Truszek zastanowił się przez chwilę.
— Istotnie. Praw i e każdy — orzekł łaskawie.Chociaż nic nie wiem o żadnych szponach.
Pani Fiora zaśmiała się głośno, a następnie przygładziła swoje jasne włosy potargane w czasie nieszczęsnego wypadku i poprawiła strój, który miała na sobie, a który wcale nie był workiem, tylko zielonym kombinezonem, nieco zbyt obszernym nawet jak na rozmiary jego właścicielki.
— Mamma! — rozległ się w tym momencie dźwięczny głosik drżący z oburzenia. — Co to jest?! Kto to zrobił?!
Irek odwrócił się. No, tak. Geo Dutour i jego córka pokonali wreszcie odległość dzielące dworzec od wewnętrznego parku. Maia zeskoczyła lekko z chodnika i, utkwiwszy wzrok w grządce irysów, załamała ze zgrozą ręce.
— A nic, nic — mruknęła potężna ogrodniczka, pochwyciwszy obłąkane spojrzenie chłopca. — Wywróciłam się…
— To przez nas — odezwała się nagle milcząca dotąd Inia. — Przylecieliśmy i od razu narobiliśmy zamieszania. Takie piękne kwiaty! Pomogę pani uporządkować tę grządkę, dobrze, pani Mammavita? — spytała, uśmiechając się blado.
— Nazywaj mnie Mamma, moje dziecko — odpowiedziała pogodnym tonem kobieta. — Nikt tutaj nie mówi do mnie inaczej, toteż ilekroć słyszę swoje nazwisko w pełnym brzmieniu, myślę, że chodzi o jakąś nową oranżadę.
Doktor Skiba zerknął na córkę, po czym błyskawicznie powziął postanowienie.
— l ja uważam, że Inia powinna zająć się kwiatami. Ona także bardzo je lubi.
Korzystając z tego, że Inia pochyliła się nad grządką irysów, ujął Mammę pod ramię i szepnął jej coś do ucha. Kobieta odwróciła się i popatrzyła na lnię ze współczuciem.
Irek bezwiednie wstrzymał oddech, ale nie udało mu się usłyszeć, co ojciec powiedział pani Mammie. Usłyszał za to coś innego,
— Wół! — wysyczał tuż obok niego bezgranicznie pogardliwy głosik.
Maia, wyraziwszy tak dobitnie swój sąd o świeżo przybyłym gościu „Pięciu Księżyców”, odwróciła się i odeszła. Chłopiec odprowadził ją rozżalonym i zdumionym wzrokiem.
— Skąd wiedziała, że to ja? — wykrztusił po chwili.
— Twoja bluza jest powalana ziemią — wyjaśnił zagadkę Truszek.
— No, dzieci, dość tego — Flora dziwnie raźno, jak na swoją tuszę, podeszła do Ini. — Ty — skinęła ręką na pana Kozulę — wracaj do swoich zajęć i żeby mi na wieczór wszystko było gotowe. A ja zajmę się gośćmi. Gdzie ich umieścimy? Wszystkie pawilony są jeszcze wolne — mówiła nie czekając na odpowiedź. — Wiem. W „Amaltei”. To pierwszy księżyc Jowisza… i nasz. My też tam mieszkamy. Będę miała oko na tego młodego człowieka mrugnęła do Irka — który jak na kogoś, kto zwykł skakać innym na plecy, stanowczo za dużo waży. Nie szkodzi. Pochodzi po górach, to schudnie! — Pochwyciwszy spojrzenie, którym zaskoczony Irek zmierzył jej zwalistą sylwetkę, zawołała: — Co tak patrzysz?! To prawda, że jestem duża, ale ruszam się jak antylopa! Zobaczysz na balu! No, chodźcie.
Wzięła lnię za rękę i, nie oglądając się na pozostałych, ruszyła w stronę sąsiedniej kulistej budowli, nieco mniejszej od tej, pod którą biegł główny chodnik prowadzący z astroportu.
Idąc wysypaną białym żwirem dróżką Irek zapomniał o owym lakonicznym „wół”, którym pożegnała go śliczna córka miejscowego przewodnika. O ile bowiem wieniec pawilonów mieszkalnych „Pięciu Księżyców” przedstawiał z daleka widok intrygujący, o tyle tutaj, pośrodku tego wieńca, było wręcz cudownie. Same pawilony dopiero z tej strony miały na każdym piętrze szeregi podłużnych okien i szerokie tarasy ginące w zieleni i kwiatach. Projektanci, doszedłszy widać do wniosku, że turyści i tak będą mieli dość mrocznych krajobrazów zimnego Ganimeda, usytuowali pomieszczenia mieszkalne w taki sposób, aby wszystkie okna wychodziły na wewnętrzny krąg, jasny, kolorowy i ciepły.
Sztuczne słońce stało w zenicie. W jego promieniach przepięknie mienił się ogromny model ojczyzny ludzi,
Ziemi, zajmujący centralny punkt dziedzińca. Wyraźnie rysowały się kontury kontynentów i wysp oblanych szmaragdowymi morzami. Opalizująca, odrobinę przypłaszczona na biegunach kula obracała się powoli, odsłaniając wciąż nowe krainy, a wokół niej, jakby zawieszony na niewidzialnej nitce, pomykał Księżyc. Cała konstrukcja była umieszczona na podwyższeniu, od którego biegły promieniście wąskie ścieżki, miejscami znikające pod zielenią ozdobnych krzewów.
Wjechali schodami na piętro i przez balkon, cały obsypany wielkimi kwiatami glicynii, weszli do dużego, jasnego pokoju.
— Chcecie mieszkać razem? — spytała Mamma, po czym zgodnie ze swoim zwyczajem sama sobie udzieliła odpowiedzi: — Nie. Ty z synem zostaniecie tutaj — utkwiła wskazujący palec w doktorze Skibie — a ty…
— … i ze mną — upomniał się Truszek.
— Tak, i z tobą — kobieta skinęła poważnie głową. A ty, Iniu, dostaniesz sąsiedni pokój. Jest tak samo ładny, jak ten. Po przeciwnej stronie znajduje się mój własny apartament. Oczywiście, tam nie ma okien, ale ja ich nie potrzebuję. Cały dzień jestem w ogrodzie, a wieczorami i tak pracuję — ostatnie słowa Mammy dobiegły już z korytarza.
Ojciec stał dłuższą chwilę nieruchomo, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęły obie kobiety, po czym odetchnął głęboko, przetarł dłonią czoło i mruknął:
— Biedna Inia…
— Czy coś się stało? Mogę w czymś pomóc? — podchwycił Truszek.
— Nie, Truszku — rzekł łagodnie doktor Skiba. — Jeśli ktoś tutaj może pomóc, to tylko Mamma. Naprawdę m a m m a. Cudowna kobieta! Mądra… i złote serce!
— Serce? Złote? Au, pierwiastek o liczbie atomowej siedemdziesiąt dziewięć? — upewniał się Truszek.
— Nie — usłyszał cichą odpowiedź. — Nie.
Nastało milczenie.
— Tato — odezwał się po dłuższej chwili Irek — co oni robią w tej bazie? Dlaczego profesor Bodrin i jego asystent zachowywali się tak tajemniczo? l czemu od razu nie wzięli Ini ze sobą? Widziałeś, jak na siebie patrzyli, kiedy musieliśmy na łeb, na szyję schodzić z kursu, żeby przepuścić tę jakąś ekipę?
Ojciec chrząknął.
— Na pewno nie przylecieli tutaj, żeby się bawić w chowanego. Ty także nie lubisz, kiedy ktoś ci przeszkadza, gdy zaplanujesz sobie jakieś ważne zajęcie. A teraz nie mówmy już więcej o Bodrinie i jego sekretach. Podoba ci się na Ganimedzie? No, otrząśnij się! Jutro rano idziemy w góry?
— W góry? — ożywił się Truszek. — Rano? Jestem gotowy.
W tym momencie na korytarzu ponownie zabrzmiały damskie głosy i do pokoju weszła Mamma, a za nią Inia w zielonym roboczym kombinezonie.
— Masz dzielną córkę, Jacku… pozwól, że tak będę cię nazywać — zaczęła z uśmiechem opiekunka kwiatów i smutnych dziewcząt. — Namawiałam ją, żeby odpoczęła po podróży, ale ona postanowiła od razu pójść ze mną do ogrodu. No, to ubrałam ją, jak przystoi szaremu członkowi personelu, i zabieram ze sobą. A wy, wałkonie, możecie się nam przypatrywać przez okno. Zresztą prawdę mówiąc, akurat dzisiaj bardzo mi się przyda pomoc kogoś rozgarniętego. Wieczorem bal, wobec czego nasz znakomity kierownik może mi powyrywać wszystkie kwiaty, żeby ozdobić nimi salę. W zeszłym roku, także na otwarcie sezonu, ogołocił ze szczętem cały pawilon storczyków.
— Jak to? — zdziwił się doktor Skiba. — Naprawdę chcecie urządzić bal, mimo że żadnych turystów prócz nas nie ma?
— A co? — zaperzyła się Mamma. — Bal miał być dzi siaj, dzisiaj przyjechali pierwsi goście i nie widzę naj mniejszego powodu, żeby przewracać do góry nogami cały harmonogram. Zresztą są trzy kobiety, Inia, Maia i ja, a chociaż was jest więcej, bo oprócz Kozuli i Geo przyjdą jeszcze dwaj inni mężczyźni, których nie znacie, to zobaczymy, kto komu da radę w tańcu! Poza tym bal jest przecież kostiumowy, więc któryś z panów może się przebrać za uroczą damę — zaśmiała się. — Na przykład ty, Irku, mógłbyś być Królewną Śnieżką. Patrzysz na mnie takimi wielkimi, zdumionymi oczami jak najprawdziwsza, niewinna księżniczka!
Читать дальше