Ursula Le Guin - Lewa ręka ciemności

Здесь есть возможность читать онлайн «Ursula Le Guin - Lewa ręka ciemności» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1988, ISBN: 1988, Издательство: Wydawnictwo Literackie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Lewa ręka ciemności: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lewa ręka ciemności»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Na planetę Gethen (zwanej również Zimą) przybywa pierwszy reprezentant Ekumeny z wydaje się prostą misją - zjednania sobie wielkich tego świata i nakłonienia ich do wstąpienia w jej szeregi . Genly Ai - bo takie imię nosi czarnoskóry "mobil", przybywa samotnie, bez żadnego uzbrojenia - wyposażony jedynie w przedmiot do komunikacji z najbliższym ludzkim światem, odpowiednie umiejetności oraz dobre chęci. Niestety Zima jest światem niezwykle nieprzyjaznym, panuje na niej permanentna epoka lodowcowa a na dodatek jej mieszkańcy to androgeni (osobniki dwupłciowe) z diametralnie odmienną od głównego bohatera filozofią życiową.
Powieść otrzymała nagrodę Nebula w 1969, nagrodę Hugo w 1970.

Lewa ręka ciemności — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lewa ręka ciemności», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Po dużych opadach śniegu musieliśmy poświęcać rano trochę czasu na odkopywanie namiotu i sanek. Nie była to trudna praca, choć zwały odgarniętego świeżego śniegu wyglądały imponująco. Były przecież jedynymi wzniesieniami w promieniu setek kilometrów, jedynym, co wystawało ponad lód.

Szliśmy za kompasem na wschód. Wiatr wiał tu normalnie z północy na południe, od środka lodowca, dzień za dniem mieliśmy go więc z lewej. Kaptur nie wystarczał przeciwko takiemu wiatrowi i musiałem wkładać maskę dla ochrony nosa i lewego policzka. Mimo to któregoś dnia zamarzło mi lewe oko i myślałem, że straciłem je na zawsze. Nawet kiedy Estraven otworzył je za pomocą oddechu i języka, nie widziałem na nie przez pewien czas, prawdopodobnie więc zamarzło tam coś więcej niż tylko rzęsy. W słoneczne dni obaj nosiliśmy getheńskie okulary ochronne z wąskimi szparkami i żaden z nas nie cierpiał na ślepotę śnieżną. Niewiele mieliśmy po temu okazji. Jak tłumaczył Estraven, nad środkową częścią Lodu, gdzie tysiące kilometrów kwadratowych bieli odbijają promienie słońca, utrzymuje się zwykle strefa wysokiego ciśnienia. My jednak nie znajdowaliśmy się w tej środkowej strefie, ale co najwyżej na jej skraju, między nią a strefą gwałtownych, brzemiennych w opady burz, które Lód zsyła systematycznie na utrapienie przyległych krain. Wiatr z północy niósł suchą, słoneczną pogodę, ale już północno-wschodni albo północno-zachodni przynosił śnieg lub porywał suchy leżący śnieg w oślepiające, kłujące kłęby jak burza piaskowa. Kiedy indziej prawie ucichał snując się krętymi szlakami tuż nad gruntem, a wtedy niebo było białe, powietrze białe, słońce niewidoczne, znikały cienie i sam Lód znikał spod naszych stóp.

Koło południa stawaliśmy i, jeżeli wiatr był silny, wycinaliśmy kilka bloków śniegu na ścianę ochronną. Potem podgrzewaliśmy wodę, żeby rozmoczyć kostki giczy-miczy, wypijaliśmy gorącą wodę, czasami lekko osłodzoną, znów zakładaliśmy uprząż i szliśmy dalej.

Rzadko rozmawialiśmy w drodze albo podczas południowego posiłku, bo wargi nam popękały, a po drugie, kiedy się otwierało usta, zimno dostawało się do środka powodując ból zębów, tchawicy i płuc. Należało mieć usta zamknięte i oddychać przez nos, w każdym razie, kiedy temperatura powietrza spadała do dwudziestu — trzydziestu stopni poniżej zera. Jeżeli spadała niżej, cały proces oddychania komplikował się jeszcze bardziej przez szybkie zamarzanie wydychanego powietrza; nozdrza mogły zamarznąć całkowicie i wtedy, żeby się nie udusić, człowiek mógł przez usta wciągnąć pełne płuca żyletek.

W określonych warunkach nasze wydechy błyskawicznie zamarzając wydawały cichy trzask, jak odległy fajerwerk, i rozsypywały się w obłoczek kryształków. Każdy oddech był małą burzą śnieżną.

Szliśmy, dopóki starczało nam sił albo póki nie zaczynało się ściemniać, a wtedy rozbijaliśmy namiot, mocowaliśmy kołkami sanki, jeżeli groziła wichura, i szykowaliśmy się do snu. Przeciętnego dnia szliśmy przez jedenaście lub dwanaście godzin pokonując od kilkunastu do dwudziestu kilku kilometrów.

Nie wydaje się to dobrym tempem, ale warunki nie bardzo nam sprzyjały. Pokrywa śniegu rzadko była odpowiednia, zarówno dla nart, jak dla płóz sanek. Kiedy była świeża i puszysta, sanki jechały bardziej w śniegu niż po śniegu, kiedy lekko twardniała po wierzchu, my na nartach szliśmy bez przeszkód, a sanki zapadały się, co oznaczało, że nieustannie byliśmy szarpani do tyłu; kiedy zaś była twarda, często pokrywały ją wysokie zaspy, sastrugi, miejscami sięgające półtora metra. Musieliśmy wtedy przeciągać sanki przez każdy z ostrych jak nóż albo fantastycznie wyrzeźbionych grzbietów, sprowadzać je w dół i wyciągać na następną zaspę, bo zdawało się, że zawsze układają się w poprzek naszej drogi. Wyobrażałem sobie lodowy płaskowyż Gobrin jako jedną taflę, jak zamarznięte jezioro, ale na przestrzeni setek kilometrów przypominał on raczej nagle zamarznięte burzliwe morze.

Praca przy rozbijaniu obozu, zabezpieczaniu wszystkiego, otrzepywaniu odzieży ze śniegu i tak dalej, była nużąca. Czasami wydawało się to niewarte zachodu. Było tak późno, tak zimno i byliśmy tak zmęczeni, że dużo łatwiej byłoby położyć się w śpiworach pod osłoną sań i nie zawracać sobie głowy namiotem. Pamiętam, jak oczywiste wydawało mi się to w niektóre wieczory i jak ostrą niechęć budził we mnie pedantyczny, tyrański upór mojego towarzysza, żeby robić to wszystko, i robić to ściśle i dokładnie. W takich chwilach nienawidziłem go nienawiścią płynącą wprost ze śmierci, która przepełniała moje serce. Nienawidziłem surowych, wymyślnych, uporczywych nakazów, jakimi mnie dręczył w imię życia.

Kiedy wszystko było gotowe, mogliśmy wejść do namiotu, i wtedy prawie natychmiast ciepło piecyka tworzyło przytulny, swojski nastrój. Otaczało nas coś cudownego: ciepło. Śmierć i mróz zostawały na zewnątrz.

Również nienawiść zostawała na zewnątrz. Jedliśmy i piliśmy. Po posiłku rozmawialiśmy. Przy wielkim mrozie nawet znakomita izolacja namiotu nie wystarczała i przysuwaliśmy śpiwory jak najbliżej piecyka. Wewnętrzna ścianka namiotu porastała futrem szronu. Otwarcie śluzy oznaczało wpuszczenie lodowatego podmuchu, który natychmiast wypełniał namiot wirującą mgiełką kryształków lodu. Podczas zamieci igły mroźnego powietrza wdzierały się przez otwory wentylacyjne mimo ich przemyślnego zabezpieczenia i powietrze wypełniał niewidoczny śnieżny pył. W takie noce panował niewiarygodny hałas i, żeby się porozumieć, musieliśmy krzyczeć sobie do ucha. Inne znów noce były ciche taką ciszą, jaką można sobie wyobrazić, że istniała, zanim zaczęły tworzyć się gwiazdy, albo zapanuje wtedy, kiedy wszystko przestanie istnieć.

W jakąś godzinę po wieczornym posiłku Estraven przełączał piecyk na niższą temperaturę, jeżeli tylko było to możliwe, i gasił światło. Robiąc to mruczał krótką i piękną modlitwę, jedyne rytualne słowa, jakich nauczyłem się z handdary: "Niech będzie pochwalona ciemność i wciąż trwające dzieło Stworzenia", mówił i zapadała ciemność. Zasypialiśmy. Rano zaczynało się wszystko od początku. Tak przez pięćdziesiąt dni.

Estraven przez cały czas prowadził dziennik, choć w czasie podróży przez Lód rzadko zapisywał coś więcej niż stan pogody i ilość przebytych danego dnia kilometrów. Wśród tych zapisków zdarza się uwaga na temat jego myśli lub naszych rozmów, ale ani słowa o głębszych dyskusjach, na jakich spędzaliśmy czas między kolacją a snem w pierwszym miesiącu podróży przez Lód, kiedy jeszcze mieliśmy dość energii na rozmowy, a także w te dni, kiedy nie mogliśmy opuścić namiotu z powodu burzy. Powiedziałem mu, że używanie pozasłownego kontaktu na planetach nie stowarzyszonych nie było wprawdzie zakazane, ale nie było też przyjęte, i prosiłem go, żeby zachował w tajemnicy to, czego się nauczy, przynajmniej do czasu, aż zdołam omówić sprawę z kolegami ze statku. Zgodził się i słowa dotrzymał. Nigdy ani w mowie, ani w piśmie nie wspominał o naszych milczących rozmowach.

Myślomowa była jedyną rzeczą, jaką musiałem dać Estravenowi z całej mojej cywilizacji, z mojej obcej rzeczywistości, którą się tak głęboko zainteresował. Mogłem mówić i opisywać bez końca, ale to było wszystko, co musiałem dać. Może zresztą była to jedyna ważna rzecz, jaką mieliśmy do zaoferowania Zimie. Nie mogę powiedzieć, że naruszyłem prawo kulturalnego embarga powodowany wdzięcznością. To nie była sprawa długu. Takie długi pozostają nie spłacone. Po prostu Estraven i ja doszliśmy do tego, że dzieliliśmy wszystko, co mieliśmy i co było warte podziału.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Lewa ręka ciemności»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lewa ręka ciemności» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Lewa ręka ciemności»

Обсуждение, отзывы о книге «Lewa ręka ciemności» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x