— W Konstantynopolu istnieją teraz dwie frakcje — tłumaczył — nam Metaxas. — Nazywają się Niebieskimi i Zielonymi. Każda z nich liczy sobie jakieś tysiąc osób. To prawdziwe łotry i obie frakcje są znacznie bardziej wpływowe, niż można byłoby wnioskować z ich liczebności. To jeszcze nie partie polityczne, ale już więcej niż tylko kibice drużyn sportowych; właściwie mają cechy obu tych grup. Niebiescy są bardziej arystokratyczni, Zieloni mają powiązania z klasami niższymi i kupcami. Każda z frakcji sprzyja drużynie w rozgrywanych w Hipodromie zawodach, każda sprzyja też określonemu kursowi polityki rządu. Justynian długo sympatyzował z Niebieskimi i Zieloni mu nie ufają. Cesarz jednak usiłuje sprawiać wrażenie neutralnego. W rzeczywistości chciałby zdławić obie frakcje, ponieważ obie są zagrożeniem dla jego potęgi. Każdej nocy któraś z nich wszczyna rozruchy na ulicach. Spójrzcie — oto Niebiescy.
Ruchem głowy wskazał nam grupkę niebezpiecznie wyglądających łobuzów. Było ich z dziesięciu. Długie włosy opadały im na ramiona, nosili brody i wąsy. Strzygli się tylko na czubku głowy. Tuniki mieli ciasno związane w talii, powyżej zaś, do ramion, były one bardzo szerokie i luźne. Wszyscy nosili kolorowe peleryny i spodnie przypominające bryczesy. Wszyscy uzbrojeni byli w krótkie obosieczne miecze. Wyglądali na brutalnych i niebezpiecznych.
— Zaczekajcie — powiedział Metaxas i podszedł do nich.
Niebiescy pozdrowili go jak starego przyjaciela, klepali po ramionach, śmieli się, krzyczeli z radości. Nie słyszałem rozmowy, ale widziałem, jak Metaxas ściska im dłonie i mówi coś spokojnie, pewnie, lecz szybko. Jeden z Niebieskich wręczył mu flaszkę wina; nasz kurier pociągnął z niej długi łyk. Potem, jakby się upił, zgrabnie wyjął Niebieskiemu miecz z pochwy i udał, że go nim przebija. Zgromadzeni zaśmiewali się i tańczyli z radości. Teraz wskazał na nas; Niebiescy przytaknęli skinieniem głów, obejrzeli sobie dziewczyny, puszczali oczka, wykonywali nieprzyzwoite gesty. Wreszcie wezwano nas na drugą stronę ulicy.
— Jesteśmy zaproszeni do Hipodromu jako goście moich przyjaciół — oznajmił Metaxas. — Wyścigi zaczynają się w przyszłym tygodniu. Tej nocy mamy pozwolenie na towarzyszenie Niebieskim w wybrykach.
Nie wierzyłem własnym uszom. Kiedy byłem tu z Capistrano, przemykaliśmy pod murami, staraliśmy się nie rzucać w oczy, był to bowiem czas gwałtów i nocnych morderstw, po zmroku przestawało funkcjonować prawo. Jak Metaxas śmie prowadzać nas w towarzystwie kryminalistów!
Śmiał. I oto przebiegaliśmy Konstantynopol, patrząc jak Niebiescy szaleją, rabują, gwałcą i mordują. Na obywateli miasta śmierć czyhała za rogiem, my byliśmy bezpieczni — uprzywilejowani świadkowie rządów terroru. Metaxas uwijał się pośród koszmaru niczym karłowaty szatan, bawił się wraz z przyjaciółmi, parę razy widziałem nawet, jak wskazywał im ofiary!
Rankiem wszystko to wydało się nam snem. Upiory gwałtu znikły wraz z mrokami nocy; w bladym świetle styczniowego słońca oglądaliśmy miasto, słuchając komentarza naszego przewodnika.
— Justynian był wielkim wodzem, wielkim prawodawcą, wielkim dyplomatą i wielkim budowniczym — tłumaczył Metaxas. — Taki werdykt wydała historia. Mamy także „Historię tajemną” Prokopa, według której Justynian był zarówno królem, jak i błaznem, jego małżonka Teodora zaś demoniczną, wściekłą suką. Znam tego Prokopa. To dobry człowiek, wyśmienity pisarz, poglądy ma niestety nieco purytańskie, no i jest łatwowierny. Co do Justyniana i Teodory, ma jednak całkowitą rację. Justynian to wielki człowiek do wielkich spraw, lecz bywał wyjątkowo małostkowy i złośliwy w małych sprawach. Teodora — w tym momencie splunął — Teodora to królowa kurw. Tańczy nago na dyplomatycznych ucztach, ukazuje się naga publicznie, sypia ze swymi sługami. Słyszałem także, że oddaje się psom i osłom. Jest zepsuta w stopniu dokładnie odpowiadającym sądom Prokopa.
Oczy Metaxasa błyszczały. Nie musiał mówić o tym otwarcie — wiedziałem, że dzielił łoże z Teodora.
Tego samego dnia, nieco później, wyszeptał mi do ucha:
— Mogę załatwić ją dla ciebie. Praktycznie bez ryzyka. Marzyłeś kiedykolwiek, żeby przespać się z cesarzową Bizancjum?
— Ale ryzyko…
— Jakie ryzyko? Masz timer, w każdej chwili możesz wyrwać się na wolność! Posłuchaj mnie, chłopcze, przecież to cyrkówka. Wsadzi ci pięty w uszy! Ona człowieka po prostu pochłania! Mogę ci ją załatwić. Mogę ci załatwić cesarzową Bizancjum! Żonę Justyniana.
— Może następnym razem — wybełkotałem. — Wiesz… no… lepiej nie teraz. Ten interes to dla mnie ciągle coś nowego i…
— Boisz się jej, co?
— Nie jestem jeszcze gotów na pieprzenie cesarzowej — oznajmiłem godnie.
— Przecież wszyscy ją pieprzą!
— Kurierzy też?
— Z pewnością większość.
— Następnym razem — obiecałem.
Sam pomysł, prawdę mówiąc, po prostu mnie przerażał. Musiałem go jakoś odrzucić. Metaxas jednak źle mnie zrozumiał — nie jestem człowiekiem wstydliwym i nie bałem się przyłapania przez Justyniana. Nie, nic takiego, po prostu nie potrafiłem zobaczyć się w historii. Podróże pod prąd nadal były dla mnie czymś w rodzaju magii; posunięcie magicznego potwora typu Teodory uczyniłoby je aż nazbyt rzeczywistymi. Metaxas śmiał się ze mnie, przez chwilę miałem nawet wrażenie, że mną pogardza, ale na zakończenie rozmowy powiedział:
— Nie, wszystko w porządku. Sam jestem zdania, że nie powinieneś się przesadnie spieszyć. Ale kiedy będziesz już gotów, nie zapomnij o Teodorze. Polecam ci ją osobiście.
Pozostaliśmy w tym czasie przez kilka dni, obserwując wczesną fazę rozruchów. Właśnie miały rozpocząć się noworoczne zawody i zarówno Niebiescy, jak i Zieloni buntowali się coraz bardziej. Ich wyczyny zatrącały o anarchię, po zmroku ulice nie były już bezpieczne dla nikogo. Justynian nakazał frakcjom zaprzestać rozruchów, ale nie zrobił tego dość stanowczo, choć aresztowano niektórych przywódców. Siedmiu z nich cesarz skazał na karę śmierci. Czterech miało zostać ściętych, ponieważ pochwycono ich z bronią, trzech powieszonych pod zarzutem konspiracji.
Metaxas zabrał nas na egzekucję. Jeden z Niebieskich przeżył pierwsze powieszenie, sznur bowiem zerwał się pod jego ciężarem. Straż cesarska jeszcze raz wprowadziła skazańca na szubienicę, ale szubienica jeszcze raz nie dala mu rady, choć sznur pozostawił jaskrawoczerwone ślady na szyi męczennika. Odstawiono więc gościa na bok i próbowano powiesić któregoś z Zielonych, dwa razy spieprzono robotę i właśnie miano spróbować z oboma po raz trzeci, kiedy jakiś wściekły mnich wyskoczył z monasteru, pochwycił skazańców i w zamieszaniu przeprawił przez Złoty Róg w wiosłowej łodzi, oferując im schronienie w którymś z kościołów po drugiej stronie. Metaxas, oczywiście, wszystko to widział już wcześniej. Chichotał jak wariat, ja zaś miałem wrażenie, że jego twarz wygląda na mnie z tysiąca miejsc w tłumie, który zgromadził się, by oglądać egzekucję.
Potem zaczęły się wyścigi w Hipodromie, gdzie zaprosił nas gang Niebieskich zaprzyjaźnionych z Metaxasem. Nie narzekaliśmy na brak towarzystwa — na trybunach zgromadziło się jakieś sto tysięcy Bizantyńczyków. Rzędy marmurowych ławek wypełnione były sporo powyżej ostatniego miejsca, dla nas jednak znalazły się wolne siedzenia. Wśród widzów szukałem siebie wiedząc, że byłem tu już raz, z Capistrano, ale w tym strasznym tłumie nie byłem w stanie się dostrzec. Za to Metaxasów nie brakowało.
Читать дальше