— Start awaryjny w toku — zameldowały ponownie automaty. — Dla poziomu zerowego i dla lądowiska ogłasza się alarm pierwszego stopnia,
— On startuje! — wrzasnął z bezgranicznym zdumieniem Lwizwis.
— Dzieci! Dzieci! Dzieci! — pisnął Werwus.
— Soniu! — Barbara rzuciła się przed siebie. Dosłownie w ostatniej chwili — wyrosły jak spod ziemi Mammea chwycił ją za rękę z przytrzymał. W ten sposób udało mu się uratować Barbarę przed uderzeniem z całym rozpędem o przeźroczystą pancerną ścianę.
Rakieta startowała. Pomieszczenie za grodzią wypełniały już strumienie ognia i płonącego jaskrawo dymu. Nagle przez głośniki dobiegł struchlałych ludzi ochrypły śmiech.
— Do widzenia, kochani! — głos Gratha drżał z emocji. — Byłbym jeszcze trochę pobył z wami, gdyby nie ten przeklęty Bogen! Licho go przy-niosło! Nie mogłem czekać, aż przyjdzie do siebie i zacznie opowiadać. Cześć, bądźcie zdrowi. Jeszcze o mnie usłyszycie!
— Soniu! Soniu! — krzyczała rozpaczliwie Barbara.
— Uwaga, Grath — głośniki powtarzały teraz słowa Nerpy — wszystkie statki rejonu wielkich planet natychmiast ruszą w pościg. Nie uda ci się przejść nawet orbity Marsa.
— Spróbujcie tylko! — wrzasnął w odpowiedzi Joe. — Mam dzieci. Całą trójkę, jakby się ktoś pytał. Mam także miotacz. Możecie mnie zatrzymać. Ale w takim razie nigdy nie zobaczycie swoich milusińskich… żywych. Wbijcie to sobie dobrze do głowy. Pamiętaj, Nerpa, że ja nie mam nic do stracenia… jeśli mnie dopadniecie. A bardzo wiele do zyskania, jeśli uda mi się dotrzeć na Ziemię. Nie róbcie głupstw. Kiedy dolecę, puszczę dzieci wolno. Włos im z głowy nie spadnie. Jeżeli jednak złapię namiar choćby jednego statku, który będzie szedł moim śladem, to…
Nastała cisza. Ludziom opadły ręce. Znieruchomieli, porażeni zgrozą patrzyli w milczeniu, jak nad dziobem statku otwiera się sklepienie. W czerni zabłysły gwiazdy.
Rakieta drgnęła i początkowo powoli, a następnie z rosnącym przyśpieszeniem zaczęła iść pionowo w górę. Po kilku sekundach stracili ją z oczu. Dym począł rzednąć, tylko gwiazdy w górze gasił jeszcze błysk ognia strzelającego z dysz napędowych statku. Za przeźroczystą pancerną ścianą zaczęło się przejaśniać, ujrzeli wielką, pustą studnię ziejącą w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała rakieta.
I wtedy, kiedy patrzącym wydawało się, że ogromne pole startowe zasypia już w mroku i ciszy, daleko, na jego krańcach, zabłysły nagle pomarańczowe płomienie. Ponownie buchnęły ogniste snopy dymu.
— To Boi — zakrzyknął nieprzytomnie Lwizwis.
— Bo — powtórzył Mammea dziwnie jak na mego ożywionym głosem. — Bo dostał się do drugiego statku i teraz startuje.
— Ile jest jeszcze rakiet zdolnych do lotu? — spytał gorączkowo reżyser. Mammea pokręcił głową.
— Tylko „Smyk”, którym przyleciał Bogen — odpowiedział — i stateczek Stewy. Obydwa bez zapasu paliwa. Reszta pracuje przy rozbitej planetoidzie.
Krótką chwilę panowało milczenie.
— Start awaryjny stadku X-2 — oznajmiły automaty przez głośniki. — Zapewniamy łączność trójstronną. Prosimy o potwierdzenie.
— X-2 — odezwał się Nerpa — wzywam cię.
— Tu X-2 — nie mogło być wątpliwości kto mówi. Tyle że wesoły zwykle głos Bo Ytterby'ego brzmiał teraz twardo i ponuro.
— Tu X-2 — powtórzył. —Idę kursem X-1. Mam go na czołowym ekranie. Nie odejdę… jak długo starczy mi paliwa.
— Tu dyspozytor — zgłosił się Nerpa. — X-1, wzywam cię.
— Możesz mnie nie wzywać — zarechotał Grath. — Słyszę tego waszego blondasa. Hej, Bo, czy mam im powiedzieć, komu zawdzięczam pewien mój film?… To, jak go zrobiłem?
— Sam im to powiem — brzmiała odpowiedź Bo. — Nie umkniesz mi, Grath. Choćbym miał za tobą lecieć do końca galaktyki.
— Wystarczy — przerwał szyderczo operator — że będziesz za mną leciał jeszcze przez trzy minuty. Tyle Ci daję. Zastanów się, Bo. Jeśli po upływie tych trzech minut będziesz się jeszcze pętał koło mnie, dzieci polecą za burtę. Nie wszystkie. Na pierwszy ogień pójdzie chłopak… I to tym razem bez skafandra. Żebyście się przekonali, że ja nie żartuję. Zostaną jeszcze dziewczyny. Pomyśl, Bo, trzy minuty. Ani sekundy dłużej.
— Tu stacja — spokojny głos Nerpy. — Wzywam X-2.
— Zgłasza się X-2. W dalszym ciągu mam na ekranie X-1…
— Uwaga, X-2. Zejdź z kursu i wracaj do stacji. Nie rób nic, co mogłoby narazić życie dzieci. X-2, rozkazuję ci wracać do stacji!
— Nareszcie coś rozsądnego, Nerpa — zaśmiał się w głośnikach Grath. — Słyszałeś, Bo?
— Tu X-2. Nie, Nerpa, nie wrócę. On nie zrobi dzieciom krzywdy, ponieważ wie, że to byłby jego koniec. To, co się stało, stało się w znacznej mierze przeze mnie. Ja coś wynalazłem… i nie zgłosiłem tego. Wczoraj dowiedziałem się, co on z tym robi. Odpokutuję za wszystko, ale teraz nie mogę pozwolić mu uciec. Muszę go dostać. Muszę. Nie rozumiesz?!
— X-2, ponawiam rozkaz powrotu. Wiemy, co wynalazłeś. Niech Grath zawiezie dzieci na Ziemię i tam je puści. Wracaj, Bo…
— Nie.
W głośnikach znowu odezwał się chrapliwy głos operatora.
— Bo, ostrzegam, pozostały tylko dwie minuty. Jesteś dość blisko, by zobaczyć, jak ciało chłopca wylatuje za burtę. Zastanów się, Bo. Jeszcze czas.
— Wygrałeś, Grath… — zaczął Bo i nagle umilkł.
— Stacja wzywa X-2. Cisza.
— X-2, tu stacja. Odezwij się. Nic. Milczenie. Głośniki jakby nagle odmówiły posłuszeństwa.
— Bo, słyszysz mnie? — w głosie Gratha po raz pierwszy zabrzmiał niepokój. — Pamiętaj, ostrzegałem cię.
Także i to pozostało bez odpowiedzi.
— On wyłączył radio, radary i swój nadajnik namiarowy — powiedział półgłosem Mammea. — Leci na ślepo, tak jak Darek „Smykiem”. Na jego miejscu zrobiłbym to samo.
Do przedsionka sali startowej wpadł Adam. Rozejrzał się gorączkowo, dostrzegł Mammeę i ruszył szybko w jego stronę. Po drodze zauważył Barbarę i przystanął koło niej.
— Nie bój się — rzekł głosem, któremu usiłował nadać brzmienie co najmniej beztroskie, jeśli nie zgoła wesołe. — One nie są tam same. Powiedziałeś jej? — zwrócił się do Mammei.
Zagadnięty potrząsnął smutnie głową.
— Nie zdążyłem — mruknął.
— Jak to: nie są same? — w oczach Barbary błyszczały łzy. — Przecież Ytterby, który za nimi poleciał, nie może nic zrobić. A teraz jeszcze pan Mammea mówi, że on wyłączył radio.
— Wyłączył — potwierdził Adam — ponieważ w ogóle wyłączył całą automatyczną aparaturę swojego X-2. W ten sposób Grath nie odbiera jego sygnału namiarowego. Nie wie, czy Bo leci jeszcze za nim, czy zawrócił, tak jak mu to kazał zrobić Nerpa. Dyspozytor spodziewał się, że Bo tak właśnie zrozumie jego polecenie. Nie mógł mu tego przecież otwarcie powiedzieć, bo Grath by usłyszał. Nie bój się. Bo Ytterby'emu zdarzyło się potknięcie, ale to porządny człowiek, a teraz płonie chęcią naprawienia swojego błędu. Nie to jednak miałem na myśli, mówiąc, że dzieci nie są same…
— Właśnie chciałem powiedzieć — poskarżył się znużonym głosem Mammea.
W zamglonym wzroku Barbary odbiła się nagle nieufność.
— Kim pan właściwie jest? — natarła na Mammeę. — A ty gdzie dotychczas byłeś? — zwróciła się z kolei do Adama. — Zostawiłeś dzieci same!
Reporter przymknął na moment oczy.
— Skąd miałem wiedzieć… — rozżalił się, ale natychmiast wziął się w garść.
Читать дальше