Leebig wzruszył ramionami — Pierwsze Prawo chroni człowieka z całą możliwą energią. Nie dopuszcza żadnych usprawiedliwień. Jeżeli naruszono Pierwsze Prawo, robot jest zniszczony.
— Czy tak jest zawsze i wszędzie?
— Tak samo jak zawsze i wszędzie używa się robotów.
— Nie dowiedziałem się więc niczego.
— Powinien się pan dowiedzieć, że teoria morderstwa, jako szeregu niewinnych czynności, wykonanych przez roboty, nie sprawdza się w przypadku śmierci doktora Delmarre’a.
— Bo zadano mu cios w głowę, a nie otruto. Żaden robot nie mógłby rozbić głowy człowiekowi. Ludzkie ramię musiało kierować narzędziem zbrodni.
— Przypuśćmy jednak, że robot nacisnąłby jakiś niewinny guzik, powodując upadek jakiegoś ciężaru …
Leebig uśmiechnął się kwaśno — Oglądałem miejsce zbrodni i wysłuchałem wszystkich wiadomości. Morderstwo to na Solarii, rzecz niezwyczajna. Wiedziałbym o jakimś ciężarze albo o jakimś mechanizmie.
— Albo o tępym narzędziu — dodał Baley.
— To pan jest detektywem. Niech je pan znajdzie.
— Jeśli jednak przyjmiemy, że robot nie jest winien śmierci Delmarre’a, kto jest winien?
— Wszyscy wiedzą, kto jest winien! — krzyknął Leebig. Jego żona Gladia!
— Taka przynajmniej jest powszechna opinia — pomyślał Baley a głośno powiedział — A kto kierował robotami, które otruły Gruera?
— Przypuszczam… — Leebig zwlekał z odpowiedzią.
— Nie sądzi pan chyba, że było dwóch morderców? Jeśli Gladia odpowiada za jedną zbrodnię, odpowiada też za drugą.
— Tak. Ma pan rację. — Głos Leebiga nabrał pewności. — Nie ma wątpliwości.
— Nie ma wątpliwości?
— Nikt inny nie mógł zbliżyć się do Delmarre’a. Tak jak ja, nie pozwalał na osobiste kontakty, tyle że robił wyjątek dla żony, a ja nie robię żadnych wyjątków. O tyle jestem mądrzejszy — zaśmiał się szorstko robotyk.
— Sądzę, że zna ją pan — rzekł sucho Baley.
— Kogo?
— Mówimy tylko o jednej kobiecie. O Gladii.
— Kto panu powiedział, że znam ją lepiej, niż innych? — Leebig rozluźnił o cal zapięcie pod szyją.
— Sama Gladia. Chodziliście razem na przechadzki.
— I cóż stąd? Byliśmy sąsiadami. To normalne. Robiła miłe wrażenie.
— Nie miał pan nic przeciw jej towarzystwu.
Leebig wzruszył ramionami — Rozmowa z nią była jakąś odmianą.
— O czym rozmawialiście?
— O robotyce — w tej odpowiedzi był akcent zdziwienia, jakby pytanie było zbędne.
— Czy i ona mówiła o robotyce?
— Tylko słuchała. Nie wiedziała nic o robotyce. Sama zabawiała się eksperymentami z polami siłowymi. Nazywała to kolorystyką pól. Słuchałem jej, chociaż niezbyt uważnie.
— Czy podobała się panu?
— Jak to?
— Czy uważał pan ją za pociągającą? Pociągającą fizycznie?
Teraz nawet opadająca powieka Leebiga uniosła się. Wargi mu drżały. Mruknął — Plugawe zwierzę.
— Może więc spytam inaczej. Kiedy Gladia przestała robić na panu miłe wrażenie?
— O co panu chodzi?
— Mówił pan ,że robiła miłe wrażenie. Teraz myśli pan, że zabiła męża. To nie świadczy o miłym charakterze.
— Myliłem się co do niej.
— Doszedł pan jednak do tego wniosku zanim zabiła męża, o ile to zrobiła. Przestał pan przechadzać się z nią jakiś czas przedtem. Dlaczego?
— Czy to ważne?
— Wszystko jest ważne, dopóki nie dowiedzie się, że jest inaczej.
— Jeśli pan szuka informacji u robotyka, proszę o to pytać. Nie będę odpowiadał na pytania osobiste.
— Był pan bliskim znajomym zarówno zamordowanego jak i głównej podejrzanej. Czy nie rozumie pan, że pytania osobiste są nieuniknione. Czemu przestał pan przechadzać się z Gladią?
— Nadszedł czas, kiedy przestało mi to odpowiadać, kiedy byłem zbyt zajęty, kiedy nie było powodu, by kontynuować przechadzki…
— Kiedy przestała robić na panu miłe wrażenie, innymi słowy.
— Niech i tak będzie.
— Dlaczego przestała robić miłe wrażenie?
— Bez żadnego powodu! — krzyknął Leebig.
Baley puścił to mimo uszu — Jest pan kimś, kto dobrze znał Gladię. Jaki mogła mieć powód?
— Powód?
— Nikt dotąd nie wspomniał o motywie. Gladia nie popełniłaby morderstwa bez powodu.
— Na Galaktykę! — Leebig miał zamiar zaśmiać się, ale zrezygnował — Nikt panu nie mówił? Może nie wiedzieli. Ja wiedziałem.
Mówiła mi o tym. Często mówiła.
— Co panu mówiła, doktorze?
— No, przecież, że kłóciła się z mężem. Kłóciła się ostro i często.
Nienawidziła go, Ziemianinie. Czy nikt panu o tym nie mówił? Czy ona nie mówiła panu?
Cios był dobrze wymierzony.
Żyjąc po swojemu, Solarianie uważali zapewne życie osobiste za świętość. Pytania o małżeństwo i dzieci były w złym tonie. Małżonkowie mogli kłócić się całymi latami i nikomu nie wypadało zwracać na to uwagi.
Czy jednak i wtedy, gdy chodziło o morderstwo? Czy nikt nie spytał podejrzanej o kłótnie z mężem? Czy nikt nie wspomniałby o tym, gdyby wiedział?
No cóż, Leebig wspomniał.
— O co się kłócili?
— Myślę, że powinien pan ją samą o to zapytać.
— Powinienem — pomyślał Baley wstając. — Dziękuję za współpracę, doktorze. Może będę pana jeszcze potrzebował. Mam nadzieję, że będzie pan osiągalny.
— Koniec oglądania — powiedział Leebig i nagle, wraz ze swoją częścią pokoju, znikł.
Baley po raz pierwszy nie miał nic przeciw podróży samolotem.
Czuł się jak w swoim żywiole.
Nie pomyślał nawet o Ziemi ani o Jessie. Był poza Ziemią dopiero drugi tydzień a równie dobrze mogły to być lata. Na Solarii przebywał od trzech dni, a wydawało się, że od zawsze.
Czy można tak szybko przywyknąć do koszmaru?
Czy sprawiła to Gladia? Już wkrótce będzie ją widział a nie oglądał. Czy stąd płynęła pewność siebie i uczucia zrozumienia i oczekiwania?
Czy ona to wytrzyma? Czy nie wymknie się po paru chwilach, jak to zrobił Quemot?
Kiedy wszedł, stała w odległym końcu sali. Wyglądała jak blade odbicie siebie samej.
Usta ledwie muśnięte czerwienią, ledwie podkreślone brwi, blady błękit w muszlach uszu, nic poza tym. Była blada, wystraszona, bardzo młoda.
Ciemnoblond włosy były ściągnięte z tyłu głowy a szaroniebieskie oczy miały spłoszony wyraz. Miała na sobie granatową, prawie czarną suknię z długimi rękawami, z cienką białą lamówką po bokach, białe rękawiczki, pantofelki na płaskich obcasach. Prócz twarzy, ani cal skóry nie był odsłonięty. Nawet szyję zakrywała nie rzucająca się w oczy kryza.
Baley zatrzymał się — Czy to nie za blisko, Gladio?
Oddech miała szybki i płytki — Zapomniałam już, jak to jest. To całkiem jak oglądanie, jeśli nie myśli się o tym, jako widzeniu, nieprawdaż?
— Dla mnie to zupełnie normalne — odpowiedział Baley.
— Tak, na Ziemi — przymknęła oczy. — Próbuję czasem wyobrazić to sobie, te tłumy ludzi dookoła. Idzie się drogą, inni idą obok, a jeszcze inni naprzeciw. Dziesiątki…
— Setki — powiedział Baley. — Czy oglądałaś sceny z życia na Ziemi w książkofilmach? A może oglądałaś powieści, których akcja rozgrywa się na Ziemi?
— Prawie nie mamy takich, ale oglądałam powieści, których akcja rozgrywa się w innych Światach Zaziemskich, gdzie ludzie widują się nieustannie. W powieściach nie robi to wrażenia. Wygląda to jak spotkania w stereowizji.
Читать дальше