— Tak — odrzekł równie cicho jego były sąsiad i rywal. Tak. On oraz wiele innych ludzi…
Dutour zerwał się nagle z fotela.
— Truszku! — zawołał z rozpaczą. — Truszku! Widzisz?? To tak blisko! Nie możesz tam polecieć,i zrobić tego, co wczoraj?! Absolutnie nie możesz?!
— Nie — brzmiała odpowiedź. — Nie mogę. Nie wolno mi opuścić c z łow i e k a. A ten jest tutaj.
— Poczekajcie — Angelus Ranghi wstał także i zaczął przechadzać się po sterowni. — Poczekajcie. Muszę pomyśleć…
Mamma odwróciła się i utkwiła zaniepokojone spojrzenie w Auguście Skibie. Ale i on — chyba po raz pierwszy od wielu, wielu lat — czekał cierpliwie, co powie grubas.
Ranghi przez minutę nie mówił nic. Nagle stanął.
— Robercie — zwrócił się do młodego dryblasa — Robercie. Robercie…
— No, wykrztuszę wreszcie… — zaczęła Mamma, ale skarcona ostrym „psst!” Dutoura, umilkła.
— Robercie — powtórzył jeszcze raz grubas. — Ta twoja aparatura przeniosła nas wszystkich, jak tu jesteśmy, w czasie… Czy jej działaniu można poddać także pojedynczego osobnika?
Long rozłożył bezradnie ręce.
— Teoretycznie tak. Jednak nigdy tego nie próbowałem. Musiałbym przeprowadzić znacznie więcej wstępnych eksperymentów, zanim mógłbym poddać człowieka tego rodzaju próbie. Jeśli chodzi o łączność głosową z przeszłością, to sprawa jest bezpieczna. Najwyżej coś się nie uda. Jednak przeniesienie w przeszłość… nie wiem. Wprawdzie nie byłoby to, rzecz jasna, przeniesienie materialne, takie, żeby ten ktoś znalazł się nagle duchem i ciałem, powiedzmy, na dworze Amenhotepa Średniego… tylko chwilowe przekształcenie świadomości… ale różnica jest bardzo delikatna, a zabieg wymagałby podłączenia mózgu delikwenta bezpośrednio do aparatury.
— Rozumiem — Angelus Ranghi skinął głową. A gdyby nie chodziło o człowieka?
— Co?
— Jak to?
— Cicho! — wykrzyknął Dutour. — Angelusie! Jesteś genialny!
— Nie pojmuję… — Bob patrzył to na jednego, to na drugiego. Widać było aż nadto wyraźnie, że naprawdę nic nie pojmuje.
— No, pomyśl tylko! — zachęcał go ojciec Mai. Wczoraj zmieniono program komuś, kto uratował tutaj ekipę zerodwa. Komuś, kto — na skutek tej zmiany dzisiaj nie może już powtórzyć swojego wyczynu. A gdyby na godzinę lub dwie zamienić dzisiaj na wczoraj? — No?…
Bob powoli przeniósł spojrzenie na Truszka. Myślał jeszcze przez parę sekund, po czym oczy mu zabłysły. Z okrzykiem: — Zaraz! Muszę coś zmienić! — wybiegł.
Wszyscy ruszyli za nim do ładowni.
Bob zdjął z podstawy swoją magiczną kulę, uniósł ją i, trzymając w wyciągniętych rękach, zwrócił się do Truszka:
— Chodź tutaj!
— Co mu chcecie zrobić? — zaniepokoił się Irek. Ale sam Truszek nie znalazł nic podejrzanego w tym zaproszeniu. Zbliżył się i bez protestu pozwolił sobie umieścić na swojej biednej, spłaszczonej głowie ażurową kulę, którą Bob otworzył jak rozciętą pomarańczę. Przyozdobiwszy w ten sposób automat, rudzielec zajął się przyciskami na pulpicie.
— No, Truszku! — zawołał po chwili. — Co tam?
— Nie rozumiem — odrzekł zapytany. — Tam, to znaczy: gdzie?
— Nic nie czujesz? Zupełnie nic?
— Czuję, że mam na głowie osłonę w postaci otwartej kuli.
— Do licha! — nie wytrzymała Mamma. — Może wreszcie ktoś raczy mi wyjaśnić, co się tu właściwie dzieje?!
— Irku, włóż skafander — rzucił zamiast odpowiedzi Long.
Chłopiec bez namysłu ruszył w stronę śluzy. Otworzył drzwi i, nie zamykając ich za sobą, wezwał pomocniczy automat, żeby go przygotował do wyjścia w kosmos. Był już w kompletnym próżniowym stroju, kiedy do śluzy wpadł Truszek, z banią na głowie, ciągnąc za sobą nitki zerwanych przewodów. Tuż za Truszkiem do ciasnego pomieszczenia wpadł Long, a za nim Dutour.
— Nie dopuszczę do wyjścia człowieka na zewnątrz — powtórzył swoje Truszek.
— Ale ty przecież jesteś już wczoraj! — wrzasnął zrozpaczony Bob. — Wczoraj, tępa pało! To znaczy, że doktor Skiba jeszcze nie wprowadził do twojego programu zmian, które uniemożliwiają ci opuszczenie Irka! On wyjdzie i z kosmosu prześle ci wezwanie. Wtedy ty polecisz i uwolnisz statki!
— Żałuję, ale wcale nie uważam, aby było teraz w c z o r a j — odrzekł automat. — W moim programie nie zaszły żadne zmiany. Przepraszam — zakończył jak zwykle uprzejmie.
— Myśl była dobra — orzekła Mamma, do której dotarło w końcu, na czym polegał chytry plan grubego szczęśnika — ale niezupełnie. Twoja aparatura — spojrzała zjadliwie na Boba — jest, jakby tu powiedzieć…
— Do bani — podpowiedział zmartwiony Long.
— No, zgódźmy się, że niedoskonała — sprostowała łaskawie Mamma. — Tak czy owak, nie sądzę, ażebyś zdołał coś osiągnąć, nazywając Truszka „tępą pałą”…
— Ja się nie gniewam — rzekł z godnością automat. Przedmiot, który mam na sobie, uzasadnia takie określenie…
— A ja i tak przepraszam — zreflektował się Bob. — Jestem zdenerwowany.
— To zrozumiałe — przyznał Truszek. — Ludzie się denerwują. Nawiasem mówiąc fakt, ze nie odczuwam działania aparatury, o której tu mowa, wcale jej nie dyskwalifikuje. Popełniono bowiem drobne przeoczenie.
— Jakie?! — krzyknęli równocześnie Long i Dutour.
— Niestety, nie mogę tego wyjaśnić — odrzekł Truszek. — Wasz plan zmierza bowiem do tego, aby mnie wprowadzić w błąd i w ten sposób umożliwić człowiekowi opuszczenie statku. Jest rzeczą oczywistą, że nie mogę uczestniczyć w realizacji takiego planu.
— Spróbuj sam to sobie wsadzić na głowę — doradził Bobowi August Skiba. — Nastaw aparaturę na jak najmniejszą moc, żebyś nie zwariował, i zaryzykuj. Może wtedy zrozumiesz, o co tej puszce chodzi…
— Na głowę… na głowę… — powtórzył z namysłem Irek! — Czekajcie! Właściwie dlaczego umieściliście tę kulę na głowie Truszka?
— No, bo przecież chodzi o to, że aparatura musi mieć bliski kontakt z mózgiem… — Long urwał. Załamał ręce, jęknął, po czym wybuchnął: — Truszku! Gdzie ty właściwie masz głowę?!
Pierwsza zachichotała Mamma. Zawtórowali jej obaj szczęśnicy i Dutour. Nawet Maia i Din zdobyli się na uśmiech. Tylko Inia, Long i Irek zachowali kamienny spokój.
— Brawo, Irku! — rzekł poważniejąc ratownik. — Jak to dobrze, że przynajmniej jeden z nas zachował szczyptę zdrowego rozsądku.
— To nie moja zasługa. On sam mi powiedział, że głowa nie jest jego najważniejszym organem.
— Truszku — ojciec Mai zwrócił się z kolei do bezpośrednio zainteresowanego — gdzie u ciebie znajduje się mózg… to znaczy… no, wiesz, o co mi chodzi?
— Wiem. W centralnej części.korpusu.
Dutour obrzucił niepewnym/spojrzeniem stożkowatą postać.
— A tak trochę dokładniej?
— Centralny węzeł informatyczny znajduje się dwadzieścia pięć centymetrów poniżej górnej pokrywy.
Dwadzieścia pięć centymetrów poniżej płasko ściętego wierzchołka, ozdobionego tak żałośnie teraz wyglądającą główką. Truszek był lekko zwężającą się ku do łowi rurą.
Mamma popatrzyła z powątpiewaniem na Boba.
— No i co zrobisz? — spytała. — Potrafisz wsadzić kulę na rurę?
— Co? — zdziwił się rudzielec. Zaraz jednak odzyskał pewność siebie. — Pewnie, ze potrafię!
Dziesięć minut później nikt nie musiał już o nic pytać. Magiczny globus, podzielony na dwie półkule, został przymocowany do korpusu Truszka, który wyglądał teraz jak średniowieczny rycerz przystępujący do szczególnie niebezpiecznej potyczki, i dlatego zabezpieczony aż dwiema tarczami przytwierdzonymi i z przodu, i z tyłu. Pod półkulami Long umieścił jeszcze jakąś skrzynkę, a także ogniwa energetyczne. Automat nie mógł przecież lecieć w kosmos, ciągnąc za sobą przewody, które go łączyły z komputerem statku.
Читать дальше