Ale nawet teraz nie było dla niego zupełnie jasne, że jest to atak Athshean. Była to groza w nocy.
Jego własną chatę stojącą na podwórku z dala od innych domów zignorowano; może drzewa rosnące wokół niej ochroniły ją, pomyślał wybiegając. Całe centrum miasta płonęło. Nawet kamienny sześcian Dowództwa palił się od środka jak zepsuty piec do wypalania. Był tam ansibl: to cenne połączenie. Ognie były także widoczne w kierunku portu helikopterowego i lotniska. Skąd wzięli materiały wybuchowe? Jakim sposobem zapłonęły wszystkie ognie naraz? Paliły się wszystkie budynki wzdłuż głównej ulicy, zbudowane z drewna, huk pożaru był straszny. Ljubow pobiegł w kierunku ognia. Woda zalała drogę; pomyślał najpierw, że to z węża strażackiego, a potem zdał sobie sprawę, że to główny nurt rzeki Menend płynie bezużytecznie po ziemi, podczas gdy domy płoną z tym ohydnym ssącym hukiem. Jak oni to zrobili? Były straże, zawsze były straże w jeepach na lotnisku… Strzały: seria, terkotanie karabinu maszynowego. Wszędzie naokoło Ljubowa biegały małe figurki, ale on pędził wśród nich niewiele o nich myśląc. Był teraz obok zajazdu i zobaczył dziewczynę stojącą w wejściu. Ogień drgał za jej plecami, a przed sobą miała wolną drogę ucieczki. Nie ruszała się z miejsca. Krzyknął do niej, a potem przebiegł przez podwórze i siłą oderwał jej ręce od framugi, do której przylgnęła w panice; odciągnął ją i mówił łagodnie: „Chodź, kochanie, chodź”. Ruszyła, ale nie dość szybko. Kiedy przechodzili przez podwórze, front górnego piętra, płonąc od środka, zwalił się do przodu pod naciskiem belek rozpadającego się dachu. Gonty i krokwie strzeliły jak odłamki pocisku; płonący koniec krokwi uderzył Ljubowa, który padł z rozrzuconymi rękami. Leżał twarzą do dołu w oświetlonym przez ogień jeziorze błota. Nie widział, jak mała łowczyni o zielonym futrze rzuciła się na dziewczynę, przewróciła ją i poderżnęła jej gardło. Niczego nie widział.
Tej nocy nie śpiewano żadnych pieśni. Były tylko krzyki i cisza. Kiedy płonęły latające statki, Selver radował się i łzy napłynęły mu do oczu, ale żadne słowa nie pojawiły się na jego ustach. Odwrócił się w milczeniu z miotaczem ognia ciążącym mu w rękach, aby poprowadzić swą grupę z powrotem do miasta.
Każdą grupę ludzi z Zachodu i Północy prowadził były niewolnik jak on, niewolnik, który służył jumenom w Centralu i znał budynki oraz miasto.
Większość ludzi, którzy ruszyli tej nocy do ataku, nigdy nie widziała miasta jumenów; wielu z nich nigdy nie widziało jumena. Przybyli, ponieważ szli za Selverem, ponieważ prześladował ich zły sen i tylko Selver mógł ich nauczyć, jak go opanować. Były tam ich setki i setki, mężczyźni i kobiety, czekali w kompletnej ciszy w deszczowej ciemności wokół całego miasta, podczas gdy byli niewolnicy, po dwóch, po trzech, robili to, co uznali, że trzeba zrobić najpierw: przerwali wodociąg, przecięli druty niosące światło ze Stacji Generatorów, włamali się i obrabowali Arsenał. Pierwsza śmierć, śmierć strażników, była cicha, spowodowana bronią myśliwską, pętlą, nożem, strzałą, bardzo szybko, w ciemności. Dynamit, ukradziony wcześniej w nocy z obozu drwali dziesięć mil na południe, przygotowano w Arsenale, piwnicy Budynku Dowództwa, podczas gdy w innych miejscach podłożono ogień; a potem włączył się alarm, zapłonęły ognie i zarówno cisza, jak i noc uciekły. Większość strzałów przypominających grzmoty lub trzask padającego drzewa pochodziła od jumenów, ponieważ tylko byli niewolnicy zabrali broń z Arsenału i używali jej; cała reszta trzymała się włóczni, noży i łuków. Ale to właśnie dynamit, podłożony i zapalony przez Reswana i innych, którzy pracowali w zagrodzie dla niewolników u drwali, spowodował hałas, który przewyższył wszystkie inne i wysadził ściany Budynku Dowództwa oraz zniszczył hangary i statki.
Tej nocy w mieście było około tysiąca siedmiuset jumenów, z tego ponad pięćset kobiet; podobno wszystkie kobiety jumenów tam były i dlatego Selver i inni zdecydowali się działać, choć nie wszyscy ludzie, którzy chcieli przyjść, już się zebrali. Na spotkanie w Endtorze przyszło przez lasy około czterech do pięciu tysięcy mężczyzn i kobiet, a stamtąd ruszyli na to miejsce, na tę noc.
Ogień palił się ogromnymi płomieniami, a zapach spalenizny i rzezi był wstrętny.
Selver miał suche usta i podrażnione gardło, tak że nie mógł mówić i marzył o napiciu się wody. Kiedy prowadził swoją grupę środkową ścieżką miasta, pojawił się jakiś jumen biegnący w jego kierunku, majacząc jak ogromny cień w ciemności zadymionego powietrza. Selver uniósł miotacz ognia i pociągnął za spust w chwili, kiedy jumen pośliznął się na błocie i upadł niezgrabnie na kolana. Z przyrządu nie wytrysnął syczący strumień ognia, cały został zużyty do spalenia statków, które nie stały w hangarze. Selver upuścił ciężki miotacz. Jumen nie miał broni i był mężczyzną. Selver spróbował powiedzieć: „Pozwólcie mu uciec”, ale głos miał słaby i kiedy jeszcze mówił, dwóch mężczyzn, myśliwych z Polan Abiam, wyminęło go skokiem trzymając w górze długie noże. Duże, nagie ręce chwyciły powietrze i opadły bezwładnie. Wielkie ciało leżało zwinięte w kłąb na ścieżce. Wielu innych leżało martwych tu, gdzie kiedyś było centrum miasta. Nie było już więcej hałasu z wyjątkiem syku płomieni.
Selver otworzył usta i wysłał schrypniętym głosem sygnał powrotu zazwyczaj kończący polowanie; ci, którzy byli z nim, podjęli go czyściej i głośniej donośnym falsetem; odpowiedziały mu inne głosy, z bliska i z daleka we mgle, dymie i rozjaśnionej płomieniami ciemności nocy. Zamiast wyprowadzić swą grupę od razu z miasta, gestem nakazał ludziom iść dalej, a sam odszedł w bok, na błotnistą ziemię pomiędzy ścieżką a budynkiem, który spłonął i zawalił się. Przeszedł nad martwą kobietą jumenów i pochylił się nad kimś przygniecionym wielką, zwęgloną, drewnianą belką. Nie widział rysów twarzy zatartych błotem i ciemnością.
To nie było sprawiedliwe; to nie było konieczne; nie musiał patrzeć na tego jednego pośród tylu martwych. Nie musiał rozpoznać go w ciemności. Ruszył za swoją grupą. A potem zawrócił; z wysiłkiem zdjął belkę z pleców Ljubowa; ukląkł wsuwając jedną rękę pod ciężką głowę, aż wydawało się, że Ljubowowi jest lżej leżeć z twarzą nie na ziemi; i tak klęczał bez ruchu.
Nie spał od czterech dni i nie miał spokoju, aby śnić, od jeszcze dłuższego czasu — nie wiedział, od jak dawna. Działał, mówił, podróżował, planował dzień i noc od czasu, kiedy opuścił Broter z tymi, którzy z nim przyszli z Cadastu. Szedł z miasta do miasta mówiąc do ludzi lasu, mówiąc im o nowej sprawie, budząc ich ze snu do świata, organizując to, co zostało dokonane tej nocy, mówiąc, ciągle mówiąc i słuchając, jak mówią inni, nigdy w ciszy i nigdy nie sam. Słuchali, usłuchali go i przyszli za nim, weszli na nową ścieżkę. We własne ręce wzięli ogień, którego się bali: objęli kontrolę nad złym snem: i wypuścili na wroga śmierć, której się bali. Wszystko zostało zrobione tak, jak powiedział, że powinno być zrobione. Wszystko poszło tak, jak powiedział, że pójdzie. Szałasy i wiele domostw jumenów zostało spalonych, ich statki spalone lub zniszczone, ich broń ukradziona lub zniszczona, a ich kobiety były martwe. Ognie wypalały się, noc stawała się bardzo ciemna, skalana dymem. Selver ledwo widział; spojrzał na wschód zastanawiając się, czy nadchodzi już świt. Klęcząc tak w błocie wśród trupów pomyślał: „To jest teraz sen, zły sen. Myślałem, że ja będę nad nim panował, a to on panuje nade mną”.
Читать дальше