Wprowadził piątą powieść do czytnika i ustawił ostrość. Był piekielnie zmęczony. Był tak zmęczony, że nie zapamiętał z niej (była to powieść sensacyjna) niczego, oprócz początku, w którym nowy właściciel posiadłości wchodzi do domu i przegląda sprawozdania i rachunki, które pokazuje mu pełen szacunku robot.
Zasnął zapewne z czytnikiem przy oczach i przy zapalonych światłach a robot wszedł, wyjął mu z rąk czytnik i zgasił światło.
W każdym razie zasnął i śnił o Jessie. Wszystko było po staremu. Nigdy nie opuszczał Ziemi. Właśnie udawali się do komunalnej stołówki a potem mieli oglądać z przyjaciółmi jakiś spektakl subeteryczny. Czekała ich przejażdżka drogą ekspresową. Przyglądali się ludziom i nie martwili o losy świata. Baley był szczęśliwy.
A Jessie była piękna. Straciła nieco na wadze. Dlaczego była aż tak szczupła? I tak piękna?
I jeszcze coś było nie tak. Świeciło nad nimi słońce. Gdy spojrzał w górę, zobaczył tylko sklepienie, podstawę górnych poziomów, a jednak słońce świeciło zalewając wszystko jasnym blaskiem i nikogo to nie przerażało.
Baley obudził się wstrząśnięty. Kazał robotom podawać śniadanie a do Daniela nawet się nie odezwał. Nic nie mówił, o nic nie pytaj, wypił znakomitą kawę, nie czując jej smaku.
Dlaczego śnił o tym słońcu, widzialnym i niewidzialnym zarazem? Mógł zrozumieć to, że śni o Ziemi i o Jessie ale co miało do tego słońce? Tak czy inaczej, dlaczego miałby się tym martwić?
— Partnerze Eliaszu! — odezwał się cicho Daniel.
— Co takiego?
— Za pół godziny mamy mieć połączenie z Corwinem Attlebishem. Jesteśmy umówieni.
— Kto to, u diabła jest ten Corwin Jakiś tam — spytał ostro i dolał sobie kawy.
— Był zastępcą Gruera, Eliaszu, a obecnie jest dyrektorem służby bezpieczeństwa.
— Daj mi go!
— Spotkanie — jak mówiłem, ma się odbyć za pół godzin.
— Nie szkodzi. Daj mi go zaraz. To rozkaz!
— Spróbuję, Eliaszu. On jednak może nie przyjąć wezwania.
— Zaryzykujmy, Danielu. Zrób to.
Dyrektor służby bezpieczeństwa przyjął wezwanie i po raz pierwszy na Solarii ujrzał Baley Kosmitę, który wyglądał tal:, jak sobie Ziemianie wyobrażali Kosmitę. Attlebish był wysoki, szczupły i opalany. Miał piwne oczy i wydatny podbródek.
Przypominał nieco Daniela, o ile jednak Daniel miał twarz idealną, prawie olimpijską, w twarzy Corwina Attlebisha były cechy człowieczeństwa.
Attlebish golił się. Mały ołówek abrazyjny wyrzucał strumień czas.?????-, który unosił i rozpylał zarost. Baley rozpoznał ten znany mu tylko ze słyszenia przyrząd.
— Pan jest tym Ziemianinem? — spytał Attlebish, ledwie otwierając usta, gdy chmurka pyłu przelatywała mu przed nosem.
— Eliasz Baley, agent C-7. Pochodzę z Ziemi.
— Zjawia się pan za wcześnie — Attlebish wyłączył swą maszynkę do golenia i rzucił ją gdzieś poza zasięg widoczności. — Co pan sobie myśli?
Taki ton nie spodobałby się Baleyowi nawet gdyby był w lepszym humorze. Teraz go to rozwścieczyło. Spytał — Jak się czuje dyrektor Gruer?
— Jeszcze żyje. Chyba będzie żył — odpowiedział Attlebish.
Baley skinął głową — Wasi truciciele nie mają pojęcia o dawkowaniu. Brak im doświadczenia. Podali Gruerowi zbyt dużą dawkę, no i zwrócił ją. Połowa tej ilości zabiłaby go.
— Truciciele? Nie ma dowodów, że to było otrucie.
Baley wytrzeszczył oczy — Na Jozafata! Co to mogłoby być innego?
— Wiele rzeczy może się człowiekowi przytrafić — Attlebish sprawdzał palcami dokładność golenia. — Niełatwo powiedzieć coś o przemianie materii u kogoś, kto ma ponad dwieście pięćdziesiąt.
— Czy zasięgnął pan opinii lekarzy?
— Sprawozdanie doktora Thoola…
To wystarczyło. Gniew kipiący w Baleyu wybuchnął. Krzyknął na całe gardło — Nie obchodzi mnie doktor Thool. Mówię o kompetentnych lekarzach! Wasi lekarze tak samo nie znają się na niczym jak wasi detektywi. Musieliście sprowadzać detektywa z Ziemi, Sprowadźcie też lekarza.
Solarianin patrzył na Baleya lodowatym wzrokiem — Czy chce mnie pan pouczać?
— Tak, mniejsza o rangę. Może pan być moim gościem. Gruer został otruty. Byłem tego świadkiem. Wypił, zemdliło go, zaczął jęczeć, że go pali gardło. Biorąc pod uwagę, że prowadził dochodzenie…
— Baley urwał.
— Jakie dochodzenie? — spytał Attlebish.
Baley uświadomił sobie, że o dziesięć stóp od niego siedzi jak zwykle Daniel. Gruer nie chciał aby przedstawiciel Aurory dowiedział się o dochodzeniu. Powiedział bez przekonania — Były pewne implikacje polityczne.
Attlebish skrzyżował ramiona. Miał nieobecny, znudzony i trochę nieprzyjazny wyraz twarzy — Na Solarii nie ma polityki. Hannis Gruer jest dobrym obywatelem ale ma za dużo wyobraźni. Usłyszawszy o panu, upierał się by pana sprowadzić. Zgodził się nawet na pańskiego towarzysza z Aurory, bo taki był warunek. Nie uważałem tego za konieczne. Wszystko jest jasne. Rikaina Delmarre zabiła żona. Dowiemy się jak i dlaczego. Nawet zresztą, gdybyśmy się nie dowiedzieli i tak zostanie poddana analizie genetycznej i podejmiemy odpowiednie kroki. Co do Gruera, pańskie fantazje o otruciu są bez znaczenia.
Baley z niedowierzaniem spytał — Chce pan powiedzieć, że jestem tu zbędny?
— Tak właśnie uważam. Może pan wracać na Ziemie. Doradzałbym nawet pośpiech.
Baley był zaskoczony własną reakcją. Krzyknął — Nie proszę pana! Ja się stąd nie ruszę!
— Wynajęliśmy pana, agencie. Możemy pana zwolnić. Wróci pan na swoją planetę — Nie! Radzę słuchać! Pan jest Kosmitą a ja Ziemianinem, ale muszę stwierdzić, że pan się po prostu boi.
— Proszę cofnąć te słowa! — Attlebish patrzył wyniośle na Ziemianina z wysokości sześciu stóp.
— Boi się pan jak wszyscy diabli. Sądzi pan, że jeśli będzie się pan wgłębiał w tę sprawę, przyjdzie kolej i na pana. Ustępuje im pan, by pozostawili pana w spokoju, darowali panu pańskie marne życie — Baley nie miał pojęcia, kim byli „oni”. Uderzał na oślep i cieszył się, że dźwięk tych słów wyprowadził tamtego z równowagi.
— Wyjedzie pan — Attlebish wskazał palcem z wściekłością i to w ciągu godziny. Nie będzie żadnych dyplomatycznych względów zapewniam pana!
— Może pan sobie darować te groźby, Kosmito! Wiem, że ma pan Ziemię za nic, ale nie jestem sam. Mój partner. Daniel Olivaw jest z Aurory. Niewiele mówi, nie po to tu jest. Mówienie to moja sprawa.
Potrafi jednak diabelnie dobrze słuchać. Nie zapomina ani słowa!
— Krótko mówiąc panie Attlebish — Baley z przyjemnością pominął tytuły — Aurorę i czterdzieści parę innych światów interesuje, jakie to małpie figle stroicie tu, na Solarii. Jeśli wyrzuci pan nas, następna delegacja odwiedzi Solarię na okrętach wojennych.
Przekonaliśmy się już na Ziemi, jak działa ten schemat. Urażona duma oznacza okręty wojenne w rewanżu.
Attlebish spojrzał na Daniela z namysłem. Spuścił nieco z tonu — Nie dzieje się tu nic, co zasługiwałoby na uwagę.
— Gruer myślał inaczej i mój partner o tym wie.
Daniel przeniósł przy tych słowach wzrok na Ziemianina, ale Baley nie zważał na to. — Zamierzam kontynuować to śledztwo.
Normalnie zrobiłbym wszystko by móc wrócić na Ziemie. Nie mogę o tym myśleć spokojnie. Gdybym był właścicielem tego zarobocianego pałacu oddałbym go razem z robotami, z panem i pańskim ohydnym światem w dodatku, za bilet powrotny na Ziemię.
— Nie zamierzam jednak odchodzić na pański rozkaz. Nie odejdę dopóki nie zakończę powierzonej mi sprawy. Niech pan spróbuje się mnie pozbyć wbrew mej woli a zajrzy pan w lufy kosmicznej artylerii!
Читать дальше