— Też mi się tak wydaje — powiedział Ziemianin, odsuwając delikatnie jedno z niewiarygodnie kruchych skrzydeł, aby przytknąć skaner do klatki piersiowej przyjaciela. — Opisz je, proszę.
Przez dwie godziny, które upłynęły, od kiedy Conway ostatni raz widział Priliclę, w wyglądzie i zachowaniu empaty zaszło sporo drobnych, lecz zauważalnych zmian. Lekko nieprzytomne spojrzenie chronionych trzema powiekami oczu sugerowało kłopoty z koncentracją. Napięte zazwyczaj skrzydła pofałdowały się, a cztery niezwykle precyzyjne manipulatory, które mogły uczynić kiedyś z Prilicli jednego z najlepszych chirurgów w Szpitalu, drżały, choć trzymał je kurczowo razem. GLNO wyglądał na raptownie postarzałego i poważnie chorego.
Podczas badania również cinrussańska część umysłu Conwaya zdumiewała się tym, co stwierdzał. Zarówno on, jak i autor hipnotaśmy opierał się na własnym, bogatym doświadczeniu, ale obaj byli pewni jednego — pacjent jest bliski śmierci.
Empata zatrząsł się gwałtownie i znowu uspokoił, gdy Conway zdołał opanować nieprofesjonalne odczucia.
— Nie znalazłem żadnych deformacji, zatorów, zmian chorobowych czy infekcji, które mogłyby wywołać opisane objawy — powiedział spokojnie. — Nie dostrzegam też żadnych przyczyn zaburzeń oddychania, o których wspomniałeś. Moje cinrussańskie alter ego podpowiada mi, że podobna nadwrażliwość zdarza się u dorosłych osobników twojego gatunku, ale nigdy nie jest aż tak intensywna jak twoja. Przypuszczam, że może chodzić o nie powiązane z toksynami i patogenami oddziaływanie na ośrodkowy układ nerwowy.
— Myślisz, że to psychosomatyczne? — spytał bez ogródek 0’Mara, wskazując palcem Priliclę.
— Chciałbym to zweryfikować — odparł spokojnie Conway. — Jeśli nie masz nic przeciwko, porozmawiam z majorem 0’Marą na zewnątrz.
— Oczywiście, przyjacielu Conway — zgodził się Prilicla. Drżenie nie ustępowało i wydawało się, że jeszcze trochę, a rozerwie kruchą istotę. — Jednak proszę, byś jak najszybciej wymazał hipnozapis. Twój podwyższony poziom współczucia i troski nie pomaga żadnemu z nas. Chciałbym też zaznaczyć, że dawcą tego materiału był nasz wielki autorytet medyczny z odległej przeszłości. Z całą skromnością mogę powiedzieć, że przed przybyciem do Szpitala, przygotowując się do podjęcia tej pracy, osiągnąłem zbliżony poziom. Zapewniam, że w historii naszego gatunku nie odnotowano niczego, co przypominałoby mój stan. To naprawdę bezprecedensowa sytuacja. Oczywiście, jeśli przyjąć, że przyczyny są psychosomatyczne, nie jestem w pełni wiarygodny, jednak zawsze, tak w dzieciństwie, jak i w wieku dojrzałym, cieszyłem się pełnią władz umysłowych. Przyjaciel O’Mara może to potwierdzić. Mam nadzieję, że skoro wszystkie te dziwne symptomy u mnie wystąpiły tak nagle, równie szybko ustąpią.
— Może Thornnastor mógłby… — zaczął Conway.
— Sama myśl o tym, że ten olbrzym miałby do mnie podejść, może mnie zabić. Poza tym Thornnastor jest zajęty… Przyjacielu Edanelt, uważaj!
Prilicla skupił nagle całą uwagę na ekranie.
— Nawet chwilowy nacisk na ten obszar powoduje gwałtowny spadek aktywności mózgu. Proponuję, byś podszedł do tej wiązki nerwów przez otwór obok…
Conway nie usłyszał reszty, O’Mara bowiem złapał go za rękę i wyciągnął ostrożnie z pomieszczenia.
— To bardzo dobra rada — powiedział naczelny psycholog, gdy oddalili się już nieco od izolatki. — Usuńmy ten zapis, doktorze, a po drodze do mojego gabinetu porozmawiamy o naszym małym przyjacielu.
Conway pokręcił zdecydowanie głową.
— Jeszcze nie teraz. Prilicla powiedział wszystko, co wiadomo im o takich objawach. Najgorsze jednak, że Cinrussańczycy nie należą do najodporniejszych gatunków Federacji. Nie są wytrzymali, nie potrafią długo przeciwstawiać się chorobom czy skutkom obrażeń, i to niezależnie od ich przyczyny. Zapewne wszyscy, czyli i ja, i moje alter ego, i pan, wiemy, że jeśli nie zdołamy szybko mu pomóc, umrze. Zapewne przed upływem dziesięciu godzin.
Major przytaknął.
— Jeśli nie ma pan jakiegoś genialnego pomysłu, a zapewniam, że byłbym otwarty na każdą propozycję, pójdę teraz przemyśleć kilka spraw z tym zapisem w głowie — dodał Conway. — Na razie nie dał mi wiele, ale chcę spróbować raz jeszcze, tyle że bez powstrzymywania zbyt silnych emocji w towarzystwie pacjenta. Jest w tym przypadku coś dziwnego, co ciągle mi umyka. Idę więc na spacer. Chcę się znaleźć poza zasięgiem empatycznego zmysłu Prilicli.
O’Mara ponownie skinął głową i oddalił się bez słowa. Conway włożył lekki kombinezon i ruszył trzy poziomy w górę, do sekcji chlorodysznych Illensańczyków. W porównaniu z ludźmi były to istoty mało towarzyskie i lekarz miał nadzieję, że w wypełnionych żółtawą mgłą korytarzach uda mu się znaleźć odrobinę samotności. Wyszło jednak inaczej.
Starszy lekarz Gilvesh, który pracował z Conwayem kilka miesięcy wcześniej przy przypadku Dwerlanki DBPK, był tego dnia nietypowo towarzyski i nie zamierzał przepuścić okazji na pogawędkę z kolegą. Spotkali się w wąskim korytarzu wiodącym do magazynu aptecznego, więc Ziemianin nie miał jak umknąć.
Gilveshowi trafił się akurat jeden z tych dni, kiedy pacjenci prześcigali się w skargach, że poświęca się im za mało uwagi, i domagali się zwiększonych dawek środków przeciwbólowych, których podawanie wymagało jego osobistego nadzoru. Młodsi lekarze i personel pielęgniarski pracowali więc pod presją, wszyscy chodzili rozdrażnieni i ciągle ktoś się na kogoś wściekał. Gilvesh przeprosił z góry za wszystkie przykrości, które mogły spotkać na oddziale tak szacownego gościa jak starszy lekarz Conway. Dodał też, że ma kilka przypadków, które zainteresowałyby Ziemianina.
Podobnie jak inni lekarze pracujący w wielośrodowiskowym szpitalu, Conway dysponował podstawową wiedzą o fizjologii, metabolizmie i najpowszechniejszych chorobach ras żyjących w Federacji, jednak prawdziwa konsultacja, o diagnozie nie wspominając, wymagałaby przyjęcia illensańskiego hipnozapisu. Gilvesh wiedział o tym równie dobrze jak Conway, ale był na tyle zaniepokojony stanem swoich pacjentów, że mimo wszystko zależało mu na choćby pobieżnej opinii przedstawiciela innego gatunku.
Z cinrussańską taśmą i głową zaprzątniętą Priliclą Conway potrafił zdobyć się jedynie na uprzejme chrząknięcia. Gilvesh tymczasem rozprawiał ze swadą o ko — lejnych przypadkach: infekcji przewodu pokarmowego, bez wątpienia poważnej i nawet na oko dokuczliwej grzybicy wszystkich ośmiu szpatułkowych kończyn i innych jeszcze dolegliwościach, które zdarzały się Illensańczykom.
Jego pacjenci byli wprawdzie poważnie chorzy, ale stanu żadnego z nich nie można było nazwać krytycznym, a zwiększone dawki środków przeciwbólowych, które Gilvesh podał im trochę wbrew sobie, z wolna zaczynały działać. W końcu Conway zdołał przeprosić kolegę i skierował się ku spokojniejszym poziomom MSVK i LSVO.
Po drodze zajrzał na poziom sto sześćdziesiąty trzeci, żeby sprawdzić, co się dzieje z EGCL. Murchison wyjaśniła mu między ziewnięciami, że operacja przebiega pomyślnie, a Prilicla dobrze ocenia emocjonalną aktywność pacjenta. Z Priliclą nawet nie próbował się kontaktować.
Na poziomach o niskiej grawitacji okazało się, że tam również jest jeden z tych szczególnych dni, kiedy wszystko idzie na opak, i zaraz zaangażowano go do dalszych konsultacji. Nie mógł się wykręcić, bo był przecież Conwayem, ziemskim starszym lekarzem znanym z nieortodoksyjnych pomysłów, które z reguły okazywały się trafne, zarówno jeśli chodzi o diagnozy, jak i o leczenie. Tutaj mógł się jednak na coś przydać, chociaż jego sugestie były całkiem zwyczajne. Cinrussańczycy, których dane miał w głowie, nie różnili się bardzo pod względem temperamentu czy budowy od Nallajimów czy Eurilów, ptakowatych kruchych i niezwykle nieśmiałych wobec większych stworzeń. Nadal jednak nie widział rozwiązania, tradycyjnego czy nie, problemu, z którym najbardziej chciał się uporać.
Читать дальше