Gordon stłumił rodzące się poczucie wstydu. Nikt, kto przeżył minione siedemnaście lat, nie zachował niewinności, a wydawało się, że jego oszustwo naprawdę niesie trochę dobra miasteczkom, przez które przechodził. Sprzedawał nadzieję w zamian za prowiant i nocleg.
Robiło się to, co było konieczne.
Ktoś dwa razy donośnie zastukał w drzwi.
— Proszę! — zawołał Gordon.
Do środka wsadził głowę Johnny Stevens, świeżo mianowany zastępca naczelnika poczty w Cottage Grove. Jego chłopięcą twarz pokrywał świeżo wyrosły jasny meszek. Kościste nogi młodzieńca świadczyły, że jest mocny w marszu na przełaj. Uważano go też za znakomitego strzelca.
Kto wie? Niewykluczone nawet, że doręczy pocztę.
— Hmm, przepraszam? — Johnny najwyraźniej nie chciał przeszkadzać mu w ważnych zajęciach. — Jest już ósma. Czy pamięta pan, że burmistrz chciał wypić z panem piwo w pubie, bo to pana ostatni wieczór w mieście?
Gordon wstał.
— Masz rację, Johnny. Dziękuję.
Złapał czapkę i kurtkę, a także lipny raport oraz list do pani Thompson.
— Proszę. To jest oficjalna przesyłka, którą masz doręczyć podczas pierwszego kursu do Culp Creek. Naczelnikiem poczty jest tam Ruth Marshall i oczekuje czyjegoś przybycia. Tamtejsi ludzie przyjmą cię dobrze.
Johnny ujął koperty tak, jakby były zrobione z motylich skrzydeł.
— Będę je chronił z narażeniem życia, panie inspektorze. — W oczach młodzieńca lśniły duma i determinacja, które pozwalały przypuszczać, że nigdy nie chciałby zawieść swojego zwierzchnika.
— O czym ty mówisz! — warknął Gordon. Ostatnią rzeczą, której pragnął, było to, by szesnastolatek ucierpiał w ochronie urojenia. — Będziesz się kierował zdrowym rozsądkiem, tak jak ci kazałem.
Johnny przełknął ślinę i skinął głową, lecz Gordon nie był bynajmniej pewien, czy został właściwie zrozumiany. Oczywiście najpewniej skończy się tym, że chłopak przeżyje ekscytującą przygodę, zapuszczając się leśnymi ścieżkami dalej niż ktokolwiek z jego wioski od ponad dziesięciu lat, a potem wróci jako bohater z mnóstwem opowieści. Wśród tych wzgórz było jeszcze trochę samotnych surwiwalistów, lecz tak daleko na północ od okolic Rogue River istniały wszelkie szanse, że Johnny dotrze do Culp Creek i wróci cały i zdrowy.
Gordon niemal przekonał o tym sam siebie.
Wypuścił z płuc powietrze i uścisnął ramię młodzieńca.
— Twój kraj nie wymaga od ciebie, byś za niego zginął, Johnny, lecz byś ocalił życie i służył mu dalej. Potrafisz to zapamiętać?
— Tak jest. — Chłopak skinął głową z powagą. — Rozumiem.
Gordon odwrócił się, by zdmuchnąć świece.
Johnny musiał grzebać w ruinach starego urzędu pocztowego w Cottage Grove, gdyż w korytarzu Gordon zauważył, że na ręcznie tkanej koszuli chłopaka widniał teraz dumnie naramiennik z napisem POCZTA STANÓW ZJEDNOCZONYCH. Jego kolory wciąż były jaskrawe, po prawie dwudziestu latach.
— Zebrałem już dziesięć listów od ludzi z Cottage Grove i pobliskich farm — oznajmił Johnny. — Większość z nich chyba nie zna nikogo na wschodzie, ale i tak piszą, dla zabawy i w nadziei, że ktoś im odpowie.
Wizyta Gordona dała więc chociaż to, że niektórzy ludzie poćwiczyli trochę umiejętność pisania. Było to warte wiktu i zakwaterowania na kilka dni.
— Ostrzegłeś ich, że na wschód od Pine View poczta wędruje jeszcze powoli i nie ma żadnych gwarancji?
— Jasne. Nic im to nie przeszkadza.
Gordon uśmiechnął się.
— W takim razie w porządku. Zresztą poczta i tak zawsze przekazywała głównie fantazje.
Chłopak popatrzył na niego zakłopotany, ale Gordon włożył czapkę na głowę i nie powiedział już nic.
* * *
Odkąd opuścił ruiny Minnesoty, tak dawno temu, widział niewiele wiosek równie zamożnych i najwyraźniej szczęśliwych jak Cottage Grove. Farmy produkowały teraz przeważnie nadwyżki plonów. Milicja była dobrze wyszkolona i — w przeciwieństwie do Oakridge — nie stanowiła narzędzia ucisku. W miarę jak nadzieja odnalezienia prawdziwej cywilizacji słabła, Gordon miał coraz skromniejsze marzenia, aż wreszcie miejsce takie, jak to, wydało mu się niemal rajem.
O ironio — to samo oszustwo, które przeprowadziło go bezpiecznie przez pełne podejrzliwych mieszkańców górskie sioła, uniemożliwiało mu teraz pozostanie tutaj. By podtrzymać iluzję, musiał ruszyć w dalszą drogę.
Wszyscy tu w niego uwierzyli. Gdyby złudzenie, które stworzył, załamało się, z pewnością nawet porządni ludzie zwróciliby się przeciwko niemu.
Otoczona palisadą wioska zajmowała jeden narożnik przedwojennego Cottage Grove. Lokalny pub był wielką, komfortową piwnicą z dwoma dużymi kominkami oraz barem, za którym serwowano gorzkie piwo miejscowej produkcji w wysokich glinianych kuflach z przykrywką.
Burmistrz Peter Von Kleek siedział w loży w rogu, pogrążony w poważnej rozmowie z Erykiem Stevensem, dziadkiem Johnny’ego i świeżo mianowanym naczelnikiem poczty w Cottage Grove. Gdy Gordon i Johnny weszli do pubu, obaj mężczyźni ślęczeli nad egzemplarzem “przepisów federalnych”.
Jeszcze w Oakridge Gordon wydrukował kilkadziesiąt kopii na ręcznym powielaczu, który znalazł i zdołał uruchomić na starej, opuszczonej poczcie. Poświęcił tym okólnikom bardzo wiele zastanowienia i uwagi. Musiały mieć posmak autentyczności, lecz jednocześnie nie stanowić wyraźnego zagrożenia dla miejscowych watażków, nie dawać im powodu do obaw przed mitycznymi Odrodzonymi Stanami Zjednoczonymi… czy samym Gordonem.
Te kartki były, jak dotąd, jego najbardziej natchnionym rekwizytem.
Peter Von Kleek, wysoki człowiek o wymizerowanej twarzy, wstał i uścisnął dłoń Gordona, wskazując mu gestem, by usiadł. Barman podbiegł do nich z dwoma wysokimi kuflami brązowego, mętnego piwa. Było oczywiście ciepłe, lecz smakowało znakomicie. Jak pumpernikiel. Burmistrz czekał, pykając nerwowo z glinianej fajki, dopóki Gordon nie odstawił kufla cmoknąwszy z westchnieniem.
Von Kleek nagrodził skinieniem głowy dający się wywnioskować komplement. Jego twarz wciąż jednak była zasępiona. Stuknął palcem w leżący przed nim papier.
— Te przepisy nie są zbyt szczegółowe, panie inspektorze.
— Proszę mówić mi Gordon. Obecne czasy nie sprzyjają formalnościom.
— Hmm, tak, Gordon. Mów mi Peter.
Burmistrz był wyraźnie zakłopotany.
— No więc dobrze, Peter — Gordon skinął głową. — Odrodzone Stany Zjednoczone otrzymały kilka surowych lekcji. Jedna z nich mówiła, że nie należy narzucać sztywnych norm dalekim okręgom, mającym problemy, których w Saint Paul nie potrafią sobie nawet wyobrazić, a co dopiero regulować.
Rozpoczął jedną z przemów, które zawsze miał w pogotowiu.
— Istnieje na przykład problem pieniędzy. Większość osad zrezygnowała z przedwojennej waluty wkrótce po zamieszkach towarzyszących plądrowaniu magazynów żywności. Regułą jest handel wymienny. Na ogół sprawdza się on całkiem nieźle, z wyjątkiem przypadków, gdy odpracowywanie długów zmienia się w formę niewolnictwa.
To akurat było prawdą. Podczas swych podróży Gordon wszędzie widział odradzanie się różnych wersji feudalnej pańszczyzny. Pieniądze znaczyły tyle co nic.
— Federalny rząd w Saint Paul ogłosił starą walutę za nieważną. Banknotów i monet jest po prostu za dużo dla mało wydajnej rolniczej gospodarki. Staramy się jednak zachęcać do rozwoju handlu. Na przykład przyjmujemy stare dwudolarowe banknoty jako opłatę pocztową za listy dostarczane przez Pocztę Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie było ich zbyt wiele, a przy obecnym poziomie techniki nie sposób ich podrobić. Akceptujemy również srebrne monety sprzed tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego piątego roku.
Читать дальше