Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru

Здесь есть возможность читать онлайн «Nancy Kress - Żebracy nie mają wyboru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Żebracy nie mają wyboru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Żebracy nie mają wyboru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Żebracy nie mają wyboru
Hiszpańskich żebraków
W zaciszu stworzonej przez siebie wyspy opracowują własny porządek świata, od czasu do czasu zadziwiając ludzkość wynalazkami. Ameryka, przytłoczona ciężarem wielomilionowej populacji bezczynnych trutni, wstrząsana nieodpowiedzialnymi eksperymentami genetyków i nanotechników, pogrąża się w chaosie i chyli ku upadkowi.

Żebracy nie mają wyboru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Żebracy nie mają wyboru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Krzyknęłam i powlokłam się przed siebie. Moja kostka natychmiast dała o sobie znać; upadłam. Uniosłam się na ramionach i popatrzyłam w górę. Dach sięgał aż do niższych partii górskich zboczy. Nie dało się przezeń nic zobaczyć, ale słyszałam kolejne wybuchy — artyleria, promieniowanie albo coś jeszcze innego, co kierowano ku nam ze szczytu tamtej dalekiej góry.

Ludzie znów się rozkrzyczeli. Ustały jednak przepychanki, nikt nikogo nie tratował. Stłoczeni pod tą wysokoenergetyczną parasolką byliśmy najbezpieczniejsi.

„Huevos Verdes chroni swoich” — przyszło mi do głowy.

Ległam z powrotem z policzkiem przyciśniętym do udeptanej ziemi. Czułam, jakbym nie miała już kości — dosłownie nie mogłam się ruszyć. W tej chwili mogłyby mnie stratować nawet dzieci.

Huevos Verdes chroniło swoich, przy okazji ratując życie dziewięciu czy dziesięciu tysiącom jednych Amatorów i niszcząc niewiadomą liczbę innych. Oto kto teraz stanowi prawa: Huevos Verdes. Dwadzieścioro siedmioro Superbezsennych, którzy we własnym mniemaniu nie przynależą do mojego kraju. Ani do żadnego innego. To już nie Woły, nie Amatorzy ani nie konstytucja, która nawet dla Wołów była zawsze milczącą, lecz fundamentalną opoką.

Który to kongresman na łożu śmierci wypowiadał się na temat losu Stanów Zjednoczonych? Adams? Webster? Zawsze uważałam, że to głupawa historyjka. Czy jego ostatnie słowa nie powinny raczej tyczyć się jego żony, ostatniej woli albo poprawienia poduszki — czegoś konkretnego a osobistego? Jakie to pompatyczne: uważać, że jest się dość wielkim, by w takiej chwili mierzyć się z losem całego kraju! Jakie nadęte, pretensjonalne. No i głupie — przecież facet nie miał już ustanawiać żadnych praw, kierować polityką, wywierać wpływu, on po prostu umierał. Co za idiotyzm.

Ale teraz go zrozumiałam. Nadal wydawało mi się to głupie. Ale teraz go rozumiałam.

Chyba nigdy dotąd nie czułam się taka strapiona i osamotniona.

I wtedy nagle rozległ się potworny wybuch, po którym moje ucho — to nie przyciśnięte do ziemi — kompletnie ogłuchło. Z wysiłkiem odwróciłam głowę i spojrzałam. Pole zniknęło, podobnie jak holo na niebie i cały wierzchołek tamtej dalekiej góry.

Znów krzyk. Teraz, kiedy było już po wszystkim. Amatorzy pewnie nie zdają sobie sprawy i pewnie nigdy nie zdadzą sobie sprawy z tego, co właśnie utracili. Małe gromadki wędrownych, samowystarczalnych plemion, którym ta staroświecka całość — Stany Zjednoczone — jest potrzebna nie bardziej niż tym z Huevos Verdes. Amatorzy Życia.

Przebiegli obok mnie pierwsi uciekający, kierując się w stronę ciemnych wzgórz. Z wysiłkiem podniosłam się na nogi, czy raczej jedną nogę. Starając się nie opierać ciężaru ciała na bolącej kostce, pokuśtykałam przed siebie.

Po kilku metrach natknęłam się na porzuconą pochodnię. Wygasiłam ją i oparłam się na niej jak na lasce. Nie była wprawdzie dostatecznie długa, ale dobre i to.

Szło mi się bardzo powoli, bo tylko ja jedna sunęłam w kierunku więzienia. Ludzie już przestali się przepychać, a jakieś dobre czy targane wyrzutami sumienia dusze zajęły się wynoszeniem ciał stratowanych. Ale tłum tak wielki jak ten potrzebuje dużo czasu, by się rozproszyć. Płacz i lament zupełnie mnie obezwładniały, zwłaszcza kiedy musiałam przeciskać się wąskimi przesmykami między stłoczonymi ludźmi. Kostka pulsowała bólem.

Minęła przynajmniej godzina, zanim udało mi się dotrzeć do budynku więzienia.

Pokuśtykałam wzdłuż murów i zakręciłam w stronę rzeki. Jakoś zdumiało mnie to, że woda nadal płynie i szemrze, a głazy siedzą sobie, jak zwykle nieczułe na nic. Na okamgnienie stanęła mi przed oczyma inna rzeka, ta z martwym królikiem na brzegu. Po tej stronie murów nie było już ludzi, ale wydało mi się, że dostrzegam na ziemi martwe ciała. W rzeczywistości były to tylko cienie. Ale nawet kiedy sobie to uprzytomniłam, dla mnie dalej wyglądały jak trupy. A potem to jeden, to drugi stawał się w moich myślach ciałem Lizzie. Ból od kostki rozszedł się teraz po całej nodze.

Kiedy dobrnęłam do więziennej bramy, spojrzałam w puste monitory ochrony, które sterczały ze ściany pod takim samym kątem jak pole ochronne.

— Chcę wejść — oznajmiłam. Nic.

Powiedziałam nieco głośniej — i nawet dla mnie samej było jasne, że mój głos balansuje na granicy histerii:

— Teraz wejdę do środka. Teraz. Wejdę. Do środka.

Słyszałam szum rzeki. Monitory leciutko pojaśniały, ale może mi się tylko wydawało. Po chwili jednak brama rozwarła się na oścież.

Zupełnie jak wrota Edenu.

Kulejąc weszłam do niedużej sieni. Brama zamknęła się za mną głucho. Naprzeciw mnie otworzyły się jakieś drzwi.

Bywałam już w więzieniach, w ramach mojego dawnego szkolenia na asa wywiadu. Wiedziałam, jak tu wszystko działa. Najpierw sterowane komputerowo drzwi z biodetektorami, które teraz przepuściły mnie gładko. Potem drugie drzwi — nie z energii Y, ale z kratą ze stopu włókien węglowych, sterowane ręcznie, bo przecież zawsze może znaleźć się ktoś, kto zdoła złamać wszelkie systemy elektroniczne, łącznie z odbitką siatkówkową. Takie rzeczy już się przecież zdarzały. Drugie drzwi nadzorowali ludzie ukryci za polem energii Y, a kiedy zabrakło tam człowieka, nikt nie mógł dostać się do środka. Ani wydostać na zewnątrz. W każdym razie nie bez ładunków wybuchowych o mocy zbliżonej do tej, jakiej próbowali dzisiaj ci z Woli i Idei.

Stałam przed pierwszymi z zakratowanych drzwi i usiłowałam zajrzeć przez zamglone okno — z plastiszyby, nie z energii Y, bo energia Y też nie jest odporna na niektóre elektroniczne urządzonka — do środka strażniczej budki. Dostrzegałam tam jakąś postać. Jakimś cudem Hueros Verdes zdołało przemycić tu własnych ludzi, ale kiedy? I jak? I co zrobili z wołowskimi pracownikami więzienia?

Krata w drzwiach rozsunęła się.

Potem kolejna.

I jeszcze jedna.

Na więziennym dziedzińcu nie było żywego ducha. Jadalnie i sale rekreacyjne na prawo, budynek administracji i sala gimnastyczna na lewo. Pokuśtykałam w kierunku budynków z celami, które znajdowały się naprzeciwko. Za nimi stał mały, zupełnie odosobniony budyneczek. Kiedy pchnęłam drzwi, otworzyły się na oścież.

W głębi ducha na poły spodziewałam się, że kiedy dotrę do jej celi, zastanę ją pustą — kamień odwalony z wejścia do grobowca. Takie sobie igraszki z kulturowymi symbolami…

Ale Superbezsenni przecież się nie bawią. Była tam; siedziała na pryczy, którą tylko do tego wykorzystuje, w izdebce trzy na półtora, z odkrytą toaletą i jednym jedynym krzesłem. Na tym krześle piętrzyły się stosy książek — prawdziwych, drukowanych, w twardej oprawie. Wyglądały na stare. Nie było terminalu.

Podniosła na mnie wzrok, bez śladu uśmiechu w oczach.

Co tu powiedzieć?

— Miranda?

Skinęła, raz jeden, tą swoją trochę za dużą głową. Miała na sobie obrzydliwie szary więzienny kombinezon. W ciemnych włosach zabrakło czerwonej wstążki.

— Oni… twoje… Wszystkie drzwi są otwarte. Jeszcze raz skinęła głową.

— Wiem.

— Czy masz… czy chcesz stąd wyjść?

Nawet dla mnie samej zabrzmiało to idiotycznie.

— Za chwilę. Usiądź, Diano.

— Vicki — poprawiłam jeszcze bardziej idiotycznie. — Teraz jestem Vicki.

— Tak.

Nadal się nie uśmiechała. Mówiła jakby z lekkim wahaniem — tak jak pamiętałam — jakby mowa nie była dla niej naturalnym sposobem porozumiewania się. Albo jakby starannie dobierała słowa, nie dlatego, że miała zbyt skąpy wybór, ale dlatego, że był niewyobrażalnie rozległy. Zdjęłam książki z krzesła i usiadłam.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Żebracy nie mają wyboru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru»

Обсуждение, отзывы о книге «Żebracy nie mają wyboru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x