Wskazała pozbawione drzwi przejście na oddział. Cha Thrat zdało się, że wszystkie jej dwanaście kończyn ogarnia dziwny paraliż. By odwlec wizytę na oddziale, spytała:
— Przepraszam, do jakiej rasy należy siostra Towan?
— AMSL. Jest creppelliańskim oktopoidem. W Szpitalu pracuje od bardzo dawna, nie masz się więc czego bać. Pacjenci też wiedzą, że trafił do nas na staż ktoś nowy, i są przygotowani na twoje przyjęcie. Przy twoich kształtach nie powinnaś mieć problemów z poruszaniem się w środowisku wodnym, proponuję zatem, abyś sama rozejrzała się teraz po oddziale.
— Jeszcze jedno — odezwała się zrozpaczona Cha. — AMSL to skrzelodyszni. Dlaczego cały personel tego oddziału nie został dobrany spośród skrzelodysznych? A chyba najłatwiej byłoby skierować tu wyłącznie Chalderczyków, aby lekarze byli tej samej rasy co pacjenci?
— Nie spotkałaś dotąd ani jednego naszego podopiecznego, a już chcesz reorganizować oddział! — powiedziała siostra, machając dwiema kończynami. — Są dwa powody, aby nie postępować tak, jak sugerujesz. Po pierwsze, duzi pacjenci mogą być równie dobrze leczeni przez o wiele mniejszych od nich medyków i Szpital zaprojektowano z myślą o tym. Z tego też wynika drugi powód. Przestrzeń zawsze jest tu czymś deficytowym. Wyobrażasz sobie, ile trzeba by jej przeznaczyć na systemy podtrzymania życia dla setki albo więcej lekarzy i pielęgniarek z Chalderescola? Ale dość tego gadania — rzuciła niecierpliwie. — Idź i zachowuj się tak, jakbyś wiedziała, co tu robisz. Potem jeszcze porozmawiamy Jeśli zaraz nie pójdę czegoś zjeść, padnę z głodu.
Cha wydało się, że minęło naprawdę wiele czasu, zanim zdecydowała się zanurzyć w zielony przestwór oddziału, a i tak oddaliła się ledwie na pięć długości swojego ciała od wejścia — do metalowej podpory pokrytej farbą oraz zniekształcającymi kanciaste metalowe elementy sztucznymi roślinami. Bez wątpienia roślinność miała upodobnić wnętrze do rodzinnych mórz Chalderczyków. Cha opłynęła wspornik wokoło.
Hredlichli miała rację: Cha Thrat bez trudu poruszała się w wodzie. Jeden zamach stopami z równoczesnym zatoczeniem półkola czterema środkowymi kończynami pozwalał jej wystrzelić do przodu na trzy długości ciała. Gdy usztywniła jedno albo dwa ze środkowych ramion, mogła zmieniać kierunek i głębokość. Dotąd nigdy nie miała okazji przebywać tak długo pod wodą i zaczynała czerpać z tego prawdziwą przyjemność. Raz za razem okrążała podporę od góry do dołu i przyglądała się bliżej sztucznej roślinności, a szczególnie fosforyzującym z lekka wieloma barwami kiściom czegoś, co wyglądało na owoce, lecz okazało się elementem oświetlenia wnętrza. Jednak radość nie trwała długo.
Jeden z zalegających na dnie długich, ciemnozielonych cieni poruszył się i cicho podpłynął w pobliże Cha, a następnie zaczął z wolna ją okrążać.
Stworzenie przypominało monstrualną rybę z pancernymi łuskami i ostrą niczym brzytwa płetwą ogonową. Nieliczne otwory otaczały wyrostki, które normalnie przylegały do ciała, były jednak wystarczająco długie, aby sięgnąć nawet poza klinowatą głowę, z której patrzyło na Cha pozbawione powiek oko.
Nagle głowa jakby pękła wpół, ukazując różową otchłań paszczy uzbrojonej w rzędy wielkich, białych zębów. Bestia zbliżyła się na tyle, że Cha dostrzegała nawet zawirowania wody wokół skrzeli. Zębiska rozwarły się jeszcze bardziej.
— Cześć, siostro — mruknął potwór nieśmiało.
Cha Thrat nie wiedziała, czy grafik dyżurów na oddziale został ułożony przez siostrę Hredlichli, czy może raczej przez jakiś dawno już nie serwisowany komputer, a spytać o to niezbyt mogła bez podawania w wątpliwość sprawności umysłowej nieznanego autora. Ktokolwiek nim był, nie należał do istot szczególnie zrównoważonych. Gdy po sześciu dniach i ponad dwóch nocach uwijania się wokół wielkich pacjentów na podobieństwo pielęgnicy otrzymała wreszcie całe dwa dni wolne, usłyszała, że przynajmniej część tego czasu winna poświęcić na naukę. Część, czyli zdaniem Cresk — Sara dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
Korytarze Szpitala nie przerażały jej już tak bardzo, zastanawiała się więc właśnie nad przerwą w nauce i spacerem, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
— Tarsedth? — zawołała Cha. — Wejdź.
— Mam nadzieję, że ten okrzyk był zaproszeniem, a nie kolejnym dowodem niepewności — powiedział kelgiański stażysta, wkraczając do pokoju. — Powinnaś mnie już poznawać.
Cha wiedziała już, że w takich sytuacjach najlepszą odpowiedzią bywa brak odpowiedzi.
Gość stanął dokładnie przed ściennym ekranem.
— Co to, dolna kończyna ELNT — a? Masz szczęście, Cha. Łapiesz zasady klasyfikacji fizjologicznej o wiele szybciej niż większość z nas. A może wykorzystujesz na naukę każdą wolną chwilę? Gdy Cresk — Sar pokazał nam ostatnio na trzy sekundy przekrój, a ty zidentyfikowałaś go jako pękniętą kość śródstopia i paliczek FGLI, zanim jeszcze obraz zgasł…
— Jak powiedziałeś, po prostu miałam szczęście — przerwała mu Cha. — Dwa dni wcześniej zajrzał na nasz oddział Diagnostyk Thornnastor. Podczas prezentacji chorego zaszło z mojej winy drobne nieporozumienie i dzięki temu miałam okazję obejrzeć z bliska stopę Tralthańczyka, który bardzo starał się mnie nie nadepnąć.
— Hredlichli pewnie naskoczyła na ciebie?
— Powiedziała mi… — zaczęła Cha, ale Tarsedth nie umilkł, aby jej wysłuchać.
— Współczuję. Ale z chlorodysznymi w ogóle jest ciężko. Zanim przeszła do Chalderczyków, była siostrą przełożoną na moim oddziale PVSJ. Sporo mi o niej opowiedziano, łącznie z pewnym incydentem ze starszym lekarzem PVSJ na poziomie pięćdziesiątym trzecim. Ale co tam się działo, nie wiem, choć chciałbym. Próbowali mi wprawdzie to wyjaśniać, ale kto wie, co u takich istot jest normą, a co szaleństwem czy wręcz zapowiedzią skandalu? Po prostu niektórzy w tym szpitalu są po prostu dziwni.
Cha spojrzała na mającą trzydzieści kończyn istotę, która tkwiła przed jej ekranem wygięta niczym wielki futrzany znak zapytania.
— Zgadzam się — powiedziała po chwili.
— Masz kłopoty z Hredlichli? Myślę o tym zdarzeniu z Diagnostykiem. Naskarżyła na ciebie Cresk — Sarowi?
— Nie wiem. Gdy skończyliśmy wieczorny obchód, poradziła mi, abym przez dwa dni nie pokazywała jej się na oczy, do czego oczywiście chętnie się zastosowałam. Mówiłam ci już, że pozwala mi czasem zmieniać opatrunki? Pod nadzorem oczywiście i tylko w przypadku ran, które są już prawie zagojone.
— Nie może być tak źle, skoro pozwala ci aż na tyle — stwierdził Tarsedth. — Co zamierzasz zrobić z wolnymi dniami? Będziesz się uczyć?
— Nie tylko. Chcę zwiedzić trochę Szpital, przynajmniej te części, do których będę mogła wejść w moim kombinezonie ochronnym. Jak dotąd nawał zajęć i tempo, w jakim Cresk — Sar oprowadzał nas po okolicy, nie dały mi wielu okazji do zadawania pytań.
Kelgianin opuścił kilka kończyn na podłogę, co jednoznacznie wskazywało, że zamierza się zbierać.
— Masz niebezpieczne plany, Cha. Ja tam wolę poznawać nasz dom wariatów po kawałeczku, przynajmniej mniejsze jest prawdopodobieństwo, że skończę jako pacjent na urazówce. Słyszałem jednak, że warto zajrzeć na poziom rekreacyjny. Możesz zacząć zwiedzanie właśnie stamtąd. Idziesz?
— Tak — odparła Cha Thrat. — Może tam przynajmniej nie będzie trzeba wiecznie przed kimś uskakiwać.
Читать дальше