— Doktor nie pozwolił mi iść ze sobą — powiedziała. Dorcas skinęła głową.
— Na to wygląda.
Powiedziała to takim tonem, jakby rozmawiała z kimś znacznie młodszym od siebie.
— Zginę bez niego.
Zapytałem, dlaczego tak myśli, ale Jolenta tylko potrząsnęła głową.
— Czy mogę pójść z tobą, Severianie? — odezwała się po dłuższej chwili. — Nie mam pieniędzy. Baldanders zabrał wszystko, co dostałam od doktora. — Zerknęła z ukosa na Dorcas. — Ona dostała dużo więcej, chyba tyle samo co ty.
— Severian wie o tym — poinformowała ją Dorcas. — Wie też, że moje pieniądze należą do niego i może zrobić z nimi, co tylko zechce.
Postanowiłem zmienić temat.
— Myślę, iż obie powinniście zdawać sobie sprawę, że moja droga może nie wieść bezpośrednio do Thraxu. Wszystko zależy od tego, czy zdołam ustalić miejsce pobytu kobiet zwanych Pelerynami.
Jolenta spojrzała na mnie tak, jakbym był szalony.
— Słyszałam, że one krążą po całym świecie. Poza tym, nie przyjmują mężczyzn w swoje szeregi.
— Nie chcę się do nich przyłączyć, tylko je odnaleźć. Według najnowszych informacji, jakie do mnie dotarły, skierowały się właśnie na północ, ale będę musiał spotkać się z nimi nawet wówczas, gdyby oznaczało to konieczność zawrócenia na południe.
— Idę tam, dokąd i ty idziesz — oświadczyła stanowczo Dorcas. — Choćby nie do Thraxu.
— A ja nigdzie nie idę — powiedziała Jolenta, wzdychając głęboko.
Jak tylko okazało się, że nie musimy jej podtrzymywać, Dorcas i ja wysforowaliśmy się nieco naprzód. Po pewnym czasie obejrzałem się, aby sprawdzić, jak sobie radzi, i ku swemu zdumieniu zobaczyłem kogoś zupełnie innego od wyniosłej piękności, która towarzyszyła doktorowi Talosowi. Tamta trzymała się prosto i miała hardo podniesioną głowę, a jej oczy błyszczały jak brylanty, ta zaś szła zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
* * *
— O czym rozmawiałeś z doktorem i olbrzymem? — zapytała Dorcas.
— Już ci powiedziałem.
— W pewnej chwili odezwałeś się tak głośno, że cię usłyszałam. Zapytałeś: „Czy słyszałeś kiedyś o Łagodzicielu?" Nie mogłam jednak odgadnąć, czy sam nigdy o nim nie słyszałeś, czy tylko chciałeś się dowiedzieć, co jeden z nich wie na ten temat.
— Słyszałem bardzo niewiele, właściwie nic. Widziałem wizerunki jego osoby, lecz tak bardzo różnią się między sobą, że z pewnością nie mogą przedstawiać tego samego człowieka.
— Są jeszcze legendy.
— Większość z nich jest po prostu głupia. Szkoda, że nie ma z nami Jonasa. Zająłby się Jolenta, a poza tym na pewno wiedziałby dużo o Łagodzicielu. Jonas to ten człowiek, którego spotkaliśmy u wejścia do Bramy Skruchy. Jechał na klaczy. Przez pewien czas był moim dobrym przyjacielem.
— A gdzie jest teraz?
— Pytał już mnie o to doktor Talos. Nie wiem i nie chcę o tym mówić. Jeżeli koniecznie musisz rozmawiać, to lepiej opowiedz mi trochę o Łagodzicielu.
Bez wątpienia zabrzmi to głupio, ale jak tylko wymieniłem to imię, w lesie zapadła ciężka, głucha cisza. Szmer słabego wiatru głaszczącego najwyższe gałęzie drzew przypominał westchnienia ciężko chorego człowieka, a bladozielone, spragnione słońca liście wyglądały jak twarze głodnych dzieci.
— Nikt nie wie o nim zbyt wiele, a ja chyba jeszcze mniej od ciebie — zaczęła Dorcas. — Nie pamiętam nawet, od kogo usłyszałam to, co wiem. W każdym razie, niektórzy twierdzą, że był zaledwie chłopcem, inni znowu, że nie był nawet człowiekiem ani też kakogenem, tylko ucieleśnioną na nasz użytek myślą jakiejś trudnej do wyobrażenia istoty, dla której rzeczywistość znaczy tyle co papierowy teatrzyk cieni. Podobno kiedyś dotknął jedną ręką umierającej kobiety, drugą zaś ujął gwiazdę, łącząc w ten sposób na wieki ludzkość z wszechświatem i wszechświat z ludzkością. Potrafił zniknąć i pojawiać się wówczas, gdy wszyscy myśleli, że nie żyje, czasem nawet po tym, jak został pochowany. Można było spotkać go pod postacią zwierzęcia przemawiającego ludzkim głosem, a jakiejś pobożnej kobiecie objawił się kiedyś jako krzak róży.
Przypomniałem sobie uroczystość nadania mi godności czeladnika.
— Świętej Katarzynie, podczas jej egzekucji.
— Jest też wiele innych, bardziej ponurych legend.
— Opowiedz mi je.
— Boję się ich — odparła Dorcas. — Poza tym prawie nic nie pamiętam. Czy w twojej brązowej książce nie ma żadnej wzmianki na jego temat?
Natychmiast to sprawdziłem. Okazało się, że była, ale ponieważ miałbym trudności z czytaniem podczas marszu, schowałem książkę do sakwy i postanowiłem przeczytać ten rozdział, kiedy zatrzymamy się na odpoczynek.
ROZDZIAŁ XXVII
W kierunku Thraxu
Aż do zmroku podążaliśmy ścieżką przez gęsty las. Mniej więcej wachtę po zapadnięciu ciemności dotarliśmy do brzegu rzeki znacznie mniejszej od Gyoll i szybciej od niej płynącej, gdzie w blasku księżyca ujrzeliśmy po drugiej stronie pola falującej trzciny cukrowej. Jolenta już od dłuższego czasu popłakiwała ze zmęczenia, więc Dorcas i ja uznaliśmy, że wszystkim nam należy się odpoczynek. Początkowo obawiałem się, że nie będziemy mieli z czego zrobić ogniska, gdyż nigdy nie ośmieliłbym się użyć Terminus Est do rąbania drewna, leżące zaś na ziemi gałęzie były albo przesiąknięte wilgocią, albo już tak zgniłe, że rozpadały się przy lada dotknięciu, lecz na szczęście na samym brzegu znaleźliśmy mnóstwo wysuszonych przez wiatr i słońce patyków.
Ułożyliśmy z nich sporą stertę, kiedy przypomniałem sobie, że nie mam już metalowego przedmiotu otrzymanego od Vodalusa — został w rękach Autarchy, który (nie miałem co do tego żadnych wątpliwości), był także tym „wysokim urzędnikiem z domu Absolutu", od którego doktor Talos otrzymał sakiewkę pełną złotych chrisos. Na szczęście w bagażach Dorcas znalazły się krzemień, krzesiwo i hubka, dzięki czemu już wkrótce siedzieliśmy przy trzaskającym ogniu. Jolenta bała się dzikich bestii, głucha na moje wyjaśnienia, że jest mało prawdopodobne, aby żołnierze pozwolili żyć jakimś niebezpiecznym zwierzętom w lesie łączącym się bezpośrednio z ogrodami Domu Absolutu. Aby ją uspokoić, wsadziłem w ognisko trzy grube kije, aby w razie niebezpieczeństwa chwycić je i posłużyć się nimi jak pochodniami.
Żadne bestie jednak się nie zjawiły, natomiast dym odstraszył komary, dzięki czemu mogliśmy wygodnie położyć się na wznak i obserwować iskry ulatujące w nocne niebo. Znacznie wyżej od czasu do czasu przemykały światła ślizgaczy niosących na swych pokładach ministrów i generałów Autarchy. Dorcas i ja zastanawialiśmy się, co sobie mogli pomyśleć, jeśli akurat spojrzeli w dół i ujrzeli maleńką, szkarłatną gwiazdkę naszego ogniska. Doszliśmy do wniosku, że chyba dziwią się nam co najmniej tak samo jak my im, próbując dociec, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i dlaczego. Potem Dorcas zaśpiewała mi piosenkę o dziewczynie, która spaceruje wiosną po lesie i tęskni za swoimi przyjaciółmi, ubiegłorocznymi liśćmi.
Jolenta wybrała miejsce między ogniskiem a brzegiem rzeki — przypuszczalnie dlatego, że tam czuła się najbezpieczniej. Dorcas i ja leżeliśmy po drugiej stronie ognia, nie tylko dlatego, że chcieliśmy znaleźć się poza zasięgiem jej wzroku, jednocześnie nie oddalając się zbytnio, ale przede wszystkim z powodu niemiłych skojarzeń, jakie budziły u Dorcas odgłosy płynącej wody.
Читать дальше