Znowu wszyscy umilkli. Fletcher i Conway usiłowali pojąć, o co tu może chodzić. Obaj oficerowie przebywali cały czas na zewnątrz statku, mieli z nim kontakt jedynie przez magnetyczne buty i rękawice, które były porządnie wyściełane i izolowane, więc na pewno nie przenosiły wibracji, a dźwięki nie rozchodziły się w próżni. Ból głowy u obu mężczyzn nie dawał się nijak wyjaśnić.
— Dodds — powiedział nagle Fletcher do oficera, który pozostał na Rhabwarze. — Sprawdź raz jeszcze ten statek pod kątem wszelkich możliwych emisji. Możliwe, że chodzi o coś, co pojawiło się dopiero po tym, jak włączyłem maszynerię. Na wszelki wypadek zbadaj też radiację pobliskiej gromady gwiezdnej.
Kapitan nie widział, że Conway z aprobatą pokiwał głową. Pomimo bólu i ryzyka związanego z manipulacjami, które spowodować mogły wszystko, od wyłączenia świateł począwszy, na nie kontrolowanym skoku w nadprzestrzeń skończywszy, Fletcher wciąż myślał. Jednak czujniki nie wykryły niczego szkodliwego. Wciąż zastanawiali się nad tym fenomenem, gdy Prilicla przerwał milczenie:
— Przyjacielu Conway, nie meldowałem wcześniej, bo chciałem mieć pewność, ale teraz jestem przekonany, że stan obu rozbitków zdecydowanie się poprawia.
— Dziękuję — powiedział Conway. — To da nam nieco czasu na przemyślenie, jak ich uratować. Ale skąd ta nagła poprawa? — rzucił pod adresem Fletchera.
Kapitan spojrzał na poruszające się szaleńczo pręty.
— Może ma to coś wspólnego z tym?
— Nie wiem — mruknął Conway, ale uśmiechnął się na myśl, że szansę udzielenia pomocy wzrosły. — Chociaż z drugiej strony, ten hałas zbudziłby umarłego.
Kapitan zerknął na niego z dezaprobatą. Wyraźnie nie było mu do śmiechu.
— Sprawdziłem wszystkie płaskie przełączniki w zasięgu ręki — powiedział poważnym tonem. — To małe obrotowe płytki, bo krótkie macki ślepych nie poradziłyby sobie z niczym innym. Znalazłem jednak jakąś dźwignię. Mierzy kilka cali i jest wydrążona w połowie długości. Zagłębienie zdaje się pasować do końcówki żądła tych stworzeń. Jest uniesiona pod kątem czterdziestu pięciu stopni i wyżej podnieść jej nie można. Zamierzam ją opuścić. Proponuję na wszelki wypadek uszczelnić skafandry.
Fletcher zamknął hełm i nałożył rękawicę. Potem pewnym ruchem sięgnął do otworu. Najwyraźniej dokładnie zapamiętał, gdzie jest dźwignia.
Mechaniczna aktywność nagle ustała. Zapadła cisza tak wielka, że gdy czyjś magnetyczny but zazgrzytał na zewnętrznym kadłubie, Conway aż się wzdrygnął. Kapitan uśmiechnął się, wstał i uniósł osłonę hełmu.
— Rozbitkowie znajdują się na drugim końcu tego korytarza, doktorze. Spróbujemy do nich dotrzeć.
Okazało się jednak, że nie zdołają żadnym sposobem przecisnąć się między prętami. Kapitan zdjął nawet skafander, ale jedyne, co dzięki temu uzyskał, to szereg otarć i zranień. Niezadowolony włożył skafander i zabrał się do prętów z palnikiem. Metal, z którego je zrobiono, okazał się wszakże bardzo wytrzymały i przecięcie każdego zabierało mu kilkanaście sekund przy pełnej mocy płomienia, a było ich tyle co chaszczy w zarośniętym od wieków ogrodzie. Oczyścili ledwie dwa metry korytarza, gdy musieli się wycofać ze względu na wzrastającą temperaturę.
— Niedobrze — stwierdził kapitan. — Możemy się do nich przedrzeć, ale przerywając co chwila na dość długo, żeby ciepło zdołało się rozejść po konstrukcji i wypromieniować w przestrzeń. Ryzykujemy też, że uszkodzimy przy tym jakiś ważny obwód. — Postukał pięścią w ścianę na tyle silnie, że niemal można było to uznać za przejaw żywszych emocji. — Opróżnienie pomieszczeń z ziemią potrwa jeszcze dłużej, bo musielibyśmy przenosić ją na korytarz, a potem wyrzucać przez śluzę. Na dodatek nie wiemy, na jakie przeszkody natkniemy się po drodze. Zaczynam dochodzić do wniosku, że jedynym sposobem będzie sforsowanie poszycia. Ale i to wiąże się z problemami…
Wycięcie otworu w podwójnym kadłubie też spowodowałoby wydzielenie się wielkiej ilości ciepła, które zgromadziłoby się przede wszystkim w przenośnej śluzie chroniącej statek przed rozhermetyzowaniem. Tutaj też trzeba by czekać co rusz na ochłodzenie się otoczenia, chociaż na zewnątrz przebiegałoby to szybciej. Potem musieliby jeszcze przebić się przez urządzenia sterujące prętami i same pręty do korytarza, chociaż nie groziłoby im wtedy, że w razie przypadkowego włączenia mechanizmu doznaliby jakiejś krzywdy…
— Poza tym, doktorze, mój ból głowy zdaje się słabnąć.
Conway stwierdził, że jemu też się poprawia, gdy znowu odezwał się Prilicla:
— Przyjacielu Conway, monitoruję stan emocjonalny rozbitków, odkąd wyłączyliście maszynerię na korytarzu. Od tego czasu jest z nimi coraz gorzej, a teraz są niemal w tym samym stanie, w jakim byli, gdy tu przybyliśmy, a może nawet trochę gorszym. Przyjacielu Fletcher, możemy ich stracić.
— To… to nie ma sensu! — wybuchnął kapitan i spojrzał wyczekująco na Conwaya.
Conway potrafił sobie wyobrazić, jak Prilicla dygocze w swoim skafandrze pod wpływem emocjonalnej burzy szalejącej w duszy Fletchera. Trudniej było mu pojąć, ile kosztowało małego empatę wygłoszenie wcześniejszego ostrzeżenia. Prilicla z zasady unikał wzbudzania w kimkolwiek żywych emocji, które sam mógłby odczuć jako przykre.
— Może i nie ma sensu, ale to da się łatwo sprawdzić — powiedział czym prędzej.
Fletcher posłał mu spojrzenie, w którym było tyleż złości, ile zdumienia, ale zbliżył się do otworu i przesunął dźwignię. Maszyneria znowu ruszyła. Zaraz też wrócił ból głowy.
— Stan rozbitków znowu się poprawia — oznajmił Prilicla.
— Na ile poprawił się poprzednim razem? — spytał z niepokojem Conway. — Potrafisz ocenić na podstawie ich emocji, czy jeden nie zamierzał atakować drugiego?
— Obaj byli przez kilka minut całkiem przytomni. Ich emanacja była tak silna, że mogłem dokładnie ustalić, gdzie są. Znajdują się w odległości dwóch metrów jeden od drugiego i żaden nie rozważał możliwości ataku.
— Mam uwierzyć, że w pełni przytomny FSOJ i niewidomy są tak blisko siebie, a zwierzak nawet nie myśli o ataku? — spytał ze zdumieniem kapitan.
— Może niewidomy ukrył się w jakiejś szafce albo czymś podobnym — powiedział Conway. — FSOJ może zachowywać się zgodnie z zasadą, że co z oczu, to z serca.
— Przepraszam, ale nie potrafię z całą pewnością orzec, czy te istoty rzeczywiście należą do różnych gatunków, chociaż ich emanacja emocjonalna to sugeruje — odezwał się Prilicla. — Jedna czuje złość i ból i mało co innego, podczas gdy emocje drugiej są o wiele bardziej złożone. Może pomocne będzie założenie, że obie należą do rasy niewidomych, tyle że jedna doznała poważnych urazów mózgu.
— Zgrabna teoria, doktorze Prilicla — powiedział kapitan. Skrzywił się i spróbował objąć głowę dłońmi, co z uwagi na hełm było jednak niemożliwe. — To wyjaśnia, dlaczego spokojnie mogą przebywać obok siebie, ale nie wyjaśnia związku pomiędzy ich stanem a działaniem albo niedziałaniem maszynerii. Chyba że uszkodziłem te urządzenia sterownicze i włączyłem przypadkowo również jakiś awaryjny moduł układu podtrzymywania życia, który wziął się do leczenia rozbitków, albo też… Nie, sam już nie wiem!
— Tak jak my wszyscy, przyjacielu Fletcher — powiedział empata. — Ogólna emanacja emocjonalna całej naszej załogi nie pozostawia żadnych wątpliwości w tej kwestii.
Читать дальше