— Ani myślę. Przynajmniej do chwili, gdy zostanę tu pełnoprawnym chirurgiem. Jeśli do tego dojdzie, oczywiście.
— Wtedy też nie — rzekł z niepokojem Hudlarianin.
— Nie rozumiem. Jeśli biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność za terapię…
— Więc u siebie byłaś chirurgiem — powiedział jej kolega, wyraźnie pragnąc uniknąć sporu. — Też mam nadzieję, że nim zostanę.
Cha również nie chciała konfrontacji.
— Ile lat zajmie ci nauka?
— Jeśli będę miał szczęście, dwa. Nie zamierzam zdobywać pełnych kwalifikacji, tylko podstawowe, w zakresie chirurgii FROB—ów. Włączono mnie do nowego projektu Conwaya, będę więc bardzo potrzebny w domu. A wracając do twojego pytania, wierz mi albo nie, stan większości tych pacjentów znacznie się niebawem poprawi albo nawet zostaną oni wyleczeni. Będą mogli wieść jeszcze długie i pożyteczne życie, bez bólu, sprawni przy tym na umyśle i do pewnego stopnia również fizycznie.
— Naprawdę? — spytała Cha, starając się ukryć niedowierzanie. — Na czym polega projekt Conwaya?
— Zamiast słuchać moich niepełnych i nieścisłych wyjaśnień, proponuję, abyś dowiedziała się tego od samego Diagnostyka Conwaya, obecnego szefa chirurgii. Dziś po południu przeprowadzi on tu pokazową operację. Ja mam być obecny z przyczyn oczywistych, ale tak bardzo brakuje nam chirurgów, że jeśli tylko wyrazisz zainteresowanie projektem, to choćbyś nawet nie miała się do niego przyłączyć, zostaniesz zaproszona. Poza tym pewniej się poczuję, mając u boku kogoś, kto jest w tej kwestii niemal równie zielony jak ja.
— Chirurgia obcych interesuje mnie najbardziej — odpowiedziała Cha. — Ale dopiero co przybyłam na oddział. Czy siostra przełożona da mi z tej okazji wolne popołudnie?
— Oczywiście — stwierdził FROB, przechodząc do następnego pacjenta. — Jeśli w żaden sposób jej do siebie nie zrazisz.
— Na pewno nie. W każdym razie nie rozmyślnie. Trzeci pacjent nie miał założonego tłumika i kilka chwil wcześniej rozmawiał żywo z innym Hudlarianinem o swoich wnukach. Cha przywitała go tak, jak zwykle lekarze witali chorych na Sommaradvie. Tutejsi lekarze, zdawało się, mieli podobne zwyczaje.
— Jak się dzisiaj czujesz?
— Dziękuję, całkiem dobrze — odparł pacjent zgodnie z oczekiwaniami.
W rzeczywistości wcale nie było z nim najlepiej. Wprawdzie sprawny umysłowo i nie na tyle schorowany, aby środki przeciwbólowe przestały nań działać, skórę i kończyny miał jednak w tak złym stanie, że Cha sama zaczęła odczuwać swędzenie. Ale, jak wielu leczonych przez nią pacjentów, także ten nie śmiał sugerować lekarzowi niekompetencji, narzekając na swój stan.
— Gdy wchłoniesz nieco pokarmu, poczujesz się jeszcze lepiej — powiedziała, kiedy jej kolega pracował gąbką. Odrobinę lepiej, dodała w myślach.
— Nie widziałem cię wcześniej, siostro — odezwał się pacjent. — A szkoda, bo masz bardzo interesującą i miłą dla oka postać.
— Ostatni raz słyszałam coś podobnego od młodego i nazbyt namiętnego Sommaradvańczyka.
Pacjent wydał szereg niezrozumiałych odgłosów i aż zakołysał się na rusztowaniu.
— Pod tym względem nie musisz się niczego z mojej strony obawiać, siostro — powiedział. — Niestety, jestem już zbyt stary i chory, aby było inaczej.
Przypomniała sobie poważnie rannych i niezdolnych do ruchu sommaradvańskich wojowników, którzy próbowali flirtować z nią podczas obchodów, i nie wiedziała już, czy ma się śmiać, czy płakać.
— Dziękuję — odparła. — Zobaczymy, jak będzie, gdy dojdziesz już do siebie…
Z pozostałymi pacjentami było podobnie. Hudlarianin mało się odzywał, więc to Cha z nimi rozmawiała. Była nowa na oddziale i należała do rasy, której tu jeszcze nie widziano, a tym samym nikt nie wiedział nic o niej ani ojej świecie. Musiała budzić uprzejmą ciekawość. Pacjenci nie chcieli rozmawiać o swoich problemach, chętniej zagadywali ojej rodzinną planetę i samą Cha, a ona z przyjemnością odpowiadała na pytania, przynajmniej te dotyczące milszych aspektów jej życia.
W ten sposób łatwiej było jej zapomnieć o narastającym zmęczeniu i tym, że chociaż degrawitatory zmniejszały ciężar zbiornika z roztworem odżywczym niemal do zera, to jednak pasy, na których wisiał, boleśnie wrzynały jej się w ciało. W pewnej chwili zorientowała się, że zostało im już tylko trzech pacjentów, a tuż za nią pojawiła się Segroth.
— Jeśli pracujesz równie dobrze jak rozmawiasz, to nie będę miała powodów do narzekań — powiedziana. — Jak sobie radzi? — spytała Hudlarianina.
— Bardzo mi pomaga, siostro przełożona — odparł FROB. — Nie skarży się. Wpływa kojąco na pacjentów.
— To i dobrze — mruknęła Segroth, poruszając z aprobatą sierścią. — Jednak Cha należy do jednego z tych gatunków, które muszą jeść co najmniej trzy razy dziennie, by zachować dobry humor, pora południowego posiłku zaś już minęła. Dokończysz sam? — spytała stażystę.
— Oczywiście.
— Siostro przełożona — odezwała się Cha, gdy Segroth chciała już odejść. — Wiem, że dopiero co tu przyszłam, ale czy mogłabym prosić o zgodę na udział w…
— Wykładzie Conwaya — dokończyła za nią Segroth. — Mogłam się spodziewać, że spróbujesz wywinąć się jakoś od ciężkiej pracy na oddziale. Chociaż może jestem niesprawiedliwa. Sądząc po tym, co słyszałam przez mikrofony, dobrze panujesz nad sobą podczas rozmów z pacjentami, a skoro masz jeszcze przygotowanie chirurgiczne, powinnaś dobrze znieść wykład. Niemniej, jeśli cokolwiek podczas pokazu cię wzburzy, wychodź natychmiast. I to tak, żeby nikomu nie przeszkadzać. Normalnie odmówiłabym nowemu stażyście na oddziale, ale jeśli zdołasz w godzinę dotrzeć do stołówki i wrócić, to masz moją zgodę.
— Dziękuję — powiedziała Cha do pleców Kelgianki i szybko zaczęła rozpinać pasy mocujące zbiornik.
— Czy zanim wyjdziesz, mogłabyś spryskać i mnie? — poprosił stażysta. — Umieram z głodu.
Cha zjawiła się w sali jako jedna z pierwszych i stanęła — Hudlarianie nie używali siedzisk, toteż nie było na czym spocząć — możliwie najbliżej rusztowania operacyjnego. Wkoło zbierało się coraz więcej rozmaitych istot, w tym szczękający szczypcami Melfianie, Kelgianie i Tralthańczycy, większość jednak stanowili FROB — owie z różnych grup szkoleniowych. Stłoczyli się przy tym tak bardzo, że Cha mogła zapomnieć o pomyśle opuszczenia sali w trakcie operacji. Niezbyt potrafiła ich rozróżnić, ale przyjęła, że ten najbliższy jest jej kolegą ze stażu.
Z toczonych wkoło rozmów wywnioskowała, że Conway jest kimś bardzo ważnym i że traktują go tu prawie jak medycznego boga, noszącego w głowie dzięki czarom i maszynom O’Mary wiedzę, wspomnienia i instynkty wielu istot. Pamiętając żałosny stan FROB— ów na oddziale geriatrycznym, Cha z tym większą ciekawością czekała na to, co pokaże.
Conway nie wyglądał wcale imponująco. Był nieco wyższy niż przeciętny przedstawiciel jego gatunku, sierść na głowie zaś miał ciemniejszą niż mag O’Mara.
Mówił niezbyt głośno, ale z dużą pewnością siebie, całkiem jak potężny władca. Przeszedł od razu do rzeczy.
— Tych spośród was, którzy nie znają szczegółów projektu albo nie mieli okazji poznać jego etycznego kontekstu, pragnę uspokoić, że nasz dzisiejszy pacjent, podobnie jak wszyscy jego koledzy z oddziału geriatrycznego oraz ci, którzy niecierpliwie czekają w domu na wolne miejsca, dobrowolnie wybrał chirurgiczne rozwiązanie problemu. Niemniej pacjentów jest tak wielu, w gruncie rzeczy chodzi o znaczny procent populacji całego świata, że nie zdołamy zająć się nimi wszystkimi w Szpitalu…
Читать дальше