Bohdan Petecki - Tylko cisza

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tylko cisza» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1974, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tylko cisza: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tylko cisza»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Historia opowiedziana w tej powieści jest nieskomplikowana. Ludzkość postanowiła dać szansę odrodzenia się zdychającej biosferze Ziemi i zdecydowała, że na osiemdziesiąt lat miliardy ludzi pójdzie spać. Przez ten czas odrodzi się atmosfera, świat roślinny i zwierzęcy.
Główny bohater jest pilotem kosmicznym, który po długim pobycie wraca na Ziemię i zostaje wyznaczony strażnikiem, który ma pilnować bezpieczeństwa planety i śpiącej ludzkości. Ma co pilnować, bo wkrótce okazuje się, że grupa ludzi ukryła się i planuje unicestwić śpiących ludzi. A żeby to były jedyne niebezpieczeństwa...

Tylko cisza — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tylko cisza», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Najdrobniejszy incydent nie zmącił spokoju ludziom, czekającym

we śnie, aż czas usunie skutki pożądliwej niecierpliwości ich dziadków i pradziadków. Energia płynęła nieprzerwanym strumieniem, zasilając generatory, dzięki którym sen milionów ludzi był równocześnie wędrówką ich rasy w czasie. Bo jak nazwać inaczej sytuację, gdy człowiek rozmija się z procesem starzenia swojego środowiska, wyprzedza ten proces lub przeciwnie — zostaje w tyle?

— Grasz fair — powiedziałem z ustami pełnymi jedzenia. — Dajesz czterdzieści lat for swojej biosferze. Sam pozwoliłeś wziąć się innym o pełne dwie dziesiątki. Jesteś jak wahadło. Raz tu, raz tam. Jedyne, co może cię usprawiedliwić, to to, że na nic nie masz wpływu.

Przełknąłem i dodałem:

— A tamtych nawet deszczyk nie pokropił…

Ktoś produkuje i wpuszcza do lasu metalowe jelenie. Robi to z myślą o mnie. Właśnie. Dlaczego upatrzył sobie akurat mnie? Dlaczego nie atakuje milionów bezbronnych ludzi, zamkniętych w hibernatorze?

— Znowu zaczynasz? — spytałem.

— Masz rację — przyznałem po chwili. — Te miliony wcale nie są bezbronne. Kto śpi, ten nie słyszy dzwonów. Co innego ty. Wytwórca tych jeleni ma czas. Masę czasu. Jego szare komórki pracują bez pudła.

— Chciałeś powiedzieć: „nie tak jak twoje”? Nie krępuj się.

— Nie będę ci psuł humoru przed nocą. Może znowu usłyszysz jakieś hałasy i będziesz musiał trochę pobiegać?

— Zamknij się — warknąłem.

Podszedłem szybko do pulpitu. Przystawka rejestrująca. Szpicel. Powiedziałem sobie kiedyś, że najwyżej sprawię trochę radości tym, co obejmą służbę po mnie. To prawda. Mogę ich zabawiać. Ale nie muszę.

Wróciłem na środek kabiny i rozparłem się w fotelu.

Cisza. Jakby ktoś otworzył wszystkie piszczałki organów. Ale zapomniał o miechach.

Niebo świeciło jak pożar, ale w powietrzu czuło się wilgoć. Miasto było na wyciągnięcie ręki.

Jak przypuszczałem, nie pozostało już śladu po wypalonych kręgach. Nie było odcisków kopyt na ścieżce. Nie było nic, prócz zieleni, ziemi i milczących zabudowań.

Szedłem prosto w stronę Centrali. Chciałem zapuścić się dalej. Obejść cały hibernator. Oczywiście, nie pieszo. Nie wolno mi nocować poza bazą. Nawet gdybym zamarzył o biwaku u stóp śpiącej królewny.

Przyszło mi to na myśl parę dni temu. Dość tego zdzierania butów. Na zapleczu Centrali mieści się baza transportowa. Ma niby ułatwiać życie sztabowcom, wizytującym poligony. Osobiście zawsze podejrzewałem, że chodzi raczej o to, aby przykuci do biurek eks-piloci mogli sobie w każdej chwili bodaj popatrzeć na te pękate, wielotonowe pojazdy, z których wieżyczek człowiek z takim spokojem, a nawet pobłażliwością ogląda pustynie i góry obcych globów.

Zaraz za ogrodzeniem skręciłem w boczną drogę. Minąłem rejon pawilonów i kilka minut później stanąłem przed podłużną halą uzbrojoną w masywne dźwigi.

Wszystkie wejścia były zamknięte. Magnesy nie działały i kosztowało mnie sporo trudu, żeby otworzyć jedną z tunelowych komór, mieszczących pojazdy eksploracyjne przystosowane do pracy w warunkach silnych pól grawitacyjnych. Regulaminy, których nikt nie czytał, operowały nazwą: „Ląd-atmosfera-ląd”. W skrócie: LAL. Na Ziemi zasięg tych maszyn stawał się praktycznie nieograniczony. Ale też nie robiono ich z myślą o Ziemi. Oprócz zwykłych miotaczy, każdy był wyposażony w automatycznie sterowany akcelerator antyprotonów. Mogło się wydawać dziwne, że nie zadbano o skuteczniejsze zabezpieczenie tej hali, skoro okazano tyle troski, by z mojego mieszkania na górce zrobić kupę gruzów. Inna rzecz, że konstrukcje i wyposażenie zaplecza transportowego znali, prócz stałego personelu, tylko piloci. A tych wysłano w kosmos. Niemal wszystkich.

Z magazynu w podziemnym bunkrze wydostałem zapalniki i uruchomiłem zasilanie. Stanąłem na pochyłym podjeździe i dałem sygnał.

Z tunelowego boksu dobiegł syk, który wkrótce przeszedł w narastający grzmot. Buchnął dym. Łoskot wzmógł się, ściany budowli zadrżały.

Co za ulga. Poczułem, że moje mięśnie rozluźniają się, jak podczas masażu. Napięcie, w którym, nie zdając sobie z tego sprawy, żyłem od wielu dni, spłynęło, pozostawiając bezwład ramion i leniwy poszum krwi w skroniach. Osunąłem się na kolana. Wyrzuciłem przed siebie obie ręce i na nich złożyłem cały ciężar ciała. Uśmiechałem się. Powieki zaczęły mi ciążyć, jakbym tydzień obywał się bez snu.

Wrócił mój świat. Świat pilota. Za chwilę wszystko ucichnie. Napęd „lalki”, jak nazywaliśmy między sobą te pojazdy, pracuje bezgłośnie. Tylko rozruch silnika przypomina wybuch wulkanu.

Dym przerzedził się. Z czeluści tunelu wyjrzał owalny, przypłaszczony łeb. Nie mogłem pojąć, po jakiego diabła mordowałem się tak do tej pory. Czym są te wszystkie dzwony, piszczałki i buczki wobec głosu odpalających turbin.

Na burcie pojazdu widniał biały napis: LAL 25. „Laleczka”. Podszedłem i poklepałem zielonkawy, szorstki pancerz. Wspiąłem się po talerzowatych stopniach i zająłem miejsce za sterami. Chwilę wodziłem palcami po gałkach przyrządów, po czym ruszyłem, od razu nabierając prędkości. Zakręciłem w miejscu, celując dziobem w stronę placu przed głównym pawilonem i otworzyłem wszystkie dysze. Pojazd skoczył. Przyspieszenie wgniotło mnie w fotel, przez chwilę widziałem tylko niebo nad sobą, odrobinę przybladłe, zasnute obłokami spalin.

Wypadłem na podjazd, przeleciałem krótką, szeroką aleję, minąłem bramę omal nie zawadzając o narożnik i runąłem w ulice. W twarz biły mi uderzenia wiatru, niemal dostrzegałem wyprzedzające mnie w pędzie spiętrzone powietrze. W pewnym momencie usłyszałem pod sobą zwielokrotniony grzmot, jakbym jechał po stalowej pokrywie jakiegoś swoistego pudła rezonansowego. Nie wiedząc kiedy skręciłem w pas zastrzeżony dla pieszych. Chodnik stał, oczywiście, bez ruchu. Dysze nośne „lalki” biły w jego cienką płaszczyznę, obliczoną na przenoszenie równomiernie rozłożonego ciężaru osób. Pomyślałem, czy wytrzyma i jeszcze przyśpieszyłem. Zachciało mi się śmiać. Z łoskotem, od którego drżały ciężkie wsporniki wiaduktów, przeleciałem nad główną magistralą i stoczyłem się najbliższą ślimacznicą w rejon wąskich uliczek central zaopatrzeniowych. Nikt nigdy tędy nie jeździł, ludzie omijali tę dzielnicę automatów, nieliczni przechodnie posługiwali się eskalatorami i, chodnikami. Pędziłem tunelem, ściany magazynów i składowisk po obu stronach rozjęczały się, znowu zadzwoniło szkło, zawtórowały mu metalowe konstrukcje hal. Zacząłem śpiewać. Mój głos tonął w lawinie dźwięków. Wyprostowałem się w fotelu, otworzyłem szeroko usta i wykrzykiwałem strzępy jakichś melodii, piosenek, pojedyncze słowa, bez związku i sensu. U wylotu uliczki zamajaczył biały pas obwodnicy. Odczekałem do najbliższej przecznicy, wpadłem w nią, zawróciłem i gnałem znowu wzdłuż wysokich, jęczących hal, wciąż wrzeszcząc i wciąż nie słysząc własnego głosu. Trwało to tak długo, aż gardło ostatecznie odmówiło mi posłuszeństwa. Zakrztusiłem się i ucichłem. Przekazałem ster automatycznemu pilotowi. Ustaliłem kierunek, po czym zwolniłem oparcie fotela. Podłożyłem ręce pod głowę i wpatrzyłem się w błękit. Nareszcie coś, co na pewno nie było ciszą. Coś realnego. Życie.

Nie zauważyłem, kiedy „lalka” wyniosła mnie z miasta. Zorientowałem się dopiero, gdy niebo ściemniało. W pierwszej chwili pomyślałem o chmurze, ale dzień był słoneczny jak jasnozłoty abażur.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tylko cisza»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tylko cisza» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Tylko cisza»

Обсуждение, отзывы о книге «Tylko cisza» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x