Zeznawał Dan Arlen. Opisał nielegalne genomodyfikacyjne eksperymenty Huevos Verdes w East Oleancie, w Kolorado, na Florydzie. Dwa ostatnie laboratoria spełniały najwyraźniej tylko rolę pomocniczą wobec East Oleanty i Huevos Verdes, ale na Boga, było ich tylko dwadzieścioro siedmioro! Jak, do cholery, zdołali obsadzić laboratoria w czterech różnych miejscach?
Oni nie są jak my.
W miarę jak proces posuwał się naprzód, stawało się to coraz bardziej jasne. Stało się także jasne, że Dan Arlen jest zupełnie taki sam jak my: tak samo brnie i potyka się w bagnie dobrych intencji, moralnych niepokojów, ograniczonego pojmowania, osobistych odczuć i rządowych dyspozycji w sprawie tego, co mógł, a czego nie mógł powiedzieć…
— To informacja ściśle tajna — brzmiała jego monotonna odpowiedź na większość pytań obrońcy Mirandy Sharifi, który z pewnością był wtedy najbardziej sfrustrowanym człowiekiem na całej planecie. Arlen siedział w wózku, a jego starzejąca się twarz Amatora pozostawała kompletnie bez wyrazu. „Gdzie pan przebywał, panie Arlen, między dwudziestym ósmym sierpnia a trzecim listopada?” „To informacja ściśle tajna”. „Z kim omawiał pan domniemaną działalność pani Sharifi na północy stanu Nowy Jork?” „To informacja ściśle tajna”. „Proszę opisać okoliczności, jakie doprowadziły pana do decyzji, iż powiadomi pan ANSG o działalności Huevos Verdes”. „To informacja ściśle tajna”.
Tak jakby trwała jakaś wojna.
Ale to nie była moja wojna. Ogłoszono mnie niezdolną do czynnej służby, usunięto wraz z przyległościami i odbitką siatkówkową ze wszelkich oprócz najbardziej publicznych baz danych, już na wieczność. W ciągu ostatniego roku trzykrotnie porywano mnie, przewożono do Albany, pozbawiano przytomności, a wtedy biomonitory wydawały wszystkie moje sekrety naukowcom, którzy najprawdopodobniej byli już zaszczepieni tym samym. Nie dzielono się ze mną uzyskanymi w ten sposób informacjami. Byłam rządowym wyrzutkiem.
Więc cóż mnie może obchodzić fakt, iż Stany Zjednoczone jako takie znalazły się na granicy nieistnienia — w tym dziwnym nacjonalistycznym posunięciu, które sprawiło, że sam rząd stał się dziś pojęciem przestarzałym? Co mnie to może obchodzić?
Nie wiem. Ale obchodzi. Możecie mówić, że jestem idiotką. Romantyczką. Uparciucha. Rozmyślnym, autokreowanym anachronizmem.
Możecie mówić, że jestem patriotką.
— Billy — odezwałam się jednego razu, kiedy dreptaliśmy wzdłuż nie kończących się torów kolejowych — czy ty jeszcze jesteś Amerykaninem?
Rzucił mi typowe spojrzenie Billy’ego, to jest: inteligentne, lecz bez krzty werbalnego zrozumienia. — Ja? Pewnie.
— Czy nadal będziesz Amerykaninem, kiedy będzie cię zabijał jakiś fanatyczny Wół z ostatniego okopu legalistów w Oak Mountain?
Potrzebował chwili, żeby to sobie rozważyć.
— Tak.
— A czy nadal będziesz Amerykaninem, jeśli zginiesz zaatakowany przez purystyczny amatorski rząd z podziemia, który stwierdzi, że zaprzedałeś się genetycznemu wrogowi?
— Mnie nie zabije żaden inny Amator.
— No, ale gdyby — czy nadal będziesz Amerykaninem?
Tracił cierpliwość. Jego stare, pełne młodzieńczego blasku oczy poczęły błądzić po twarzach w poszukiwaniu Annie.
— Tak.
— Czy nadal będziesz Amerykaninem, kiedy nie będzie już Ameryki, nie będzie centralnego rządu i administracji, kiedy zapomną o konstytucji, a Woły wyginą, wybite do nogi przez jakichś rewolucyjnych fanatyków z podziemia, a Miranda Sharifi zgnije w więzieniu obsługiwanym wyłącznie przez roboty?
— Vicki, za dużo myślisz — oznajmił Billy. Przeniósł uwagę na mnie, całą tę agape, dzięki której udało mi się tak długo przeżyć poza własną kastą. — Myśl raczej o tym, jak utrzymać się przy życiu; to przynajmniej ma jakiś sens. Ale nie możesz brać sobie na kark całego cholernego kraju.
— Umysł ludzki, jak powiedział kiedyś Charles Lamb, potrafi zakochać się we wszystkim. Możesz nazywać mnie patriotką, Billy. Czy ty już nie wierzysz w patriotyzm?
— Ja…
— A poza tym kiedyś widziałam, jak pies zabija się, spadając z balkonu.
Billy zdołał już jednak wypatrzeć Annie. Uśmiechnął się do mnie i odszedł, żeby iść obok ukochanej, której suknia była nieustannie konsumowana przez piersiaste ciało. Wyglądała jak pastoralna boginka.
Dotarliśmy do Oak Mountain czternastego lipca, co jednak tylko mnie wydało się zabawne czy choćby warte wzmianki. Było tam już około dziesięciu tysięcy ludzi, według bardzo pobieżnych szacunków. Rozłożyli się kołem na płaskim terenie wokół więzienia, a kolejni przybysze rozlokowywali się już na zboczach okolicznych wzgórz. Na milę dookoła ziemię oczyszczono z roślinności, żeby móc się odżywiać; pozostawiono tylko dające cień drzewa. Teren upstrzony był namiotami w kolorach kombinezonów z czasów Przedtem: turkusowym, złocistym, karmazynowym i wściekle zielonym. Nocą płonęły ogniska i stożki Y.
W czasie pierwszej wojny światowej więcej żołnierzy wyginęło z powodu chorób biorących się z tłoku i niehigienicznych warunków w okopach niż od pocisków. Podczas oblężenia Dunmaru obrońcy pozjadali najpierw szczury, potem zabrali się za siebie. Podczas interwencji w Brazylii o wiele bardziej ucierpiały tropikalne lasy niż walczące strony, bo zaawansowana technika wojenna niszczyła wszystko, czego tknęła. To się już nigdy nie powtórzy. Nigdy.
Czy historia ludzkości ma jeszcze jakieś znaczenie?
Billy ma rację. Za dużo myślę. Trzeba się skoncentrować na tym, jak przeżyć.
— Wysmaruj sobie twarz ziemią — przykazała Lizzie, przyjrzawszy mi się krytycznie.
Rada ta wydała mi się zbyteczna — przecież wszyscy dookoła i tak uwalani byli ziemią, fakt teraz zupełnie do przyjęcia. Kurz stał się czysty. Kurz to matczyne mleko. Podejrzewałam, że Miranda Company swym magicznym napojem odmieniła nam wrażenia węchowe. Ludzie przestali dla siebie cuchnąć.
— Wsadź sobie więcej liści we włosy — mówiła dalej Lizzie, przekrzywiając na bok głowę i analizując mój wygląd. Ładna twarzyczka zmarszczyła się od troski. — Tutaj są jacyś dziwni ludzie, Vicki. Nie rozumieją, że Woły też mogą być ludźmi.
Mogą być! Od biedy. Jeśli dołączymy do Amatorów i porzucimy instytucje, za pomocą których rządzimy światem. Wargi Lizzie zadrżały.
— Jeśli coś by ci się stało…
— Nic mi się nie stanie — uspokoiłam ją, ani przez chwilę nie wierząc w to, co mówię. Zbyt wiele już mi się zdarzyło. Ale uścisnęłam ją — tę córkę, która raptownie wyślizguje się i mnie, i Annie, choć my i tak walczymy o nią zawzięcie, jakbyśmy nie dostrzegały, że ona to już zupełnie inna rasa. Lizzie chodziła teraz niemal zupełnie naga, bo jej sukienka zredukowała się do kilku łachmanków. Niewinnie i nieświadomie naga. A w obozie mieliśmy trzynastolatki, które równie niewinnie i nieświadomie były w ciąży. Żaden problem. Ich ciała same się tym zajmą. Nie przewidywały żadnych komplikacji podczas porodu, nie miały obaw o utrzymanie dziecka i liczyły, że otaczający je ludzie jakoś pomogą zająć się tym przypadkowym potomstwem. Nie ma sprawy. Ciężarne dzieci były bardzo pogodne.
— Tylko uważaj na siebie — powiedziała Lizzie.
— Sama na siebie uważaj — odparowałam, ale ona oczywiście tylko się uśmiechnęła.
Tej nocy na niebie ukazało się pierwsze holo.
Ustawiono je centralnie, tuż nad samym więzieniem. Umieszczone na wysokości około dwudziestu pięciu metrów i samo wysokie na jakieś piętnaście — z ziemi trudno było oszacować — było doskonale widoczne na mile dookoła. Miało bardzo skomplikowane i bardzo jasne oświetlenie laserowe. Zbliżała się dziesiąta i nawet jak na letni wieczór było dostatecznie ciemno, by holo mogło całkowicie zdominować niemal okrągły księżyc. Składało się z czerwono-niebieskiej podwójnej spirali, skąpanej w świętej białej poświacie, jakby wymalował ją jakiś Caravaggio o zacięciu geometrycznym. Niżej błyskały i migotały litery napisu:
Читать дальше