Wyłączył światło z szacunkiem i położył się do łóżka, wsłuchując się w noc. Muzyka dobiegająca z miejscowej sali tanecznej ucichła wreszcie, zakończona głośnym wybuchem radości. Gordon słyszał, jak tłum rozchodzi się do domów.
Po chwili zapanowała cisza, tylko wśród drzew za oknem szumiał wiatr. W pobliżu cicho brzęczały sprężarki utrzymujące superzimno niezbędne dla delikatnego mózgu Cyklopa.
Słychać też było coś jeszcze. Przez noc dobiegał głęboki, cichy słodki dźwięk, który Gordonowi trudno było rozpoznać, choć poruszał on jakąś strunę w jego pamięci.
Po chwili zrozumiał. Ktoś, zapewne jeden z techników, słuchał na aparaturze stereo klasycznej muzyki.
“Stereo…” Gordon smakował to słowo. Nie miał nic przeciwko banjo i skrzypkom, ale po piętnastu latach znowu usłyszeć Beethovena…
Na koniec zasnął i symfonia wtopiła się w sny. Nuty wzmacniały się i cichły, aż wreszcie połączyły się z delikatnym, melodyjnym głosem, który przemówił do niego poprzez dziesięciolecia. Wyposażona w stawy, metalowa dłoń wysunęła się zza mgły lat i wskazała prosto na niego.
“Kłamca! — powiedział cichy, smutny głos. — Tak bardzo mnie rozczarowujesz. Jak mam pomóc wam, moim stwórcom, jeśli wciąż powtarzacie tylko kłamstwa?”
Dawna fabryka jest miejscem, w którym gromadzimy sprzęt z myślą o projekcie “Millenium”. Jak widzisz, ledwie rozpoczęliśmy prace. Nie możemy zacząć budowy prawdziwych robotów, co Cyklop planuje później, jeśli najpierw nie odzyskamy choć w pewnym stopniu zdolności produkcyjnych.
Przewodnik Gordona poprowadził go w głąb jaskini, w której pełno było półek zapchanych urządzeniami wywodzącymi się z innej ery.
— Pierwszym krokiem była oczywiście próba uratowania wszystkiego, co tylko można, przed gniciem i rozkładem. Tylko część ocalonego sprzętu przechowujemy tutaj. Rzeczy nieprzydatne teraz składujemy gdzie indziej, z myślą o przyszłości.
Peter Aage, wychudzony blondyn trochę tylko starszy od Gordona, musiał być w chwili wybuchu wojny studentem Uniwersytetu Stanowego w Corvallis. Był jednym z najmłodszych ludzi wśród noszących biały płaszcz z czarnym wzorem — znak sług Cyklopa. Jednak nawet on miał posiwiałe skronie.
Aage był również stryjem i jedynym żyjącym krewnym małego chłopca, którego Gordon ocalił w ruinach Eugene. Nie demonstrował wylewnie wdzięczności, było jednak oczywiste, że uważa, iż ma u gościa dług. Żaden ze sług o wyższej randze nie wyraził sprzeciwu, gdy uparł się, że to on zaznajomi przybysza ze stworzonym przez Cyklopa programem przezwyciężenia w Oregonie ciemnego wieku.
— Zaczęliśmy tu naprawiać niektóre małe komputery i inne proste maszyny — tłumaczył Gordonowi, prowadząc go obok stosów posortowanego i oznaczonego etykietami sprzętu elektronicznego. — Najtrudniejszym zadaniem jest zastąpienie obwodów spalonych podczas pierwszych chwil wojny przez te elektromagnetyczne impulsy wysokiej częstotliwości, które nieprzyjaciel wyemitował nad kontynentem. No wiesz, pierwsze bomby?
Gordon uśmiechnął się z wyrozumiałością. Aage poczerwieniał. Uniósł rękę na znak przeprosin.
— Przykro mi. Po prostu tak się przyzwyczaiłem, że wszystko muszę wyjaśniać jak najprościej… Oczywiście, wy na wschodzie zapewne wiecie o elektromagnetycznych impulsach znacznie więcej od nas.
— Nie znam się na technice — odparł Gordon. Natychmiast pożałował, że jego blef nie okazał się mniej skuteczny. Z chęcią dowiedziałby się więcej o tej sprawie.
Aage jednak wrócił do poprzedniego tematu.
— Jak już mówiłem, to tutaj wykonujemy większość zadań związanych z regeneracją sprzętu. To bardzo pracochłonne, ale gdy tylko uzyskamy dostęp do elektryczności na szerszą skalę i bardziej podstawowe potrzeby zostaną zaspokojone, planujemy ponowne zainstalowanie tych mikrokomputerów w dalej leżących wioskach, szkołach i warsztatach mechanicznych. To ambitny cel, ale Cyklop jest pewien, że możemy go zrealizować jeszcze za naszego życia.
Wypełniona półkami jaskinia przeszła w rozległą kondygnację fabryczną. Na suficie widniały długie szeregi świetlików, paliło się więc tu tylko niewiele świetlówek. Mimo to zewsząd dobiegało ciche brzęczenie urządzeń elektrycznych, a odziani w białe fartuchy technicy jeździli wózkami w różne strony, przewożąc sprzęt. Pod wszystkimi ścianami złożono w stosach daninę z okolicznych miasteczek i wiosek — zapłatę za dobroczynne przewodnictwo Cyklopa.
Codziennie dostarczano nową maszynerię przeróżnych rodzajów oraz trochę żywności i ubrań dla ludzkich pomocników Cyklopa. Niemniej — sądząc z tego, co słyszał Gordon — nie stanowiło to zbyt wielkiego obciążenia dla mieszkańców doliny. Ostatecznie do czego mogłyby im się przydać stare urządzenia?
Nic dziwnego, że nikt nie uskarżał się na “tyranię maszyny”. Cenę, której żądał superkomputer, łatwo było zapłacić. W zamian dolina otrzymywała własnego Salomona — a może także Mojżesza, który kiedyś wyprowadzi jej mieszkańców z tej pustyni. Wspomniawszy łagodny, mądry głos z tak dalekiej przeszłości, Gordon przyznał, że to dobry interes.
— Cyklop starannie zaplanował tę fazę okresu przejściowego — wyjaśnił Aage. — Widziałeś naszą małą linię montażową do budowy turbin wodnych i wiatrowych. — Pomagamy też miejscowym kowalom udoskonalać kuźnie, a farmerom planować zasiewy. Poza tym, rozdając dzieciom w dolinie stare, ręczne gry wideo, mamy nadzieję w właściwym czasie zainteresować je lepszymi rzeczami, takimi jak komputery.
Minęli stół, przy którym pracownicy o posiwiałych skroniach nachylali się nad błyskającymi światłami i ekranami lśniącymi komputerowym kodem. Gordonowi zakręciło się lekko w głowie od tego wszystkiego. Odniósł wrażenie, jakby przypadkiem natrafił na promienny, cudowny warsztat, w którym grupa gorliwych, sympatycznych gnomów z uwagą składała z powrotem w całość zdruzgotane marzenia.
Większość techników osiągnęła już bądź nawet minęła wiek średni. Gordonowi wydało się, że spieszno im, by dokonać tyle, ile tylko zdołają, nim ich wykształcone pokolenie odejdzie na zawsze.
— Oczywiście teraz, gdy nawiązaliśmy kontakt z Odrodzonymi Stanami Zjednoczonymi — ciągnął Peter Aage — możemy mieć nadzieję na szybsze postępy. Na przykład mógłbym ci podać długą listę części, których w żaden sposób nie możemy wyprodukować. Piekielnie ułatwiłyby nam zadanie. Osiem uncji części wystarczyłoby, by posunąć program Cyklopa naprzód o cztery lata, gdyby Saint Paul było w stanie dostarczyć nam to, czego potrzebujemy.
Gordon nie chciał spojrzeć rozmówcy w oczy. Pochylił się nad rozmontowanym komputerem, udając, że przygląda się jego skomplikowanemu wnętrzu.
— Niewiele wiem o takich sprawach — odparł przełykając ślinę. — Zresztą na wschodzie były inne problemy niż rozprowadzanie gier wideo.
Powiedział to po to, by nie kłamać więcej, niż musiał, lecz sługa Cyklopa pobladł, jakby go uderzono.
— Och, opowiadam głupstwa. Z pewnością musieli się tam uporać ze straszliwym promieniowaniem, epidemiami, głodem i holnistami… Tak, myślę, że tu, w Oregonie, mieliśmy masę szczęścia. Będziemy oczywiście musieli radzić sobie sami, dopóki reszta kraju nie będzie w stanie nam pomóc.
Gordon skinął głową. Każdy z mężczyzn mówił prawdę, lecz tylko jeden z nich wiedział, jak tragicznie zgodne z rzeczywistością były ich słowa.
Zapadła krępująca cisza. Gordon uciekł się do pierwszego pytania, które przyszło mu do głowy.
Читать дальше