— Ha! — prycha Artha. — Nigdy nas nie zrozumiecie. Ani, jak sądzę, my was.
Wstaje i idzie dużymi krokami w stronę drzwi.
— Ostatnie pytanie — zwraca się do Michaela. — Jeżeli życie w monadach to naprawdę taki wspaniały pomysł, czemu czmychnąłeś stamtąd, żeby włóczyć się po naszych polach?
Nie czekając na odpowiedź, wychodzi. Trzaśniecie drzwi; Michael podchodzi do nich i przekonuje się, że są zamknięte na klucz. Znów jest sam. I nadal jest więźniem.
Długi, bezbarwny dzień. Nikt do niego nie zagląda, z wyjątkiem dziewczyny z obiadem, która tylko wchodzi i wychodzi. Smród w celi daje mu się we znaki, a brak spłukiwacza robi się wręcz nie do zniesienia. Michael ma wrażenie, że od zaskorupiałego, żrącego brudu zaczyna gnić mu skóra. Wyciągając szyję, aby zobaczyć ile tylko się da przez wąskie okno, przygląda się życiu w osadzie. Automaty rolnicze odjeżdżają i przyjeżdżają. Krzepcy wieśniacy ładują worki z produktami spożywczymi na pas transmisyjny, który znika gdzieś pod ziemią — prowadząc pewnie do linii gondol dostawczych, wożących żywność dla monad i artykuły przemysłowe dla osiedli. Właśnie przechodzi wczorajsza męczennica, Milcha; posiniaczona, utykająca — najwyraźniej zwolniona dzisiaj od pracy. Rolnicy pozdrawiają ją z widoczną estymą. Ciężarna uśmiecha się, głaszcząc po brzuchu. Za to nigdzie nie widać Arthy. Czemu go nie puszczają? Prawie na pewno przekonał ją, że nie jest szpiegiem. Zresztą, kimkolwiek by nie był, w jaki sposób mógłby zagrażać osadzie? Jednak nadchodzi kolejny wieczór, a on nadal tkwi w zamknięciu. Na dworze wciąż krzątają się opaleni i spoceni rolnicy, skrzętni i celowi w swojej pracy. Z celi Michael widzi z pewnością tylko drobną część codzienności osiedla; gdzieś poza zasięgiem jego wzroku muszą być szkoły, magazyny i warsztaty naprawcze, budynek władz i pewnie jakiś teatr. W jego pamięci wciąż żywe są obrazy wczorajszego tańca nienarodzenia. Barbarzyński obrządek, dzika muzyka i męczarnie tamtej kobiety. Ale wie już, że niezależnie od tego, co widział, błędem jest myśleć o tych wieśniakach jako o istotach prymitywnych i prostych. Owszem, wydają się dziwaczni, lecz ich dzikość jest powierzchowna; to tylko maska, którą wkładają, aby wyraźnie odciąć l się od ludzi z monad. W rzeczywistości tworzą złożoną społeczność, utrzymywaną dzięki stanowi delikatnej równowagi. Równie skomplikowaną, jak jego własna. Precyzyjna społeczna maszyneria, o którą trzeba dbać. Na pewno mają tu gdzieś centrum komputerowe, nadzorujące obsiewanie, doglądanie i zbiór upraw, do którego obsługi potrzebują kadry wykwalifikowanych techników. Kwestie biologiczne, które trzeba rozstrzygać: pestycydy, usuwanie chwastów, wszystkie zawiłe uwarunkowania ekologiczne. Nie zapominając, rzecz jasna, o systemie handlu wymiennego, łączącym osiedle z miastowcem. Dociera do niego, że to, co ogląda, to tylko wystrój zewnętrzny tego miejsca.
Dopiero późnym popołudniem Artha znów odwiedza go w celi.
— Wypuszczą mnie niedługo? — natychmiast pyta Michael. Wieśniaczka kręci głową.
— Właśnie nad tym debatują. Osobiście radziłam, żeby cię uwolnić, ale niektórzy z nich są bardzo podejrzliwi.
— Kto taki?
— Nasi przywódcy. Większość z nich to starcy, z natury nie ufają obcym. Paru jest za tym, by złożyć cię w ofierze bogu żniw.
— Złożyć w ofierze?
Artha szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. W tej chwili nie ma w niej nic z uprzedniej nieprzystępności; odprężyła się, jest najwyraźniej przyjaźnie nastawiona. Bezsprzecznie po jego stronie.
— Przerażająca perspektywa, nieprawdaż? — odzywa się do niego. — Jednak takie rzeczy się zdarzają. Od czasu do czasu nasi bogowie żądają ludzkiej ofiary. W monadzie nigdy nikogo nie zabijacie?
— Owszem: kiedy ktoś zagraża stabilności naszego społeczeństwa — przyznaje Michael. — Przestępców wrzuca się do zsuwni. Spadają do komór spalania w podziemiach miastowca. Ich ciała przysparzają budowli więcej energii. Ale…
— Więc zabijacie, aby wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Cóż , nam też się to zdarza, na szczęście niezbyt często. Wprawdzie nie przypuszczam, żeby mieli zrobić to z tobą, ale decyzja jeszcze nie zapadła.
— Kiedy zdecydują?
— Być może jeszcze dziś wieczorem, a może dopiero jutro.
— W jaki sposób mogę być niebezpieczny dla osady?
— Nikt nie twierdzi, że jesteś — mówi Artha. — Jednak poświęcenie życia człowieka z monady może przynieść nam pewne korzyści, wzmocnić siłę naszych modłów. To sprawa natury filozoficznej, nie tak łatwo ją wytłumaczyć: miastowce to odbiorcy naszej żywności i gdyby raz dla odmiany nasz bóg żniw symbolicznie spożył monadę i jej mieszkańców, których metaforycznym ucieleśnieniem byłbyś ty, stałoby się to mistycznym potwierdzeniem współistnienia naszych dwu światów i… och, nieważne. Może nie podejdą do tego w ten sposób. Taniec nienarodzenia był nie dalej jak wczoraj; na razie nie trzeba nam więcej boskiej opieki. Właśnie to im powiedziałam. Dlatego myślę, że twoje szansę na uwolnienie są całkiem spore.
— Całkiem spore — powtarza Michael posępnie. — Cudownie.
Dalekie morze. Szary jak popiół stożek Wezuwiusza. Jerozolima. Tadż Mahal. Wszystko to nagle równie odległe jak gwiazdy. Morze. Morze. Śmierdząca cela. Rozpacz aż ściska go za gardło.
Artha próbuje go pocieszyć. Siada przy nim w kucki na krzywej podłodze. Ma oczy pełne ciepła i tkliwości. Dawna wojskowa obcesowość zniknęła bez śladu. Chyba naprawdę go lubi. Poznając go lepiej, jak gdyby pokonała barierę kulturowych różnic, przez które przedtem wydawał jej się taki obcy. Michael czuje, że to samo dzieje się z nim. Ich wzajemna nieufność topnieje. Jej świat jest inny niż jego, lecz Michael wierzy, że potrafiłby przystosować się przynajmniej do niektórych z tych nieznanych reguł, które w nim rządzą. Musi nawiązać z nią bliższy kontakt. Jest mężczyzną, a ona kobietą — to podstawa. Cała reszta to przecież tylko fasada. Jednak w miarę jak pogrążają się w rozmowie, Michael co rusz napotyka na nowe przykłady tego, jak bardzo się różnią. Wypytując Arthę, dowiaduje się, że nie ma męża. Zdumiony, wyjaśnia jej, że w miastowcu wszyscy powyżej dwunastu, trzynastu lat mają już życiowego partnera. Artha mówi, że ma trzydzieści jeden lat. Jakim cudem kobieta tak atrakcyjna jak ona nigdy nie wyszła za mąż?
— Mamy tu dosyć mężatek — odpowiada mu. — Nie miałam powodu wychodzić za mąż.
Ale przecież chciałaby mieć dzieci? Nie, bynajmniej. W osiedlu jest już wyznaczona ilość matek. Ona ma inne obowiązki, które ją pochłaniają.
— Na przykład, jakie? — dopytuje się Michael.
Artha objaśnia mu, że pracuje w zespole łącznościowym odpowiedzialnym za handel z monadami. Właśnie dlatego tak dobrze mówi jego językiem. Często ma do czynienia z miastowcami: zajmuje się wymianą żywności na artykuły przemysłowe; organizuje naprawy maszyn rolniczych, ilekroć psują się tak, że ich reperacja przekracza umiejętności mechaników w osadzie… itede, itepe.
— Mogło się zdarzyć, że to właśnie ja kontrolowałem twoje połączenia z miastowcem — mówi jej Michael. — Niektóre węzły, za które odpowiadam, przechodzą przez poziom dostawczy. Jeśli wrócę jeszcze do domu, będę próbował cię słuchać, Artha.
Jej uśmiech jest oślepiający. Michael zaczyna przypuszczać, że być może, kto wie, w jego celi rozkwita jakieś uczucie.
Artha dopytuje się o monadę.
Читать дальше