął i zapłonął bladym światełkiem. Wskazówka powędrowała leniwie w górę skali. Nie dalej niż o ułamek jedności.

Patrzyłem na jej krótkie, kurczowe drgania i zapomniałem o danych przekazywanych z góry. Dowiedziałbym się, że powietrze jest czyste. Może w najwyższych warstwach, przy ruchu większych mas atmosfery, czujniki wychwyciłyby ślady korytarzy startowych przedfotonowych statków.

Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Ramiona mi opadły. Pałce ześliznęły się z pulpitu.

Woda i gleba są czyste, prawda? Podobnie atmosfera. Pięknie.

Jak wobec tego nazwać to, co teraz robię? Nie chodzi o liczby. O proporcje. O procenty czy ułamki procentów. Mogę popełnić jeszcze niejedno głupstwo. Ale nie dopuszczę się zdrady swoich obowiązków.

Ten dym, przy rozruchu silników. Otwarte dysze w czasie szaleńczej jazdy po mieście. Teraz sonda. Przedtem czerwone światełko u nasady miotacza. Skażony krąg gleby.

Gram swoją rolę. Ale miesza mi się ona z postacią, występującą w zupełnie innej sztuce. Takiej, co zeszła z afisza dwadzieścia lat temu.

— Spytaj lepiej — mruknąłem — kogo jeszcze zagrasz? Nawet jeśli będzie ci się zdawało, że cały czas jesteś sobą.

Bez pośpiechu sprawdziłem aparaturę zainstalowaną w mojej bluzie i omijając wzrokiem wskaźniki wyskoczyłem z wieżyczki. Odszedłem kilka kroków i uruchomiłem nadajnik. Automatyczny pilot zaskoczył od razu. LAL 25 ruszył tyłem i z przeraźliwym trzaskiem łamanych gałęzi wpakował się w środek rozrośniętego krzewu tarniny.

Zdalnie zamknąłem wieżyczkę i wyłączyłem silniki. Zapanowała cisza. Prawdziwa i zupełna.

— Znudziły ci się dzwony? — spytałem pogłosem. — To tylko cisza. Wypadłeś z rytmu. Nic więcej.

— No, twoje zdrowie — powiedziałem, wznosząc puchar. Odczekałem, aż mała wskazówka zniknie pod dużą i pociągnąłem łyk. Poczułem zimno w żołądku.

— To mielibyśmy z głowy — mruknąłem. Odstawiłem puchar i przyjrzałem mu się.

Kosztował mnie miesiąc mozolnej dłubaniny. Zrobiłem go z jednego kawałka brzozowego pnia. Wyglądał właśnie jak kawałek pnia, wydrążonego i wspartego na oczyszczonym z kory sęku. Napełniłem go wodą i tak pożegnałem stary rok.

Był to mój drugi sylwester na tym wzgórzu. Pierwszy po pełnych dwunastu miesiącach. To już coś.

Wstałem, wziąłem „puchar” i wrzuciłem go do promiennika na śmieci. Na wszelki wypadek, żeby mi nie wpadło do głowy umieścić go w schowku i pozbawić się zajęcia na przyszły rok.

— Proszę dzwonić — powiedziałem do dzwonów. Nie mogły odmówić.

Bawiłem się świetnie. Miałem na zawołanie syreny, buczki, dzwony i organy. Kiedy mi już dobrze dopiekły, kazałem im grać. Nie zawsze to pomagało. Ale tym razem wszystko było w porządku. Witam Nowy Rok. Jak świat światem biją wtedy dzwony, pozostałe po latach, kiedy wyrażały coś więcej niż dźwięk. Może i w nas samych zostało coś z tych lat?

— Mniejsza z tym — machnąłem ręką. — Nowy Rok.

Coś sobie przypomniałem. Wróciłem szybko do promiennika, ale mój puchar zmienił się już w kupkę białego pyłu.

— Trudno — zwróciłem się do ekranów, rozkładając ręce. -Za tych, co w przestrzeni, wypijemy innym razem.

Sznury zielonkawych, blado świecących punkcików odpowiedziały mrugnięciem. Skinąłem głową.

— W porządku — stwierdziłem. — Tego właśnie od was oczekiwałem.

Postałem chwilę na środku kabiny, spoglądając w stronę łazienki. W końcu uśmiechnąłem się i poszedłem spać.

Na wiosnę padały deszcze. Mimo to wypuszczałem się z bazy na dłużej. Zawsze zabierałem ze sobą automat. Kiedy grzebałem w łączach aparatów obserwacyjnych, stał tuż za mną z miotaczem gotowym do strzału.

Któregoś dnia otworzyłem jeden ze stożkowatych przekaźników dalekiej łączności i przełączyłem zapis na fonię. Puściłem w ruch bęben. Odszedłem kilka kroków i oparłem się o drzewo.

Dzwony ucichły. Zrobiło się pusto. W następnym ułamku sekundy powietrze ożyło.

Świat zacnych, znajomych dźwięków. Nie świat. Wszechświat.

Iskrzenie na stykach kabli w zepsutym głośniku. Szelest piasku, sypiącego się na membranę. Zrzędzenie laserowych końcówek światłowodów. Rozpędzone koło z jedną pękniętą szprychą, miarowo potrącającą blaszaną obudowę. Przerywany terkot muzealnej krótkofalówki.

Tak przemawiają gwiazdy. Tej jednej, najbliższej, nie udaje się przekrzyczeć pozostałych. Cząsteczki promieniowania mówią różnymi językami. Mój komputer wie, co o nich myśleć. Z gąszczu sygnałów nieczęsto wybiera jeden pojedynczy cios, jedno trafienie, by wciągnąć odebraną informację do swojego dziennika. Z dwudziestu lat zrobi kilka dni. Ale i kilka dni słuchania, to za wiele jak na dobrze wyspanych ludzi. Mogę spokojnie puszczać moją muzyczkę, nie dbając, że w zapisie powstaje tym samym luka. I tak 'nikt nigdy nie zajrzy do tego dziennika.

Nie chcę się niczego dowiedzieć. Nie obchodzi mnie, skąd przybywają goście, których głosu słucham. Nie mogą mi dać nic poza tym głosem.

Głęboko zaczerpnąłem powietrza. Polanka przede mną zmieniła się. Zieleń pojaśniała. Głębiej sięgały promienie słoneczne, wynajdujące w poszyciu kępy mchu i kwiatów. Wyobraziłem sobie, że tylko co dotknąłem stopą tego globu i słyszę jeszcze postękiwanie stygnących kratownic rakiety.

— Widzisz — powiedziałem. — Tak to wygląda. Każdy przyzna, że można się przyzwyczaić.

To był dobry dzień. Nie otwierałem więcej aparatów obserwacyjnych, żeby posłuchać gwiazd. Czasu nie da się zatrzymać, jak bębna z zapisem. To samo długo znaczy co innego niż to samo krótko.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tylko cisza»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tylko cisza» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Tylko cisza»

Обсуждение, отзывы о книге «Tylko cisza» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x